poniedziałek, 28 grudnia 2009

Strauss


Dzisiaj Bogusław Kaczyński powiedział w radiu, że gdy ktoś słucha w Sylwestra Straussa, będzie miał szczęscie w nowym roku.
Ochoczo poszłam za tą myślą. Słuchanie muzyki Straussa czy ojca, czy syna, zawsze jest przyjemnością.

Marzeniem byłoby słuchać jej w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Wiedeńskiej w miejscu jedynie słusznym -Wiedniu, no ale ta przyjemność zarezerwowana jest dla wybrańców.
Należałoby sie wpisać do kilkuletniej kolejki oczekujących po bilet na Koncert Noworoczny w oszałamiającej cenie. Tym razem jednak, rozsądnie pozostane przy transmisji z koncertu w dobrym odbiorze stereo, w zaciszu domowego ogniska.


W tego Sylwestra mam zamiar słuchać muzyki w wykonaniu Symfonietty Bydgoskiej, oczekując wykonania muzyki Straussa na potrzeby mojego szczęścia noworocznego.
Słuchajcie muzyki Straussa w Sylwestra- życzę Wam szczęścia na Nowy Rok 2010!!

Strauss


Dzisiaj Bogusław Kaczyński powiedział w radiu, że gdy ktoś słucha w Sylwestra Straussa, będzie miał szczęscie w nowym roku.
Ochoczo poszłam za tą myślą. Słuchanie muzyki Straussa czy ojca, czy syna, zawsze jest przyjemnością.

Marzeniem byłoby słuchać jej w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Wiedeńskiej w miejscu jedynie słusznym -Wiedniu, no ale ta przyjemność zarezerwowana jest dla wybrańców.
Należałoby sie wpisać do kilkuletniej kolejki oczekujących po bilet na Koncert Noworoczny w oszałamiającej cenie. Tym razem jednak, rozsądnie pozostane przy transmisji z koncertu w dobrym odbiorze stereo, w zaciszu domowego ogniska.


W tego Sylwestra mam zamiar słuchać muzyki w wykonaniu Symfonietty Bydgoskiej, oczekując wykonania muzyki Straussa na potrzeby mojego szczęścia noworocznego.
Słuchajcie muzyki Straussa w Sylwestra- życzę Wam szczęścia na Nowy Rok 2010!!

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Staff



Leopolda Staffa specjalnie przedstawiać nie muszę. Poeta trzech pokoleń, wybitny przedstawiciel literatury dwudziestego wieku.

Po piekle wojennym, już wiekowy poeta, związał się z moją rodzinną miejscowością, poprzez przyjaźń z ks. Antonim Boratyńskim, proboszczem parafii św. Józefa. Poeta przyjeżdżał tu odpocząć od „wielkiego” warszawskiego życia.

Piękny, zabytkowy kościółek, poskręcana urokliwa rzeczka, bogaty, stary drzewostan wpływały na niego kojąco i wyciszająco. Tu mógł odpocząć i tworzyć. Tu pozostawił wpis w księdze parafialnej:

Czy czeka ciebie droga bliska czy daleka

Świat jest tylko tak wielki, jak serce człowieka".

Miejscowa ludność nie zapomniała o poecie. Pomnik w centrum miasta ( niezbyt udany, ale za to bardzo duży) , oraz popiersie z brązu przy ukochanej parafii, przypomina nam dawną sympatię Staffa do miasta.

Jakże jestem w stanie zrozumieć jego umiłowanie do tamtego miasta, bo ten dawny świat, bzin, kiedyś w dzieciństwie oglądałam i zapamiętałam na całe życie. Choć teraz pozostały po nim jedynie wspomnienia i fotografie.

Wpisując się w świąteczny nastrój, przypominam wiersz właśnie tego poety

Gwiazda

Świeciła gwiazda na niebie
srebrna i staroświecka.
Świeciła wigilijnie,
każdy ją zna od dziecka.

Zwisały z niej z wysoka
długie, błyszczące promienie,
a każdy promień – to było
jedno świąteczne życzenie.

I przyszli – nie magowie
już trochę podstarzali –
lecz wiejscy kolędnicy,
zwyczajni chłopcy mali.

Chwycili w garść promienie,
trzymając z całej siły.
I teraz w tym rzecz cała,
by się życzenia spełniły.

Leopold Staff

Chwytajcie promienie w ręce i spełniajcie swojej marzenia,

tego w te święta Wam życzę- siły i wiary w człowieka

Staff



Leopolda Staffa specjalnie przedstawiać nie muszę. Poeta trzech pokoleń, wybitny przedstawiciel literatury dwudziestego wieku.

Po piekle wojennym, już wiekowy poeta, związał się z moją rodzinną miejscowością, poprzez przyjaźń z ks. Antonim Boratyńskim, proboszczem parafii św. Józefa. Poeta przyjeżdżał tu odpocząć od „wielkiego” warszawskiego życia.

Piękny, zabytkowy kościółek, poskręcana urokliwa rzeczka, bogaty, stary drzewostan wpływały na niego kojąco i wyciszająco. Tu mógł odpocząć i tworzyć. Tu pozostawił wpis w księdze parafialnej:

Czy czeka ciebie droga bliska czy daleka

Świat jest tylko tak wielki, jak serce człowieka".

Miejscowa ludność nie zapomniała o poecie. Pomnik w centrum miasta ( niezbyt udany, ale za to bardzo duży) , oraz popiersie z brązu przy ukochanej parafii, przypomina nam dawną sympatię Staffa do miasta.

Jakże jestem w stanie zrozumieć jego umiłowanie do tamtego miasta, bo ten dawny świat, bzin, kiedyś w dzieciństwie oglądałam i zapamiętałam na całe życie. Choć teraz pozostały po nim jedynie wspomnienia i fotografie.

Wpisując się w świąteczny nastrój, przypominam wiersz właśnie tego poety

Gwiazda

Świeciła gwiazda na niebie
srebrna i staroświecka.
Świeciła wigilijnie,
każdy ją zna od dziecka.

Zwisały z niej z wysoka
długie, błyszczące promienie,
a każdy promień – to było
jedno świąteczne życzenie.

I przyszli – nie magowie
już trochę podstarzali –
lecz wiejscy kolędnicy,
zwyczajni chłopcy mali.

Chwycili w garść promienie,
trzymając z całej siły.
I teraz w tym rzecz cała,
by się życzenia spełniły.

Leopold Staff

Chwytajcie promienie w ręce i spełniajcie swojej marzenia,

tego w te święta Wam życzę- siły i wiary w człowieka

środa, 16 grudnia 2009

Aniołek



Zbliżają się święta i powraca, ciągle to samo wspomnienie , wizja świątecznego aniołka.

Skarbonki w kościele to zwykle mało atrakcyjne przedmioty, które wierni dostrzegają tylko kątem oka, tak aby przypadkiem ktoś tego nie zauważył, że patrzą.

Natomiast skarbonkę świątecznego anioła widzą wszyscy, a zwłaszcza dzieci.
Maluchy z wielką chęcią wrzucają wszystkie wybrane z portfela całej rodziny drobne, a anioł za każdym razem wdzięcznie skłania główkę, dziękując za datek. Rodzice z niepokojem patrzą na topniejące monety w garści malucha. Gdy te się skończą,będą musieli wyjść i uspokoić małego „altruistę” na zewnątrz.
Zdarzyło się również tak, że anioł, prawdopodobnie z przepełnienia, nie chciał się ukłonić. Krzepki trzylatek, wyrwał głowę biednego anioła z korzeniami. Na następny dzień głowa była na swoim miejscu, a wnętrze anioła przygotowane do kolejnej porcji hojności małolatków.

Okazało się, że anioł kaprysi zbyt często, a nerwowi ( szczególnie w kościele) kilkulatkowie, nie wybaczają zaniedbań ze strony anioła. Głowa nieszczęsnego, była przekrzywiana, wyrywana, uderzana, raz nawet porwana z kościoła przez rozbieganą dziewczynkę z mikołajkową czapką na głowie, aż w końcu dokończyła swojego żywota.

Skarbonka pozostała, ale głowa anioła została zastąpiona głową starej lalki z loczkami i z upiornie wybałuszonymi oczkami . Można przypuszczać, że umieszczono ją po to, by odstraszyć dzieci poniżej 7 roku życia. W każdym razie z obserwacji, tak by wynikało.

Mówiąc szczerze skarbonka, bardzo wyraźnie straciła na swojej atrakcyjności, a tym samym ilość wrzucanych datków prawdopodobnie drastycznie zmalała.

Reszta anioła smętnie klęczała pod ciężarem pokracznej głowy, cierpiąc z powodu braku smaku "naprawiacza". A ja z powodu wielkiego braku polotu w prawieniu kazań, które zmuszały ( i nadal to czynią) ludzi do wyszukiwania dookoła ciekawostek i śmiesznostek, zamiast pogrążać się w nabożnym rozmyślaniu i modlitwie.

Aniołek



Zbliżają się święta i powraca, ciągle to samo wspomnienie , wizja świątecznego aniołka.

Skarbonki w kościele to zwykle mało atrakcyjne przedmioty, które wierni dostrzegają tylko kątem oka, tak aby przypadkiem ktoś tego nie zauważył, że patrzą.

