wtorek, 21 września 2010

Na rocznicę

Zaczęło się od Chopina. Tym postem rozpoczęłam swoją „blogową” działalność i oto proszę mija prawie rok. Ten rok przepłynął szybko z walcem a mol w tle, w końcu to Rok Chopinowski.
Co z mojej rocznej pracy wyszło, pozostawiam pod ocenę czytelników. 

Zawczasu uprzedzam rocznicowy fakt, ponieważ chciałabym, w związku z nim ofiarować któremuś z czytelników, album biograficzny o Fryderyku Chopinie. 
"Od Żelazowej Woli i pierwszego poloneza do koncertu w Paryżu i Londynie" Jan Pyzio. 
Bogato ilustrowany życiorys kompozytora w pigułce. Będzie to podziękowanie za uwagę, czasem cenne, krytyczne oko i wiele życzliwych słów pod moim adresem.

Na innych blogach akcja taka zwie się "candy". Celowo nie chcę używać tego zwrotu. Wydaje mi się on mniej uroczysty. Zasady, również nie będą te same.
Wystarczy tylko wpisać w komentarzach poniżej, swoje imię, lub blogowy nick umożliwiający losowanie. Gdyby ktoś miał życzenie wkleić zdjęcie na swój blog tak, jak to się robi podczas „candy”, będzie mi bardzo miło, ale to nie jest warunek.

Życzę wszystkim szczęścia i dziękuję jeszcze raz za ciepłe przyjęcie i przyjazny odbiór.
Losowanie właściciela albumu 16 października.

Na rocznicę

Zaczęło się od Chopina. Tym postem rozpoczęłam swoją „blogową” działalność i oto proszę mija prawie rok. Ten rok przepłynął szybko z walcem a mol w tle, w końcu to Rok Chopinowski.
Co z mojej rocznej pracy wyszło, pozostawiam pod ocenę czytelników. 

Zawczasu uprzedzam rocznicowy fakt, ponieważ chciałabym, w związku z nim ofiarować któremuś z czytelników, album biograficzny o Fryderyku Chopinie. 
"Od Żelazowej Woli i pierwszego poloneza do koncertu w Paryżu i Londynie" Jan Pyzio. 
Bogato ilustrowany życiorys kompozytora w pigułce. Będzie to podziękowanie za uwagę, czasem cenne, krytyczne oko i wiele życzliwych słów pod moim adresem.

Na innych blogach akcja taka zwie się "candy". Celowo nie chcę używać tego zwrotu. Wydaje mi się on mniej uroczysty. Zasady, również nie będą te same.
Wystarczy tylko wpisać w komentarzach poniżej, swoje imię, lub blogowy nick umożliwiający losowanie. Gdyby ktoś miał życzenie wkleić zdjęcie na swój blog tak, jak to się robi podczas „candy”, będzie mi bardzo miło, ale to nie jest warunek.

Życzę wszystkim szczęścia i dziękuję jeszcze raz za ciepłe przyjęcie i przyjazny odbiór.
Losowanie właściciela albumu 16 października.

piątek, 10 września 2010

Aleksander Żabczyński


Nie było jakąś specjalnie nadzwyczajna rzeczą, że sala została napełniona po brzegi. Czasy, co prawda, dla kultury, podłe, ale i na tej ziemi, ciut suchej i nie zadbanej, mogło wyrosnąć zasiane ziarno sztuki. Z tego powodu scena powojenna tak szybko się odrodziła, wzbudzając do istnienia nowe talenty, ale też przygarniając po macoszemu niektóre złamane, przedwojenne, aktorskie serca.


Coś w tym było nadzwyczajnego, że kulisy przed i po wojnie pachniały tak samo, drewnem, pastą, naftaliną i kurzem. Zaciągając się tym powietrzem, jak nałogowy palacz, aktor zapominał o świecie, o sobie, o wszystkim i wtedy było lepiej, bo było tak, jakby nigdy nic się nie stało.