Natomiast skarbonkę świątecznego anioła widzą wszyscy, a zwłaszcza dzieci.
Maluchy z wielką chęcią wrzucają wszystkie wybrane z portfela całej rodziny drobne, a anioł za każdym razem wdzięcznie skłania główkę, dziękując za datek. Rodzice z niepokojem patrzą na topniejące monety w garści malucha. Gdy te się skończą,będą musieli wyjść i uspokoić małego „altruistę” na zewnątrz.
Zdarzyło się również tak, że anioł, prawdopodobnie z przepełnienia, nie chciał się ukłonić. Krzepki trzylatek, wyrwał głowę biednego anioła z korzeniami. Na następny dzień głowa była na swoim miejscu, a wnętrze anioła przygotowane do kolejnej porcji hojności małolatków.

Okazało się, że anioł kaprysi zbyt często, a nerwowi ( szczególnie w kościele) kilkulatkowie, nie wybaczają zaniedbań ze strony anioła. Głowa nieszczęsnego, była przekrzywiana, wyrywana, uderzana, raz nawet porwana z kościoła przez rozbieganą dziewczynkę z mikołajkową czapką na głowie, aż w końcu dokończyła swojego żywota.

Skarbonka pozostała, ale głowa anioła została zastąpiona głową starej lalki z loczkami i z upiornie wybałuszonymi oczkami . Można przypuszczać, że umieszczono ją po to, by odstraszyć dzieci poniżej 7 roku życia. W każdym razie z obserwacji, tak by wynikało.

Mówiąc szczerze skarbonka, bardzo wyraźnie straciła na swojej atrakcyjności, a tym samym ilość wrzucanych datków prawdopodobnie drastycznie zmalała.

Reszta anioła smętnie klęczała pod ciężarem pokracznej głowy, cierpiąc z powodu braku smaku "naprawiacza". A ja z powodu wielkiego braku polotu w prawieniu kazań, które zmuszały ( i nadal to czynią) ludzi do wyszukiwania dookoła ciekawostek i śmiesznostek, zamiast pogrążać się w nabożnym rozmyślaniu i modlitwie.

piątek, 11 grudnia 2009

Maire Brennan



-Czy wyobrażałeś sobie kiedyś elfa? Na pewno jest piękny, ma piękne jasne włosy,drobny, eteryczny, ale głos?

Głos ma taki jak Maire. Wokalistka folkowego, irlandzkiego zespołu Clannad. Uprzednio występowała razem z siostrą, znaną pod pseudonimem artystycznym jako Enya.

Clannad to zespół rodziny Brennonów. Do sławy doszedł dzięki skomponowaniu muzyki do znanych filmów takich jak: Harry’s Game, Robin of Sherwood, The Last Mohicano, The Lord of The Rings.

Ich muzyka dotyka starego świata, jest tajemnicza, pełna mistycyzmu, zadumy i spokoju. Można z nią odpłynąć do zielonej Irlandii. Ukołysać się na falach. Zobaczyć starodawne krajobrazy, druidów, elfów i tajemniczej przeszłości.

Głos Maire koi zmęczone oczy, uspokaja rozedrgane serce, odpędza stres. Spróbuj…

Maire Brennan



-Czy wyobrażałeś sobie kiedyś elfa? Na pewno jest piękny, ma piękne jasne włosy,drobny, eteryczny, ale głos?

Głos ma taki jak Maire. Wokalistka folkowego, irlandzkiego zespołu Clannad. Uprzednio występowała razem z siostrą, znaną pod pseudonimem artystycznym jako Enya.

Clannad to zespół rodziny Brennonów. Do sławy doszedł dzięki skomponowaniu muzyki do znanych filmów takich jak: Harry’s Game, Robin of Sherwood, The Last Mohicano, The Lord of The Rings.

Ich muzyka dotyka starego świata, jest tajemnicza, pełna mistycyzmu, zadumy i spokoju. Można z nią odpłynąć do zielonej Irlandii. Ukołysać się na falach. Zobaczyć starodawne krajobrazy, druidów, elfów i tajemniczej przeszłości.

Głos Maire koi zmęczone oczy, uspokaja rozedrgane serce, odpędza stres. Spróbuj…

środa, 9 grudnia 2009

Scipio del Campo




-Śnił mi się dziadek. Tupał na mnie nogą i był wyraźnie zły- zakomunikował mi przyjaciel.
 -Dlaczego był zły?-spytałam.
-Na 1 listopada miałem zapalić świeczkę na grobie Scipio del Campo, a tego nie zrobiłem. Dziadek był jego przyjacielem. Kazał mi co roku palić na jego grobie świeczkę.  Niestety w tym roku nie dałem rady...
-Świeczka, to przecież tylko symbol, a przecież pamiętasz o nim. Nie o świeczkę tu przecież chodzi, a o przyjaźń i pamięć, której w Tobie nie zabrakło.
-Ale dziadek i tak był niezadowolony, więc jadę...
*

Nie można Michałowi Scipio del Campo odebrać tytułu pierwszego pilota Polski, z którego był dumny, choć niektórzy wolą go uważać za pierwszego pilota Rosji.
Jego nazwisko brzmi z włoska, ale był Polakiem. Rodzina Scypia przybyła do Polski z Boną i tu osiedliła się na stałe.
We Francji uzyskał dyplom pilota i odtąd oblatywał wiele nowych maszyn lotniczych w Europie. Był pilotem, konstruktorem, inżynierem o umyśle lotnym jak jego samoloty, utalentowanym tłumaczem wielu języków.
Ukłony i świeczuszka dla Michała Scipio del Campo.

Scypio del Campo, zdjęcie ze zbiorów autora: www.zwoje-scrolls.com/zwoje38/text17p.htm

Scipio del Campo




-Śnił mi się dziadek. Tupał na mnie nogą i był wyraźnie zły- zakomunikował mi przyjaciel.
 -Dlaczego był zły?-spytałam.
-Na 1 listopada miałem zapalić świeczkę na grobie Scipio del Campo, a tego nie zrobiłem. Dziadek był jego przyjacielem. Kazał mi co roku palić na jego grobie świeczkę.  Niestety w tym roku nie dałem rady...
-Świeczka, to przecież tylko symbol, a przecież pamiętasz o nim. Nie o świeczkę tu przecież chodzi, a o przyjaźń i pamięć, której w Tobie nie zabrakło.
-Ale dziadek i tak był niezadowolony, więc jadę...
*

Nie można Michałowi Scipio del Campo odebrać tytułu pierwszego pilota Polski, z którego był dumny, choć niektórzy wolą go uważać za pierwszego pilota Rosji.
Jego nazwisko brzmi z włoska, ale był Polakiem. Rodzina Scypia przybyła do Polski z Boną i tu osiedliła się na stałe.
We Francji uzyskał dyplom pilota i odtąd oblatywał wiele nowych maszyn lotniczych w Europie. Był pilotem, konstruktorem, inżynierem o umyśle lotnym jak jego samoloty, utalentowanym tłumaczem wielu języków.
Ukłony i świeczuszka dla Michała Scipio del Campo.

Scypio del Campo, zdjęcie ze zbiorów autora: www.zwoje-scrolls.com/zwoje38/text17p.htm

piątek, 4 grudnia 2009

Czajkowski




















Często bywa tak, że wrażliwość artystów wpływa decydująco na ich losy życiowe.To, za co kochamy artystów może być ich największym balastem w życiu.

Czy ktoś będzie umiał powiedzieć, jak to było w przypadku Czajkowskiego? Wiadomym jest na pewno, że w miłości szczęścia nigdy nie zaznał.

Jego homoseksualne skłonności były na czasy w jakich żył, kompletnie nie do zaakceptowania. Tym samym nie umiał zaakceptować siebie i swoich pragnień. W związku z wewnętrzną walką jaką prowadził w sobie, ciągłe pogrążony był w depresji. Depresja jednak nie miała wpływu na płodność artystyczną, a może nawet wyzwalała w nim akt twórczy.

Był niesamowicie pracowitym kompozytorem i nigdy nie narzekał na brak natchnienia.

Życie, ku rozpaczy wielu jego wielbicieli, zakończył „honorowym” samobójstwem w obliczu towarzyskiego i obyczajowego skandalu.

Jego muzyka jest jedyna i wyjątkowa, w wielu momentach charakterystyczna dla kompozytora. Jest szalenie obrazowa, rytmiczna, ciepła, lekka i szybko wpadająca w ucho.
Większość z nas kojarzy go głównie z muzyką wielkich baletów takich jak :” Jezioro łabędzie”, „ Dziadek do orzechów”, „Śpiąca królewna”, ale to nie wszystkie sztandarowe kompozycje, choć te nie bez powodu są uznawane za najlepsze na świecie.

Nie umiem przestać się zachwycać jego geniuszem muzycznym, wyobraźnią, nieskończoną ilością pomysłów, pasji i ciepła jakie płynie z kompozycji dźwięków.
Muzyka z baletu „ Dziadek do orzechów” odsyła mnie pod dawno już zapomnianą przeze mnie choinkę dzieciństwa i przywołuje atmosferę moich świątecznych, dziecięcych lat. A ponieważ zbliżają się święta, wspomnienie znów ożywa.

Czajkowski




















Często bywa tak, że wrażliwość artystów wpływa decydująco na ich losy życiowe.To, za co kochamy artystów może być ich największym balastem w życiu.

Czy ktoś będzie umiał powiedzieć, jak to było w przypadku Czajkowskiego? Wiadomym jest na pewno, że w miłości szczęścia nigdy nie zaznał.

Jego homoseksualne skłonności były na czasy w jakich żył, kompletnie nie do zaakceptowania. Tym samym nie umiał zaakceptować siebie i swoich pragnień. W związku z wewnętrzną walką jaką prowadził w sobie, ciągłe pogrążony był w depresji. Depresja jednak nie miała wpływu na płodność artystyczną, a może nawet wyzwalała w nim akt twórczy.

Był niesamowicie pracowitym kompozytorem i nigdy nie narzekał na brak natchnienia.

Życie, ku rozpaczy wielu jego wielbicieli, zakończył „honorowym” samobójstwem w obliczu towarzyskiego i obyczajowego skandalu.

Jego muzyka jest jedyna i wyjątkowa, w wielu momentach charakterystyczna dla kompozytora. Jest szalenie obrazowa, rytmiczna, ciepła, lekka i szybko wpadająca w ucho.
Większość z nas kojarzy go głównie z muzyką wielkich baletów takich jak :” Jezioro łabędzie”, „ Dziadek do orzechów”, „Śpiąca królewna”, ale to nie wszystkie sztandarowe kompozycje, choć te nie bez powodu są uznawane za najlepsze na świecie.

Nie umiem przestać się zachwycać jego geniuszem muzycznym, wyobraźnią, nieskończoną ilością pomysłów, pasji i ciepła jakie płynie z kompozycji dźwięków.
Muzyka z baletu „ Dziadek do orzechów” odsyła mnie pod dawno już zapomnianą przeze mnie choinkę dzieciństwa i przywołuje atmosferę moich świątecznych, dziecięcych lat. A ponieważ zbliżają się święta, wspomnienie znów ożywa.

środa, 2 grudnia 2009

Iwanow-Szajnowicz

Zdjęcie oryginalne z archiwum domowego. Własność rodziny Zakrzewskich.


„Wysłali mnie Anglicy. W rzeczywistości jednak jestem wysłannikiem tej Polski, która nigdy nie ustanie w walce z waszym najazdem”


Tak odpowiedział postawiony przed sądem okupacyjnym Jerzy Szajnowicz Iwanow, jeśli znany Polakom to pod nazwą Agent nr 1. Do zapoznania się z jego piękną biografią zachęcam i odsyłam pod ten adres: http://www.rp.pl/artykul/275929,332305.html. Więcej i ładniej nie potrafię napisać.

Naprawdę warto przypomnieć sobie tak znakomitą i niezwykłą postać. Odsyłam również do filmu, który powstał na kanwie przeżyć wojennych Szajnowicza „Agent numer 1”

Przed wojną Jerzy Iwanow-Szajnowicz był sportowcem, pływakiem. Pływał z niezłym skutkiem i niezłymi osiągnięciami. Tym bardziej jestem z tego dumna, gdyż w reprezentacji Polski razem z Szajnowiczem i innymi wybitnymi sportowcami, pływał mój dziadek-bramkarz.
Poniżej przedstawiam fotografię reprezentacji Polski w waterpolo w składzie:

bramkarz: Jan Zakrzewski Legia Warszawa

obrona: Kazimierz Karpiński AZS ; Adam SzczepańskiPTGN Śląsk ; Oskar Halor EKS Katowic

atak: ? Jankowski EKS Katowice; ? Jędrysek TPGN Śląsk; Jerzy Iwanow-Szajnowicz AZS Warszawa (trzeci z lewej).

Zdjęcie objęte jest prawami autorskimi znajdującymi się w posiadaniu mojej rodziny.

Iwanow-Szajnowicz

Zdjęcie oryginalne z archiwum domowego. Własność rodziny Zakrzewskich.


„Wysłali mnie Anglicy. W rzeczywistości jednak jestem wysłannikiem tej Polski, która nigdy nie ustanie w walce z waszym najazdem”


Tak odpowiedział postawiony przed sądem okupacyjnym Jerzy Szajnowicz Iwanow, jeśli znany Polakom to pod nazwą Agent nr 1. Do zapoznania się z jego piękną biografią zachęcam i odsyłam pod ten adres: http://www.rp.pl/artykul/275929,332305.html. Więcej i ładniej nie potrafię napisać.

Naprawdę warto przypomnieć sobie tak znakomitą i niezwykłą postać. Odsyłam również do filmu, który powstał na kanwie przeżyć wojennych Szajnowicza „Agent numer 1”

Przed wojną Jerzy Iwanow-Szajnowicz był sportowcem, pływakiem. Pływał z niezłym skutkiem i niezłymi osiągnięciami. Tym bardziej jestem z tego dumna, gdyż w reprezentacji Polski razem z Szajnowiczem i innymi wybitnymi sportowcami, pływał mój dziadek-bramkarz.
Poniżej przedstawiam fotografię reprezentacji Polski w waterpolo w składzie:

bramkarz: Jan Zakrzewski Legia Warszawa

obrona: Kazimierz Karpiński AZS ; Adam SzczepańskiPTGN Śląsk ; Oskar Halor EKS Katowic

atak: ? Jankowski EKS Katowice; ? Jędrysek TPGN Śląsk; Jerzy Iwanow-Szajnowicz AZS Warszawa (trzeci z lewej).

Zdjęcie objęte jest prawami autorskimi znajdującymi się w posiadaniu mojej rodziny.

poniedziałek, 30 listopada 2009

Jadwiga Andegaweńska


Przyjechała tak młodo, do kraju, którego nie znała i niemal natychmiast stała się przybytkiem polskości. Niektóre źródła podają, że z trudem znosiła brzemię ciążącej korony.

Moja szczególna sympatia do Jadwigi podyktowana jest między innymi dziwnemu zbiegowi okoliczności. Data jej urodzin dziwnie splata się z moją. Data jej urodzin przypada na 600 lat przed moimi. Z dokładnością co do miesiąca, bo co do dnia- zdania są podzielone.

Jej życie nie było jej własnością. Ojciec Ludwik, król węgierski, siostrzeniec Łokietka, przeznaczył ją, na nasze szczęście, na objęcie spuścizny po rodzie Piastów, a możnowładcy polscy, na męża- Litwina-Władysława Jagiełłę.
Dzięki jej mądrości i poświeceniu, możliwa była Unia Polsko- Litewska. Jej czasy widzą Polskę w pełni świetności i mocy. Dzięki niej powstały najpiękniejsze polskie legendy, zakwitł Uniwersytet Jagielloński, moja Alma Mater.
Jej życie dowodzi nam również , że kobieta potrafi być silna i niezłomna w każdej sytuacji i każdym czasie pomimo wielu życiowych przeciwności i tragedii.` Czego wszystkim kobietom naszych czasów najszczerzej życzę.

Jadwiga Andegaweńska


Przyjechała tak młodo, do kraju, którego nie znała i niemal natychmiast stała się przybytkiem polskości. Niektóre źródła podają, że z trudem znosiła brzemię ciążącej korony.

Moja szczególna sympatia do Jadwigi podyktowana jest między innymi dziwnemu zbiegowi okoliczności. Data jej urodzin dziwnie splata się z moją. Data jej urodzin przypada na 600 lat przed moimi. Z dokładnością co do miesiąca, bo co do dnia- zdania są podzielone.

Jej życie nie było jej własnością. Ojciec Ludwik, król węgierski, siostrzeniec Łokietka, przeznaczył ją, na nasze szczęście, na objęcie spuścizny po rodzie Piastów, a możnowładcy polscy, na męża- Litwina-Władysława Jagiełłę.
Dzięki jej mądrości i poświeceniu, możliwa była Unia Polsko- Litewska. Jej czasy widzą Polskę w pełni świetności i mocy. Dzięki niej powstały najpiękniejsze polskie legendy, zakwitł Uniwersytet Jagielloński, moja Alma Mater.
Jej życie dowodzi nam również , że kobieta potrafi być silna i niezłomna w każdej sytuacji i każdym czasie pomimo wielu życiowych przeciwności i tragedii.` Czego wszystkim kobietom naszych czasów najszczerzej życzę.

środa, 25 listopada 2009

Dziewoński


























Ciągle w pamięci mam jego głos, miodowy, spokojny, pewny. Mówił tak swobodnie, inteligentnie, kwieciście, poważnie, a satyrycznie.
Głos Edwarda Dziewońskiego- najmilszy na powojennej scenie kabaretowej.

Oczywiście błędem byłoby zaszufladkować go jako tylko i wyłącznie aktora kabaretowego. Występował jako aktor dramatyczny (min. Teatr Narodowy, Dramatyczny) oraz filmowy ( „Zezowate szczęście”, „Żona dla Australijczyka”, „Zakazane piosenki”).