Za chwilę, wyjdzie po raz setny, jako doświadczony, już niemłody, bo nie raz przyszło mu grać trudne role. Dzisiaj, krótko, tylko pieśń. Głęboki wdech.

Drżące, spocone dłonie, niepewny krok. Rozbrzmiewają pierwsze takty znanej, ukochanej pieśni i cisza…
Spogląda speszony jeszcze w stronę muzyki- dadzą od nowa.

Pierwsze takty i znów głos więźnie mu w krtani.
Ma śpiewać „ Czerwone maki na Monte Cassino”. Obiecał, a wszystkim zależy i jemu zależy także. Ale dzisiaj, czerń widowni jest za głęboka...
Zwykle widać twarze. Gra się tylko dla jednej, wybranej. Reflektor niedoskonały, zbyt mocno świeci.

W tej czerni, widzi, lub to przywidzenie, twarz i jeszcze jedną. Znajome obie i tak młode.
I jeszcze trzecia tam dalej, także znana. Nie powinno ich tu być. Zginęli pod Monte Cassino.

Potem znów następną, a wszystkie roześmiane, jakby „tego” w ogóle nie było.
Reflektor pali zbyt mocno, oczy tak błyszczą wstydliwie, a głos ciągle odmawia posłuszeństwa i nie starcza siły, aby z nim walczyć.

- Przepraszam Państwa, nie zaśpiewam, nie mogę,  mam ich wciąż przed oczyma. 

Schodzi speszony, wzruszony, taki samotny, w burzy współczujących, gorących oklasków.

*

Minęło 110 lat od jego urodzin. Aleksander Żabczyński nigdy nie planował zostać aktorem. Sam twierdził, że pociągała go matematyka i architektura. Ponieważ jego ojciec był generałem, oczywistym było, że kariera wojskowego została mu przyporządkowana. Z powodzeniem więc skończył szkołę podchorążych. Po powrocie ze służby wojskowej podjął studia prawnicze, których nie ukończył z powodu różnicy zdań z nauczycielem podczas egzaminu.

Aktorstwo miało być zabawą i odskocznią od poważniejszych zajęć. Wstąpił do szkoły filmowej za namową uniwersyteckiego kolegi. Po niej zaś do nowotworzonej w 1922 r „Reduty”(instytutu teatralnego zrzeszające polskie środowisko teatralne), również za namową tegoż samego kolegi. Od tego czasu rozpoczęła się jego wielka przygoda z teatrem. Okazał się pracowitym, pochłoniętym pasją aktorem. Tutaj poznał swoją przyszła żonę, której, jak sam twierdził, zawdzięczał wiele, pod względem aktorskim. Szybko zdobywał nowe umiejętności.

Mówił w wywiadzie: „Kto się zaprzęgnie w rydwan przemożnej pani sztuki, ten musi się jej całkowicie oddać”. Tak też czynił. Jego wdzięk, pełna uroku aparycja, z lekka nonszalancki styl bycia, bynajmniej, mu w tym nie przeszkadzały. Wręcz przeciwnie, stały się jego dodatkowym atutem w zdobywaniu popularności, oraz serc niewieścich. Młode panienki kochały się w nim na zabój. Wystawały pod jego oknami, teatrami w których grywał. Był bożyszczem wciąż otoczonym wianuszkiem zakochanych pensjonarek.


„Żaba”, czule nazywany przez znajomych, stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów przedwojennego kina w Polsce. W swojej osobie, tak doskonale skupił wszystkie pożądane cechy klasycznego amanta filmowego. Był przystojny, miał namiętny głos, wybitnie arystokratyczną sylwetkę. Wysoki, szczupły, zawsze wykwintnie ubrany- jednym słowem-doskonały.
W przeciwieństwie do ulubionego przeze mnie Eugeniusza Bodo, który był zbyt krępy i mniej urodziwy, Żabczyński samą swą urodą łamał niewieście serca. Miał twarz szlachetną, przyjemną, uwodzący uśmiech i spojrzenie. Nonszalancję w gestach i postawie, swobodę i niezaprzeczalny urok. Miał zamiłowanie do eleganckich toalet i wyborowego towarzystwa.