Szczególnie cenny jest wkład Dziewońskiego w rozwój polskiej sceny kabaretowej. Mówię tu o sławnym, wspaniałym kabarecie „DUDEK”.

Zawsze na początek występu miał zwyczaj mówić: „Życzę Państwu, bezczelnie, dobrej zabawy”.
Bezczelności nie było w tym żadnej. Każdy skecz z kabaretu wpisał się w klasykę kabareciarstwa. Kabareciarstwa wysokiej klasy, operującego wysublimowanym dowcipem , liryką, kunsztem aktorskim, kulturą słowa, smakiem podbudowanym wspaniałymi tekstami najwspanialszych polskich satyryków i poetów m in. J. Tuwima, W. Młynarskiego, A. Osieckiej, S. Tyma.
Eh, gdzie te czasy, gdzie te żarty ? DUDKU?


Fotografia: Dział Dokumentacji ZASP

Dziewoński


























Ciągle w pamięci mam jego głos, miodowy, spokojny, pewny. Mówił tak swobodnie, inteligentnie, kwieciście, poważnie, a satyrycznie.
Głos Edwarda Dziewońskiego- najmilszy na powojennej scenie kabaretowej.

Oczywiście błędem byłoby zaszufladkować go jako tylko i wyłącznie aktora kabaretowego. Występował jako aktor dramatyczny (min. Teatr Narodowy, Dramatyczny) oraz filmowy ( „Zezowate szczęście”, „Żona dla Australijczyka”, „Zakazane piosenki”).

Szczególnie cenny jest wkład Dziewońskiego w rozwój polskiej sceny kabaretowej. Mówię tu o sławnym, wspaniałym kabarecie „DUDEK”.

Zawsze na początek występu miał zwyczaj mówić: „Życzę Państwu, bezczelnie, dobrej zabawy”.
Bezczelności nie było w tym żadnej. Każdy skecz z kabaretu wpisał się w klasykę kabareciarstwa. Kabareciarstwa wysokiej klasy, operującego wysublimowanym dowcipem , liryką, kunsztem aktorskim, kulturą słowa, smakiem podbudowanym wspaniałymi tekstami najwspanialszych polskich satyryków i poetów m in. J. Tuwima, W. Młynarskiego, A. Osieckiej, S. Tyma.
Eh, gdzie te czasy, gdzie te żarty ? DUDKU?


Fotografia: Dział Dokumentacji ZASP

wtorek, 24 listopada 2009

Rejewski


Enigma, cudowna maszyna kodująca, duma niemieckiej myśli wojennej. Dzięki niej, korespondencja niemiecka podczas II Wojny Światowej, miała pozostać nierozszyfrowana, a ofensywa niemiecka zaskakująca i niemożliwa do obrony.
Na szczęście Polska zawsze posiadała w swojej historii ludzi, z których mogła być dumna.

Marian Rejewski wraz z innymi kryptologami Jerzym Różyckim, Henrykiem Zygalskim, złamali kody najsłynniejszej maszyny szyfrującej, umożliwiając Brytyjczykom odczytywanie zamierzeń niemieckich.

Po wojnie, żelazna kurtyna spadła z hukiem, oddzielając Mariana Rejewskiego od zaszczytów i splendorów, które wynikały z powyższego faktu.

Wiele lat musiała upłynąć, by faktyczny wkład tego skromnego, cichego człowieka został właściwie doceniony i aby oddano mu prawdę historyczną, która stała się jego i kilku innych mądrych Polaków udziałem, nie kogo innego...

Rejewski


Enigma, cudowna maszyna kodująca, duma niemieckiej myśli wojennej. Dzięki niej, korespondencja niemiecka podczas II Wojny Światowej, miała pozostać nierozszyfrowana, a ofensywa niemiecka zaskakująca i niemożliwa do obrony.
Na szczęście Polska zawsze posiadała w swojej historii ludzi, z których mogła być dumna.

Marian Rejewski wraz z innymi kryptologami Jerzym Różyckim, Henrykiem Zygalskim, złamali kody najsłynniejszej maszyny szyfrującej, umożliwiając Brytyjczykom odczytywanie zamierzeń niemieckich.

Po wojnie, żelazna kurtyna spadła z hukiem, oddzielając Mariana Rejewskiego od zaszczytów i splendorów, które wynikały z powyższego faktu.

Wiele lat musiała upłynąć, by faktyczny wkład tego skromnego, cichego człowieka został właściwie doceniony i aby oddano mu prawdę historyczną, która stała się jego i kilku innych mądrych Polaków udziałem, nie kogo innego...

sobota, 21 listopada 2009

Orwid
























Gdy mówię o podobnie zapomnianych osobach jak on, czuję się jakbym z leciwej biblioteki zdejmowała starą, poszarzałą książkę i zdmuchiwała z niej grubą warstwę kurzu. Kurz zakrył nawet tytuł, więc kto ma o niej pamiętać.

Tak jest i z Józefem Orwidem, a właściwie Kotschym, bo takie jest jego prawdziwe nazwisko. Skromny, spokojny , z wypisaną dobrocią na twarzy.

W żadnej mierze nie zasługuje na to, by zostać zapomnianym. Aktor przede wszystkim teatralny. Debiutował na scenach krakowskich ( Teatr Ludowy), potem występował w teatrach warszawskich, a także ( i z tego głownie jest znany współczesnym wielbicielom kina przedwojennego) w wielu kasowych, przedwojennych produkcjach filmowych.

Był aktorem bardzo charakterystycznym. Jego dobrotliwa twarz, przemiła aparycja determinowała jego role. Zwykle grywał cichych pokornych mężów, dobrodusznych szefów, cudownych papciów, czy wujów.

Jego talent komediowy był wybitny, dlatego reżyserzy bardzo chętnie obsadzali go w swoich filmach. Bardzo proszę, znajdź przedwojenną komedię, w której on nie zagrał…

W czasie wojny nieprzerwanie grywał w teatrach jawnych. Nie doczekał końca wojny- zginął w wybuchu bomby pułapki w Warszawie.

W niezapomnianej komedii „Piętro wyżej” wraz z Eugeniuszem Bodo zagrał brawurowo Hipolita Pączka.W scenie Orwid gra rycerza okutego w zbroję, mającego kłopot z ciągle opadającą przyłbicą





Fotografia : Muzeum Kinematografii w Łodzi

Orwid
























Gdy mówię o podobnie zapomnianych osobach jak on, czuję się jakbym z leciwej biblioteki zdejmowała starą, poszarzałą książkę i zdmuchiwała z niej grubą warstwę kurzu. Kurz zakrył nawet tytuł, więc kto ma o niej pamiętać.

Tak jest i z Józefem Orwidem, a właściwie Kotschym, bo takie jest jego prawdziwe nazwisko. Skromny, spokojny , z wypisaną dobrocią na twarzy.

W żadnej mierze nie zasługuje na to, by zostać zapomnianym. Aktor przede wszystkim teatralny. Debiutował na scenach krakowskich ( Teatr Ludowy), potem występował w teatrach warszawskich, a także ( i z tego głownie jest znany współczesnym wielbicielom kina przedwojennego) w wielu kasowych, przedwojennych produkcjach filmowych.

Był aktorem bardzo charakterystycznym. Jego dobrotliwa twarz, przemiła aparycja determinowała jego role. Zwykle grywał cichych pokornych mężów, dobrodusznych szefów, cudownych papciów, czy wujów.

Jego talent komediowy był wybitny, dlatego reżyserzy bardzo chętnie obsadzali go w swoich filmach. Bardzo proszę, znajdź przedwojenną komedię, w której on nie zagrał…

W czasie wojny nieprzerwanie grywał w teatrach jawnych. Nie doczekał końca wojny- zginął w wybuchu bomby pułapki w Warszawie.

W niezapomnianej komedii „Piętro wyżej” wraz z Eugeniuszem Bodo zagrał brawurowo Hipolita Pączka.W scenie Orwid gra rycerza okutego w zbroję, mającego kłopot z ciągle opadającą przyłbicą





Fotografia : Muzeum Kinematografii w Łodzi

czwartek, 19 listopada 2009

Kusociński


W każdym artykule dochodzę do wniosku, że takich wielkich ludzi już nie ma. Smutne to i mam nadzieję, że jestem w błędzie. Tym razem też nasuwa mi się ta sama natrętna myśl- takich ludzi już nie ma.

Janusz Kusociński- piękna i chlubna postać polskiego sportu i polskiej historii, skromny, wytrwały, pracowity i niezłomny.
Złoty medalista Letnich Igrzysk Olimpijskich w 1932 r w Los Angeles, dwukrotny rekordzista świata i 25 krotny rekordzista Polski w różnych dystansach.

Był z pokolenia tych, którym wybuch wojny zdeterminował i zniweczył dotychczasowe życie, nierzadko pełne sukcesów i szczęścia.

W czasie wojny podjął czynną walkę z okupantem, za co zapłacił największą i ostateczną cenę.

Wiele biografii jego życia potwierdza, że Janusz Kusociński swoim talentem i charyzmą walczył, przed wojną o pozycję Polski w świecie, a w czasie wojny o jej istnienie w ogóle.
W swoich poczynaniach był niezłomny, tak na bieżni jak i na „Pawiaku”. Zginął w Palmirach w 1940 r., rozstrzelany przez Gestapo po ciężkich, daremnych dla Niemców, przesłuchaniach.
Polecam Go waszej pamięci.

Kusociński


W każdym artykule dochodzę do wniosku, że takich wielkich ludzi już nie ma. Smutne to i mam nadzieję, że jestem w błędzie. Tym razem też nasuwa mi się ta sama natrętna myśl- takich ludzi już nie ma.

Janusz Kusociński- piękna i chlubna postać polskiego sportu i polskiej historii, skromny, wytrwały, pracowity i niezłomny.
Złoty medalista Letnich Igrzysk Olimpijskich w 1932 r w Los Angeles, dwukrotny rekordzista świata i 25 krotny rekordzista Polski w różnych dystansach.

Był z pokolenia tych, którym wybuch wojny zdeterminował i zniweczył dotychczasowe życie, nierzadko pełne sukcesów i szczęścia.

W czasie wojny podjął czynną walkę z okupantem, za co zapłacił największą i ostateczną cenę.

Wiele biografii jego życia potwierdza, że Janusz Kusociński swoim talentem i charyzmą walczył, przed wojną o pozycję Polski w świecie, a w czasie wojny o jej istnienie w ogóle.
W swoich poczynaniach był niezłomny, tak na bieżni jak i na „Pawiaku”. Zginął w Palmirach w 1940 r., rozstrzelany przez Gestapo po ciężkich, daremnych dla Niemców, przesłuchaniach.
Polecam Go waszej pamięci.

wtorek, 17 listopada 2009

Malczewski


Jakiś czas temu, w Krakowie, w pomieszczeniach muzealnych Muzeum Czartoryskich, mieszczących się w Bramie Floriańskiej, miała miejsce czasowa wystawa obrazów Malczewskiego pt. „Podszepty sztuki. Jacek Malczewski 1845-1929”.

Ekspozycja obejmowała 60 bardziej i mniej znanych obrazów malarza. Jestem pod ich wrażeniem do tej pory. Większość z nich pochodziła z zasobów muzealnych w Radomiu, ale też i od prywatnych kolekcjonerów.
W pomieszczeniach zaaranżowanych w sposób przemyślany, tak aby widz mógł się zająć jedynie malarstwem, dobrano odpowiednie naświetlenie , wyciszenie i kolor ścian . Sale zaprojektowano tak, żeby dawały wrażenie intymności obcowania z danym dziełem.
Obrazy zostały dobrane celowo, by ukazać akt twórczy artysty. Wiele z nich to autoportrety Malczewskiego, zamyślonego, nieobecnego, ze swoją muzą. Niby ten sam człowiek, ale na każdym obrazie inny, na którego wpływ mają osoby, które go niepokoją, zachwycają, podniecają, intrygują, aż w końcu pobudzają do aktu twórczego.

Niezwykłym jest obcowanie z dziełem tak blisko, oko w oko. Tu każde pociągnięcie pędzlem ma znaczenie. Gry kolorów nie odda żadne zdjęcie.
Jeśli będziesz miał możliwość zobaczyć tą wystawę, polecam. Naprawdę warto.

Malczewski


Jakiś czas temu, w Krakowie, w pomieszczeniach muzealnych Muzeum Czartoryskich, mieszczących się w Bramie Floriańskiej, miała miejsce czasowa wystawa obrazów Malczewskiego pt. „Podszepty sztuki. Jacek Malczewski 1845-1929”.

Ekspozycja obejmowała 60 bardziej i mniej znanych obrazów malarza. Jestem pod ich wrażeniem do tej pory. Większość z nich pochodziła z zasobów muzealnych w Radomiu, ale też i od prywatnych kolekcjonerów.
W pomieszczeniach zaaranżowanych w sposób przemyślany, tak aby widz mógł się zająć jedynie malarstwem, dobrano odpowiednie naświetlenie , wyciszenie i kolor ścian . Sale zaprojektowano tak, żeby dawały wrażenie intymności obcowania z danym dziełem.
Obrazy zostały dobrane celowo, by ukazać akt twórczy artysty. Wiele z nich to autoportrety Malczewskiego, zamyślonego, nieobecnego, ze swoją muzą. Niby ten sam człowiek, ale na każdym obrazie inny, na którego wpływ mają osoby, które go niepokoją, zachwycają, podniecają, intrygują, aż w końcu pobudzają do aktu twórczego.

Niezwykłym jest obcowanie z dziełem tak blisko, oko w oko. Tu każde pociągnięcie pędzlem ma znaczenie. Gry kolorów nie odda żadne zdjęcie.
Jeśli będziesz miał możliwość zobaczyć tą wystawę, polecam. Naprawdę warto.

niedziela, 15 listopada 2009

Tato

Podążając za szaleństwem córki, przemierzając swoje ukochane Góry Świętokrzyskie, pokazując nam najpiękniejsze miejsca Ziemi Świętokrzyskiej, okazał się imponującą skarbnicą wiedzy o tych miejscach. Uczestnicy wycieczki do dziś wspominają to wyjątkowe przeżycie. Nawet deszcz okazał się wyjątkowy w tym miejscu.
Zapraszam do obejrzenia:

Tato

Podążając za szaleństwem córki, przemierzając swoje ukochane Góry Świętokrzyskie, pokazując nam najpiękniejsze miejsca Ziemi Świętokrzyskiej, okazał się imponującą skarbnicą wiedzy o tych miejscach. Uczestnicy wycieczki do dziś wspominają to wyjątkowe przeżycie. Nawet deszcz okazał się wyjątkowy w tym miejscu.
Zapraszam do obejrzenia:

sobota, 14 listopada 2009

Patricia Routledge


Talent komediowy wśród aktorek zdarza się bardzo rzadko. Być może dzieje się tak z powodu kobiecej natury. Każda kobieta, a zwłaszcza aktorka woli być podziwiana za swoją urodę, obsadzana w rolach amantek, "femme fatale" itd. Boi się podejmowania tak ryzykownej roli.
Może to też nie taki całkiem bezzasadny strach grania  ról komediowych przez kobiety. Granica od komedii do śmieszności jest cienka, a ryzyko spore.

Patricia Routledge jest jedną z niewielu aktorek z takim niebanalnym darem komediowym. Jej kreacja głównej roli w znanym i nagradzanym serialu komediowym „ Keeping Up Appearances” ( Co ludzie powiedzą?) przyniosła jej europejską sławę. Talent jej został dostrzeżony i nagrodzony Orderem Imperium Brytyjskiego.
Serial „Co ludzie powiedzą” przedstawia perypetie zabawnej Hiacynty Bukiet (nietrafnie przetłumaczono jej nazwisko), snobki, pedantki, która wymyśliła sobie, że pochodzi z wyższych sfer. Tak też się zachowuje i zmusza do tego swojego biednego męża. Niestety w jej arystokratycznej wizji nie ma miejsca dla jej rodzinki z nizin społecznych.
Serial bardzo pogodny, dowcipny i lekki, osadzony w realiach brytyjskich lat 90 -tych. Nie pozbawiony lekkich, frywolnych, polskich akcencików.
Zapraszam!

Patricia Routledge


Talent komediowy wśród aktorek zdarza się bardzo rzadko. Być może dzieje się tak z powodu kobiecej natury. Każda kobieta, a zwłaszcza aktorka woli być podziwiana za swoją urodę, obsadzana w rolach amantek, "femme fatale" itd. Boi się podejmowania tak ryzykownej roli.
Może to też nie taki całkiem bezzasadny strach grania  ról komediowych przez kobiety. Granica od komedii do śmieszności jest cienka, a ryzyko spore.

Patricia Routledge jest jedną z niewielu aktorek z takim niebanalnym darem komediowym. Jej kreacja głównej roli w znanym i nagradzanym serialu komediowym „ Keeping Up Appearances” ( Co ludzie powiedzą?) przyniosła jej europejską sławę. Talent jej został dostrzeżony i nagrodzony Orderem Imperium Brytyjskiego.
Serial „Co ludzie powiedzą” przedstawia perypetie zabawnej Hiacynty Bukiet (nietrafnie przetłumaczono jej nazwisko), snobki, pedantki, która wymyśliła sobie, że pochodzi z wyższych sfer. Tak też się zachowuje i zmusza do tego swojego biednego męża. Niestety w jej arystokratycznej wizji nie ma miejsca dla jej rodzinki z nizin społecznych.
Serial bardzo pogodny, dowcipny i lekki, osadzony w realiach brytyjskich lat 90 -tych. Nie pozbawiony lekkich, frywolnych, polskich akcencików.
Zapraszam!

środa, 11 listopada 2009

Dziadek


 
Jako mała dziewczynka często przebywałam w domu dziadków. Byłam naprawdę bardzo malutka. Tak bardzo, że codzienna popołudniowa drzemka była dla mnie obowiązkowa. Często usypiał mnie Dziadek. Z reguły dzieci, a potem dorośli tego nie pamiętają, lecz ja pamiętam jeden dzień...