Popularność wśród kinowej publiczności zdobył dzięki lekkim, przyjemnym komediom, w którym, jak zwykle, grywał role pierwszoplanowe. W sumie zagrał w 26 filmach.
 „Pani minister tańczy”, „Manewry miłosne”, „Jadzia”, „Sportowiec mimo woli”, „Ada to nie wypada”, „Panienka z post restante”, „Zapomniana melodia” to tylko niektóre produkcje komediowe, w których grywał. Jako aktor, swój kunszt aktorski udowodnił w dramatach: Np. „Trzy serca”, „Biały murzyn”, „Złota maska”. 

W kreacjach bohaterów komediowych potrafił być zabawny, ale nigdy nie pozbawiał się tej nutki wyniosłości, arystokratycznej swobody. Miał jedyny w swoim rodzaju sceniczny urok „niebieskiego ptaka”. Skupiał w sobie wiele sprzeczności: namiętność z zimną wyniosłością, delikatność z wykwintnością, gorące serce i nonszalancję.


Był bardzo lubiany przez kolegów z branży. Jadwiga Andrzejewska mówiła o nim: „bardzo przyjemny kolega”. Powszechnie znany był ze swojej wysokiej kultury osobistej i taktu. Jego dobre wychowanie stało się wręcz przysłowiowe. Żartowano z niego, że gdy ma otworzyć pudełko sardynek, wpierw puka w wieczko.
Gdy nastała wojna, bardziej niż aktorem, poczuł się żołnierzem. Uczestniczył w kampanii wrześniowej jako porucznik artylerii przeciwlotniczej do 18 września. Został jeńcem, internowanym do oflagu na Węgrzech. Stamtąd zbiegł do Francji i przebywał tam aż do ogłoszenia kapitulacji. Od 1942 roku z Armią Polską przebywał na Bliskim Wschodzie ( Bagdad, Palestyna, Egipt, Irak). Przeszedł całą kampanię włoską, walczył o Monte Cassino, gdzie został ranny. Za zasługi wojenne został odznaczony Krzyżem Walecznych i awansowano do stopnia kapitana. Po wojnie pracował w Salzburgu przy Czerwonym Krzyżu, ale skorzystał z pierwszej nadarzającej się okazji by powrócić do Polski.


Cieszył się na myśl powrotu na sceny Polskie. Po wojnie nie występował już w filmach. Nie był już tak jak przed wojną beztroskim amantem filmowym. Miał zasobą ciężkie wojenne przejścia i niemłody już wiek. Uwarunkowania polityczne w jakich się znalazł, z pewnością nie pomogły mu w kontynuowaniu kariery aktorskiej. Był synonimem dawnego, kapitalistycznego świata, co z góry skazywało go na niepowodzenie. Mimo to znalazł swoje miejsce.

Brał udział w słuchowiskach radiowych, często grywał w teatrze. jJako jeden z pierwszych aktorów grywał w teatrach telewizji. Zmarł w 1958 roku. Jego skromny grób znajduje się na warszawskich Powązkach. Nie zapomnij.

*

Przemijanie jest wolne, prawie niewidoczne, lecz w ostateczności bolesne. Przemijają czasy, wydarzenia i ludzie. Tak mi jest ich żal. Żal mi i nas, bo wiem, że ten czas zapomnienia nadejdzie i dla nas. Więc czy nie warto pamiętać? Twarz roześmianą, pogodną, człowieka wielkiego ducha i serca, tak bardzo wartościowego. Człowieka kiedyś tak bardzo znanego i kochanego, teraz kompletnie zapomnianego. Cóż będzie z nami, skoro taka kolej losów ludzi, którzy ze sławą byli na „ty”?