Dziadek usypiał mnie na rękach, na wielkiej poduszce. Zawsze śpiewał łamiącym, starszym już głosem. Zaśpiewał "Rozkwitały pąki białych róż", a ja słuchałam jak zaczarowana. Co się działo w małym serduszku dziecka i czemu? Wielka tajemnica.

-Dziecko, czemu płaczesz? Czemu płaczesz?- pytał mnie przejęty Dziadek.

Łza spłynęła po moim policzku i kapnęła na poduszkę, a ja nie wiedziałam czemu płaczę, miałam przecież 3 latka.

Ale dzisiaj już wiem Dziadku...

Rozkwitały pąki białych róż,
wróć, Jasieńku, z tej wojenki, już,
wróć, ucałuj, jak za dawnych lat,
dam ci za to róży najpiękniejszy kwiat !
Już przekwitły pąki białych róż,
przeszło lato, jesień, zima już.
Cóż ci teraz dam, Jasieńku, hej,
gdy z wojenki wrócisz do dziewczyny swej?
Jasieńkowi nic nie trzeba już,
bo mu kwitną pąki białych róż;
tam pod jarem, gdzie w wojence padł,
wyrósł na mogile, białej róży kwiat.
Nie rozpaczaj, lube dziewczę, nie,
w polskiej ziemi nie będzie mu źle,
policzony będzie trud i znój,
za ojczyznę poległ ukochany twój

http://www.youtube.com/watch?v=novJ8gzkLhw

Dziadek




















Rozkwitały pąki białych róż,
wróć, Jasieńku, z tej wojenki, już,
wróć, ucałuj, jak za dawnych lat,
dam ci za to róży najpiękniejszy kwiat !
Już przekwitły pąki białych róż,
przeszło lato, jesień, zima już.
Cóż ci teraz dam, Jasieńku, hej,
gdy z wojenki wrócisz do dziewczyny swej?
Jasieńkowi nic nie trzeba już,
bo mu kwitną pąki białych róż;
tam pod jarem, gdzie w wojence padł,
wyrósł na mogile, białej róży kwiat.
Nie rozpaczaj, lube dziewczę, nie,
w polskiej ziemi nie będzie mu źle,
policzony będzie trud i znój,
za ojczyznę poległ ukochany twój.
Jako mała dziewczynka często przebywałam w domu dziadków. Byłam naprawdę bardzo malutka, tak bardzo, że codzienna popołudniowa drzemka była dla mnie obowiązkową. Często usypiał mnie Dziadek. Z reguły dzieci, a potem dorośli tego nie pamiętają, lecz ja pamiętam jeden dzień... Dziadek usypiał mnie na rękach, na wielkiej poduszce. Zaśpiewał "Rozkwitały pąki białych róż", a ja słuchałam jak zaczarowana.
-Dziecko, czemu płaczesz? Czemu płaczesz?- pytał mnie przejęty Dziadek, łza spłynęła po policzku i kapnęła na poduszkę, a ja nie wiedziałam czemu, miałam przecież 4 latka.
Ale dzisiaj już wiem Dziadku...

poniedziałek, 9 listopada 2009

Ojciec Pio



Niesamowita i tajemnicza postać naszych czasów. Ojciec Pio, Włoch, od dziecięcych lat obdarzony był niesamowitą siłą ducha. Przez całe życie towarzyszyły mu niebiańskie wizje. Widział anioły i potrafił z nimi rozmawiać. Obdarzony był stygmatami, czyli krwawiącymi ranami stóp, dłoni i boku. Nosił je przez 50 lat swojego życia, co stanowiło wielką zagadkę dla obecnych zdobyczy medycyny.
Liczne są dowody na cuda, które stały się udziałem „świątobliwego Ojca”, wiele ozdrowień, przemian duchowych i zjawisk niewytłumaczalnych.


Ojciec Pio potrafił lewitować, czyli unosić się wbrew prawom fizyki. Dotyczyło go także rzadko spotykane zjawisko bilokacji, czyli obecności w dwóch miejscach naraz, a także osmogeneza czyli charakterystyczny zapach ciała podobny do zapachu kwiatów czy perfum.



Ojciec Pio powiedział nam:
„Wezwij swojego Anioła Stróża , aby Cię oświecił i prowadził. Otrzymałeś go od Boga w tym celu, dlatego wykorzystaj go!”


Może warto go wezwać?

Ojciec Pio



Niesamowita i tajemnicza postać naszych czasów. Ojciec Pio, Włoch, od dziecięcych lat obdarzony był niesamowitą siłą ducha. Przez całe życie towarzyszyły mu niebiańskie wizje. Widział anioły i potrafił z nimi rozmawiać. Obdarzony był stygmatami, czyli krwawiącymi ranami stóp, dłoni i boku. Nosił je przez 50 lat swojego życia, co stanowiło wielką zagadkę dla obecnych zdobyczy medycyny.
Liczne są dowody na cuda, które stały się udziałem „świątobliwego Ojca”, wiele ozdrowień, przemian duchowych i zjawisk niewytłumaczalnych.


Ojciec Pio potrafił lewitować, czyli unosić się wbrew prawom fizyki. Dotyczyło go także rzadko spotykane zjawisko bilokacji, czyli obecności w dwóch miejscach naraz, a także osmogeneza czyli charakterystyczny zapach ciała podobny do zapachu kwiatów czy perfum.



Ojciec Pio powiedział nam:
„Wezwij swojego Anioła Stróża , aby Cię oświecił i prowadził. Otrzymałeś go od Boga w tym celu, dlatego wykorzystaj go!”


Może warto go wezwać?

czwartek, 5 listopada 2009

Halina Martin


O Halinie Martin dowiedziałam się przez przypadek. Osoba z jej otoczenia przywiozła do Polski, prosto od autorki książkę z jej wspomnieniami. W dedykacji pozostawiając przesłanie:

„Życzeniem autorki, było oddanie tej książki Polakom, dla których historia kraju nie jest obojętna…”


Wspomnienia Haliny Martin dotyczą losów wojennych, związanych głównie z Warszawą.
Po wybuchu wojny, z majątku na Zaolziu, przeprowadziła się do Warszawy, pozostając do Powstania Warszawskiego. Ponieważ była żołnierzem AK, pokonanie Niemców przez ZSRR, nie przyniosło jej spokoju i bezpieczeństwa. Dzięki swojemu sprytowi, uciekła wraz z dziećmi do Londynu, pozostając tam aż do śmierci.
Na uchodźctwie była gorącą orędowniczką sprawy polskiej:
„ Chcecie wiedzieć, co przez te 34 lata robiłam na emigracji? Jak zwykle, spełniałam rolę „dziewuchy do wszystkiego”. Naturalnie pierwszą sprawą jest pamięć o tym, że się było żołnierzem Armii Krajowej i że „nikt nas z przysięgi nie zwolnił””. ( cyt.H.M. „Nic się nie dzieje bez przyczyny”, Tomiko 2008)
Wspomnienia ujawniły kobietę nietuzinkową, silną i odważną. W niektórych sytuacjach bardzo hardą i przebiegłą, co pozwalało jej wielokrotnie wywinąć się śmierci. Była prawdziwą kobietą renesansu: umiała pilotować samolot, jeździła autem, zręcznie posługiwała się bronią.
Dwa razy aresztowana przez bezpiekę, raz przez NKWD, a za Niemców cztery razy przez gestapo. Za każdym razem wychodziłam z opresji obronną ręką. Widać mnie Pan Bóg zachował w jakimś celu.” ( op.cit)

Wypełniam życzenie autorki, przekazuję książkę dalej i dalej, aby jak największa ilość osób mogła ją przeczytać i nie zapomnieć, aby historia już się nie powtórzyła.
A oto owoc pracy Haliny Martin :
„Mój (angielski) wnuk Gavin właśnie skończył 6 lat. Chodzi do szkoły, gdzie nudzi się jak mops. Na urodziny poprosił mnie o szkolny sweter.
-Szkolny sweter? Na urodziny?
-Na rękawie chce mieć „POLAND”, tak jak nosili polscy żołnierze w czasie wojny. Naszyj mi polskiego orła. I koniecznie Syrenę.
-Po co ci Syrena?
-Warsaw coat of arms. Niech wiedzą, że walczyłaś o Warszawę.” (op.cit.)
Polecam Waszej pamieci poniższe pozycje:

Halina Martin
„Przypadek albo przeznaczenie”
Wydawnictwo Tomiko, Warszawa 2007
„Nic się nie dzieje bez przyczyny”
Wydawnictwo Tomiko, Warszawa 2008

Halina Martin


O Halinie Martin dowiedziałam się przez przypadek. Osoba z jej otoczenia przywiozła do Polski, prosto od autorki książkę z jej wspomnieniami. W dedykacji pozostawiając przesłanie:

„Życzeniem autorki, było oddanie tej książki Polakom, dla których historia kraju nie jest obojętna…”


Wspomnienia Haliny Martin dotyczą losów wojennych, związanych głównie z Warszawą.
Po wybuchu wojny, z majątku na Zaolziu, przeprowadziła się do Warszawy, pozostając do Powstania Warszawskiego. Ponieważ była żołnierzem AK, pokonanie Niemców przez ZSRR, nie przyniosło jej spokoju i bezpieczeństwa. Dzięki swojemu sprytowi, uciekła wraz z dziećmi do Londynu, pozostając tam aż do śmierci.
Na uchodźctwie była gorącą orędowniczką sprawy polskiej:
„ Chcecie wiedzieć, co przez te 34 lata robiłam na emigracji? Jak zwykle, spełniałam rolę „dziewuchy do wszystkiego”. Naturalnie pierwszą sprawą jest pamięć o tym, że się było żołnierzem Armii Krajowej i że „nikt nas z przysięgi nie zwolnił””. ( cyt.H.M. „Nic się nie dzieje bez przyczyny”, Tomiko 2008)
Wspomnienia ujawniły kobietę nietuzinkową, silną i odważną. W niektórych sytuacjach bardzo hardą i przebiegłą, co pozwalało jej wielokrotnie wywinąć się śmierci. Była prawdziwą kobietą renesansu: umiała pilotować samolot, jeździła autem, zręcznie posługiwała się bronią.
Dwa razy aresztowana przez bezpiekę, raz przez NKWD, a za Niemców cztery razy przez gestapo. Za każdym razem wychodziłam z opresji obronną ręką. Widać mnie Pan Bóg zachował w jakimś celu.” ( op.cit)

Wypełniam życzenie autorki, przekazuję książkę dalej i dalej, aby jak największa ilość osób mogła ją przeczytać i nie zapomnieć, aby historia już się nie powtórzyła.
A oto owoc pracy Haliny Martin :
„Mój (angielski) wnuk Gavin właśnie skończył 6 lat. Chodzi do szkoły, gdzie nudzi się jak mops. Na urodziny poprosił mnie o szkolny sweter.
-Szkolny sweter? Na urodziny?
-Na rękawie chce mieć „POLAND”, tak jak nosili polscy żołnierze w czasie wojny. Naszyj mi polskiego orła. I koniecznie Syrenę.
-Po co ci Syrena?
-Warsaw coat of arms. Niech wiedzą, że walczyłaś o Warszawę.” (op.cit.)
Polecam Waszej pamieci poniższe pozycje:

Halina Martin
„Przypadek albo przeznaczenie”
Wydawnictwo Tomiko, Warszawa 2007
„Nic się nie dzieje bez przyczyny”
Wydawnictwo Tomiko, Warszawa 2008

wtorek, 3 listopada 2009

Morihei Ueshiba



















Odkąd obejrzałam na żywo staż z Christianem Tissier ( mistrzem aikido), głęboko zastanawiam się nad tą metodą walki.
Twórcą tej zadziwiającej sztuki jest Morihei Ueshiba, który pochodził z rodziny samurajów. Cechowała go siła spokoju, niezłomność charakteru, hart ducha, wytrzymałość i wytrwałość.
Od młodości zajmował się różnymi sztukami walki i doprowadzał je do perfekcji.
Aikido było kwintesencją jego wiedzy na temat sztuk walki, oraz przemyśleń natury duchowej i etycznej.
Postawił sobie za zadanie stworzenie sztuki defensywnej. Uniknięcie walki i rozwiązanie konfliktu w sposób pokojowy, był dla niego rozwiązaniem idealnym. Ciągle podkreślał, że jego sposób walki jest sztuką pokoju. W tym stylu próżno szukać ciosów i chwytów atakujących, są tylko obronne, a siła atakującego zostaje skierowana przeciwko agresorowi.
Fascynujący jest wewnętrzny rozwój, dyscyplina, prawdziwe zrozumienie i świadome otworzenie się na przeciwnika.
Mistrz aikido miewał wizje podobne do wizji świętych, swoisty rodzaj oświecenia. Mówił swoim uczniom- "Zrozumiałem, że jestem Wszechświatem. Dostrzegłem prawdziwą naturę rzeczy. Droga wojownika oznacza manifestowanie boskiej miłości."
Morihei potrafił przewidzieć ruch przeciwnika. Potrafił znaleźć szczelinę od momentu powstania decyzji o ruchu, do momentu jego wykonania i bezbłędnie zareagować na sam zamiar.




















Znana jest anegdota, kiedy to do Ueshiby przyjechał oficer marynarki, mistrz kendo, żeby się z nim zmierzyć. Niestety spocony i zasapany poniósł wielką porażkę, gdyż nie mógł ( drewnianym mieczem) wyprowadzić ani jednego skutecznego ciosu. Mistrz tak skutecznie unikał trafień.

„Aikido należy do wszystkich” to zdanie wypowiedział Ueshiba na łożu śmierci. Prawo do pokoju jest prawem każdego.
Podziwiam młodych ludzi uczących się tej filozofii...

Morihei Ueshiba



















Odkąd obejrzałam na żywo staż z Christianem Tissier ( mistrzem aikido), głęboko zastanawiam się nad tą metodą walki.
Twórcą tej zadziwiającej sztuki jest Morihei Ueshiba, który pochodził z rodziny samurajów. Cechowała go siła spokoju, niezłomność charakteru, hart ducha, wytrzymałość i wytrwałość.
Od młodości zajmował się różnymi sztukami walki i doprowadzał je do perfekcji.
Aikido było kwintesencją jego wiedzy na temat sztuk walki, oraz przemyśleń natury duchowej i etycznej.
Postawił sobie za zadanie stworzenie sztuki defensywnej. Uniknięcie walki i rozwiązanie konfliktu w sposób pokojowy, był dla niego rozwiązaniem idealnym. Ciągle podkreślał, że jego sposób walki jest sztuką pokoju. W tym stylu próżno szukać ciosów i chwytów atakujących, są tylko obronne, a siła atakującego zostaje skierowana przeciwko agresorowi.
Fascynujący jest wewnętrzny rozwój, dyscyplina, prawdziwe zrozumienie i świadome otworzenie się na przeciwnika.
Mistrz aikido miewał wizje podobne do wizji świętych, swoisty rodzaj oświecenia. Mówił swoim uczniom- "Zrozumiałem, że jestem Wszechświatem. Dostrzegłem prawdziwą naturę rzeczy. Droga wojownika oznacza manifestowanie boskiej miłości."
Morihei potrafił przewidzieć ruch przeciwnika. Potrafił znaleźć szczelinę od momentu powstania decyzji o ruchu, do momentu jego wykonania i bezbłędnie zareagować na sam zamiar.




















Znana jest anegdota, kiedy to do Ueshiby przyjechał oficer marynarki, mistrz kendo, żeby się z nim zmierzyć. Niestety spocony i zasapany poniósł wielką porażkę, gdyż nie mógł ( drewnianym mieczem) wyprowadzić ani jednego skutecznego ciosu. Mistrz tak skutecznie unikał trafień.

„Aikido należy do wszystkich” to zdanie wypowiedział Ueshiba na łożu śmierci. Prawo do pokoju jest prawem każdego.
Podziwiam młodych ludzi uczących się tej filozofii...

poniedziałek, 2 listopada 2009

Hatchepsut



















Hatchepsut to imię bardziej kojarzy się ze świątynią nieopodal Doliny Królów niż z samą postacią, której imię nosi ta świątynia.
Nie była pierwszym faraonem -kobietą, ale była najpotężniejszym faraonem- kobietą i jednym z najbardziej udanych władców w dziejach starożytnego Egiptu.

Była władcą Górnego i Dolnego Egiptu. Tron i władza nie była jej odgórnym przeznaczeniem.
Z początku była tylko żoną Totmesa II, faraona, a jednocześnie jego przyrodnią siostrą. Spełniała wszystkie obowiązki królowej i żony króla.

Szybka śmierć męża i wczesny wiek następcy tronu ( Totmesa III) spowodowały, że to właśnie ona zasiadła na tronie jako prawowity władca Egiptu, uznana przez kapłanów aż do swojej śmierci. Panowała 22 lata.

Nie wzbudziło to w męskim następcy tronu pozytywnych uczuć. Totmes III zdążył dorosnąć i zdecydowanie upominał się o władzę, której ta nie chciała mu oddać.
Panowianie Hatchepsut było spokojne, skupione głównie na gospodarczym wzmacnianiu kraju, handlu zagranicznym, umacnianiu infrastruktury, odbudowie zniszczonych świątyń i pomników ( np. w Karnaku), budowie nowych świątyń( Deir El Bihar).



Po jej śmierci, syn Totmes III prowadził zupełnie inną politykę, która ukierunkowała się głównie na podbojach i wojnach. On a potem i wnuk dbali o to, aby wizerunki Hatchepsut były niszczone a jej postać zapomniana. Taka była cena, jaką musiała zapłacić kobieta- faraon za zdeptanie męskich ambicji i realizację swoich marzeń.
Czy było warto? Historia odpowiedziała tak.

Hatchepsut



















Hatchepsut to imię bardziej kojarzy się ze świątynią nieopodal Doliny Królów niż z samą postacią, której imię nosi ta świątynia.
Nie była pierwszym faraonem -kobietą, ale była najpotężniejszym faraonem- kobietą i jednym z najbardziej udanych władców w dziejach starożytnego Egiptu.