FOT: filmpolski.pl
Źródła:
„Aleksander Żabczyński” Stanisław Janicki „Odeon” RMF Classic
„Od ślepej Temidy pod blask jupiterów” Wywiad z Aleksandrem Żabczyńskim zamieszczony w przedwojennym numerze miesięcznika „Kino”.
„Aleksander Żabczyński o swych FILM (1946-1973) 1947 r. , nr 13, s. 5

Aleksander Żabczyński


Nie było jakąś specjalnie nadzwyczajna rzeczą, że sala została napełniona po brzegi. Czasy, co prawda, dla kultury, podłe, ale i na tej ziemi, ciut suchej i nie zadbanej, mogło wyrosnąć zasiane ziarno sztuki. Z tego powodu scena powojenna tak szybko się odrodziła, wzbudzając do istnienia nowe talenty, ale też przygarniając po macoszemu niektóre złamane, przedwojenne, aktorskie serca.


Coś w tym było nadzwyczajnego, że kulisy przed i po wojnie pachniały tak samo, drewnem, pastą, naftaliną i kurzem. Zaciągając się tym powietrzem, jak nałogowy palacz, aktor zapominał o świecie, o sobie, o wszystkim i wtedy było lepiej, bo było tak, jakby nigdy nic się nie stało.

Za chwilę, wyjdzie po raz setny, jako doświadczony, już niemłody, bo nie raz przyszło mu grać trudne role. Dzisiaj, krótko, tylko pieśń. Głęboki wdech.

Drżące, spocone dłonie, niepewny krok. Rozbrzmiewają pierwsze takty znanej, ukochanej pieśni i cisza…
Spogląda speszony jeszcze w stronę muzyki- dadzą od nowa.

Pierwsze takty i znów głos więźnie mu w krtani.
Ma śpiewać „ Czerwone maki na Monte Cassino”. Obiecał, a wszystkim zależy i jemu zależy także. Ale dzisiaj, czerń widowni jest za głęboka...
Zwykle widać twarze. Gra się tylko dla jednej, wybranej. Reflektor niedoskonały, zbyt mocno świeci.

W tej czerni, widzi, lub to przywidzenie, twarz i jeszcze jedną. Znajome obie i tak młode.
I jeszcze trzecia tam dalej, także znana. Nie powinno ich tu być. Zginęli pod Monte Cassino.

Potem znów następną, a wszystkie roześmiane, jakby „tego” w ogóle nie było.
Reflektor pali zbyt mocno, oczy tak błyszczą wstydliwie, a głos ciągle odmawia posłuszeństwa i nie starcza siły, aby z nim walczyć.

- Przepraszam Państwa, nie zaśpiewam, nie mogę,  mam ich wciąż przed oczyma. 

Schodzi speszony, wzruszony, taki samotny, w burzy współczujących, gorących oklasków.

*

Minęło 110 lat od jego urodzin. Aleksander Żabczyński nigdy nie planował zostać aktorem. Sam twierdził, że pociągała go matematyka i architektura. Ponieważ jego ojciec był generałem, oczywistym było, że kariera wojskowego została mu przyporządkowana. Z powodzeniem więc skończył szkołę podchorążych. Po powrocie ze służby wojskowej podjął studia prawnicze, których nie ukończył z powodu różnicy zdań z nauczycielem podczas egzaminu.

Aktorstwo miało być zabawą i odskocznią od poważniejszych zajęć. Wstąpił do szkoły filmowej za namową uniwersyteckiego kolegi. Po niej zaś do nowotworzonej w 1922 r „Reduty”(instytutu teatralnego zrzeszające polskie środowisko teatralne), również za namową tegoż samego kolegi. Od tego czasu rozpoczęła się jego wielka przygoda z teatrem. Okazał się pracowitym, pochłoniętym pasją aktorem. Tutaj poznał swoją przyszła żonę, której, jak sam twierdził, zawdzięczał wiele, pod względem aktorskim. Szybko zdobywał nowe umiejętności.