Była władcą Górnego i Dolnego Egiptu. Tron i władza nie była jej odgórnym przeznaczeniem.
Z początku była tylko żoną Totmesa II, faraona, a jednocześnie jego przyrodnią siostrą. Spełniała wszystkie obowiązki królowej i żony króla.

Szybka śmierć męża i wczesny wiek następcy tronu ( Totmesa III) spowodowały, że to właśnie ona zasiadła na tronie jako prawowity władca Egiptu, uznana przez kapłanów aż do swojej śmierci. Panowała 22 lata.
Nie wzbudziło to w męskim następcy tronu pozytywnych uczuć. Totmes III zdążył dorosnąć i zdecydowanie upominał się o władzę, której ta nie chciała mu oddać.
Panowianie Hatchepsut było spokojne, skupione głównie na gospodarczym wzmacnianiu kraju, handlu zagranicznym, umacnianiu infrastruktury, odbudowie zniszczonych świątyń i pomników ( np. w Karnaku), budowie nowych świątyń( Deir El Bihar).


Po jej śmierci, syn Totmes III prowadził zupełnie inną politykę, która ukierunkowała się głównie na podbojach i wojnach. On a potem i wnuk dbali o to, aby wizerunki Hatchepsut były niszczone a jej postać zapomniana. Taka była cena, jaką musiała zapłacić kobieta- faraon za zdeptanie męskich ambicji i realizację swoich marzeń.
Czy było warto? Historia odpowiedziała tak.

Heluśka




















Przed wojną Heluśka wywróżyła sobie z kajetów koleżanek, że do ślubu pojedzie tramwajem, a suknię będzie miała w kolorze czerwonym. Długo dziewczynki śmiały się z takiej wróżby. Aż do wybuchu II wojny światowej, kiedy zapomniały o wszelkich zabawach i radościach…
Heluśka została zesłana na roboty do zakładu Hasag w Lipsku, gdzie pracowała przy walcowaniu blachy. Przeżyła tam ciężkie chwile strachu, samotności i ubóstwa. Ciężka praca trwale wpłynęła na jej stan zdrowia i stan psychiczny.
Była to fabryka produkująca broń i amunicję, dlatego też alianci często robili naloty na zakład.
Kiedy alianci robili naloty, wszyscy więźniowie byli wypuszczani z budynków, aby mogli się gdzieś ukryć.
Gdzie? Nikogo to nie obchodziło.
Heluśka wraz z koleżanką i zaprzyjaźnionym kolegą biegli zawsze w jedno miejsce. Do pobliskiej kapliczki Matki Boskiej. Myśleli, że tam będą bezpieczni. Rzeczywiście, za każdym razem powracali cali i zdrowi.
Tylko raz, jeden i ostatni, nie zdążyli dobiec, musieli ukryć się gdzie indziej.
Bali się, że tym razem dosięgną ich bomby, które sypały się z nieba jak grad. Ale i tym razem, zdołali się uchronić.
Gdy po nalocie, poszli podziękować Matce Boskiej za szczęśliwe uratowanie, kapliczki już tam nie było. Był tylko wielki lej po bombie…
Tak dzięki Matce Boskiej, moja Heluśka przetrwała wojnę i żyła 82 lata.
Była moją kochaną przyjaciółką i choć była starsza ode mnie ponad pół wieku, doskonale się rozumiałyśmy. Bardzo mi jej brakuje. Pomimo swoich 82 lat, miała świeży umysł, lotny dowcip i umiała zawsze znaleźć wspólny język z młodymi.

P.S. A do ślubu, faktycznie, pojechała tramwajem i w czerwonej sukience i to jeszcze pożyczonej. Zaraz po wojnie, jeszcze w Lipsku.

niedziela, 1 listopada 2009

Heluśka




















Przed wojną Heluśka wywróżyła sobie z kajetów koleżanek, że do ślubu pojedzie tramwajem, a suknię będzie miała w kolorze czerwonym. Długo dziewczynki śmiały się z takiej wróżby. Aż do wybuchu II wojny światowej, kiedy zapomniały o wszelkich zabawach i radościach…
Heluśka została zesłana na roboty do zakładu Hasag w Lipsku, gdzie pracowała przy walcowaniu blachy. Przeżyła tam ciężkie chwile strachu, samotności i ubóstwa. Ciężka praca trwale wpłynęła na jej stan zdrowia i stan psychiczny.
Była to fabryka produkująca broń i amunicję, dlatego też alianci często robili naloty na zakład.
Kiedy alianci robili naloty, wszyscy więźniowie byli wypuszczani z budynków, aby mogli się gdzieś ukryć.
Gdzie? Nikogo to nie obchodziło.
Heluśka wraz z koleżanką i zaprzyjaźnionym kolegą biegli zawsze w jedno miejsce. Do pobliskiej kapliczki Matki Boskiej. Myśleli, że tam będą bezpieczni. Rzeczywiście, za każdym razem powracali cali i zdrowi.
Tylko raz, jeden i ostatni, nie zdążyli dobiec, musieli ukryć się gdzie indziej.
Bali się, że tym razem dosięgną ich bomby, które sypały się z nieba jak grad. Ale i tym razem, zdołali się uchronić.
Gdy po nalocie, poszli podziękować Matce Boskiej za szczęśliwe uratowanie, kapliczki już tam nie było. Był tylko wielki lej po bombie…
Tak dzięki Matce Boskiej, moja Heluśka przetrwała wojnę i żyła 82 lata.
Była moją kochaną przyjaciółką i choć była starsza ode mnie ponad pół wieku, doskonale się rozumiałyśmy. Bardzo mi jej brakuje. Pomimo swoich 82 lat, miała świeży umysł, lotny dowcip i umiała zawsze znaleźć wspólny język z młodymi.

P.S. A do ślubu, faktycznie, pojechała tramwajem i w czerwonej sukience i to jeszcze pożyczonej. Zaraz po wojnie, jeszcze w Lipsku.

sobota, 31 października 2009

Cora



Cornelia Wilhelmina Maria Baltussen, Holenderka, której dzieje wojenne złączyły na całe życie ze sprawą polską i Polakami.
W czasie II wojny pracowała jako pielęgniarka Czerwonego Krzyża w Driel, tam też poznała wielu młodych polskich żołnierzy, których los wojenny zaniósł aż tam. Pielęgnowała ich, jak innych, z wielki oddaniem i poświęceniem.
Zawsze podkreślała to, jakie niezapomniane wrażenie zrobili na niej chłopcy z 1 SBS. Opiekowała się rannymi i umierającymi. Często podkreślała, że w tych trudnych i czasem ostatecznych chwilach, nie było w nich(rannych) nienawiści, tylko wielkie pragnienie wolności dla siebie i innych.
Przyjaźń z ocalałymi Polakami zachowała do końca swojego życia. Była gorącą orędowniczką polskiej sprawy w Holandii.
Zakłamania, jakie stworzono po II wojnie światowej na temat „Arnhem”, stawiały żołnierza polskiego w bardzo niekorzystnym świetle.
Holendrzy, nie tylko zapomnieli o tym, że Polacy byli wyzwolicielami, ale też obwiniano ich za błędy taktyczne i straty całego przedsięwzięcia operacji „Market Garden”.
Cora zawsze walczyła z tą niesprawiedliwością. Chciała przywrócić dobre imię Polakom i oddać im należny hołd.


Zasługi Kornelii Baltussen są nieocenione dla każdego z nas. Dbała o nasze dobre imię lepiej niż my sami. Nie zapomnij o niej.

Cora



Cornelia Wilhelmina Maria Baltussen, Holenderka, której dzieje wojenne złączyły na całe życie ze sprawą polską i Polakami.
W czasie II wojny pracowała jako pielęgniarka Czerwonego Krzyża w Driel, tam też poznała wielu młodych polskich żołnierzy, których los wojenny zaniósł aż tam. Pielęgnowała ich, jak innych, z wielki oddaniem i poświęceniem.
Zawsze podkreślała to, jakie niezapomniane wrażenie zrobili na niej chłopcy z 1 SBS. Opiekowała się rannymi i umierającymi. Często podkreślała, że w tych trudnych i czasem ostatecznych chwilach, nie było w nich(rannych) nienawiści, tylko wielkie pragnienie wolności dla siebie i innych.
Przyjaźń z ocalałymi Polakami zachowała do końca swojego życia. Była gorącą orędowniczką polskiej sprawy w Holandii.
Zakłamania, jakie stworzono po II wojnie światowej na temat „Arnhem”, stawiały żołnierza polskiego w bardzo niekorzystnym świetle.
Holendrzy, nie tylko zapomnieli o tym, że Polacy byli wyzwolicielami, ale też obwiniano ich za błędy taktyczne i straty całego przedsięwzięcia operacji „Market Garden”.
Cora zawsze walczyła z tą niesprawiedliwością. Chciała przywrócić dobre imię Polakom i oddać im należny hołd.


Zasługi Kornelii Baltussen są nieocenione dla każdego z nas. Dbała o nasze dobre imię lepiej niż my sami. Nie zapomnij o niej.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Warszawa w rozmowach- Justyna Krajewska

Takie pozycje książkowe lubię najbardziej. Biograficzne, historyczne, prawdziwe i klimatyczne. Takie lubię czytać. Dzięki swoim bohaterom au...