Mówił w wywiadzie: „Kto się zaprzęgnie w rydwan przemożnej pani sztuki, ten musi się jej całkowicie oddać”. Tak też czynił. Jego wdzięk, pełna uroku aparycja, z lekka nonszalancki styl bycia, bynajmniej, mu w tym nie przeszkadzały. Wręcz przeciwnie, stały się jego dodatkowym atutem w zdobywaniu popularności, oraz serc niewieścich. Młode panienki kochały się w nim na zabój. Wystawały pod jego oknami, teatrami w których grywał. Był bożyszczem wciąż otoczonym wianuszkiem zakochanych pensjonarek.


„Żaba”, czule nazywany przez znajomych, stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów przedwojennego kina w Polsce. W swojej osobie, tak doskonale skupił wszystkie pożądane cechy klasycznego amanta filmowego. Był przystojny, miał namiętny głos, wybitnie arystokratyczną sylwetkę. Wysoki, szczupły, zawsze wykwintnie ubrany- jednym słowem-doskonały.
W przeciwieństwie do ulubionego przeze mnie Eugeniusza Bodo, który był zbyt krępy i mniej urodziwy, Żabczyński samą swą urodą łamał niewieście serca. Miał twarz szlachetną, przyjemną, uwodzący uśmiech i spojrzenie. Nonszalancję w gestach i postawie, swobodę i niezaprzeczalny urok. Miał zamiłowanie do eleganckich toalet i wyborowego towarzystwa.

Popularność wśród kinowej publiczności zdobył dzięki lekkim, przyjemnym komediom, w którym, jak zwykle, grywał role pierwszoplanowe. W sumie zagrał w 26 filmach.
 „Pani minister tańczy”, „Manewry miłosne”, „Jadzia”, „Sportowiec mimo woli”, „Ada to nie wypada”, „Panienka z post restante”, „Zapomniana melodia” to tylko niektóre produkcje komediowe, w których grywał. Jako aktor, swój kunszt aktorski udowodnił w dramatach: Np. „Trzy serca”, „Biały murzyn”, „Złota maska”. 

W kreacjach bohaterów komediowych potrafił być zabawny, ale nigdy nie pozbawiał się tej nutki wyniosłości, arystokratycznej swobody. Miał jedyny w swoim rodzaju sceniczny urok „niebieskiego ptaka”. Skupiał w sobie wiele sprzeczności: namiętność z zimną wyniosłością, delikatność z wykwintnością, gorące serce i nonszalancję.


Był bardzo lubiany przez kolegów z branży. Jadwiga Andrzejewska mówiła o nim: „bardzo przyjemny kolega”. Powszechnie znany był ze swojej wysokiej kultury osobistej i taktu. Jego dobre wychowanie stało się wręcz przysłowiowe. Żartowano z niego, że gdy ma otworzyć pudełko sardynek, wpierw puka w wieczko.
Gdy nastała wojna, bardziej niż aktorem, poczuł się żołnierzem. Uczestniczył w kampanii wrześniowej jako porucznik artylerii przeciwlotniczej do 18 września. Został jeńcem, internowanym do oflagu na Węgrzech. Stamtąd zbiegł do Francji i przebywał tam aż do ogłoszenia kapitulacji. Od 1942 roku z Armią Polską przebywał na Bliskim Wschodzie ( Bagdad, Palestyna, Egipt, Irak). Przeszedł całą kampanię włoską, walczył o Monte Cassino, gdzie został ranny. Za zasługi wojenne został odznaczony Krzyżem Walecznych i awansowano do stopnia kapitana. Po wojnie pracował w Salzburgu przy Czerwonym Krzyżu, ale skorzystał z pierwszej nadarzającej się okazji by powrócić do Polski.


Cieszył się na myśl powrotu na sceny Polskie. Po wojnie nie występował już w filmach. Nie był już tak jak przed wojną beztroskim amantem filmowym. Miał zasobą ciężkie wojenne przejścia i niemłody już wiek. Uwarunkowania polityczne w jakich się znalazł, z pewnością nie pomogły mu w kontynuowaniu kariery aktorskiej. Był synonimem dawnego, kapitalistycznego świata, co z góry skazywało go na niepowodzenie. Mimo to znalazł swoje miejsce.

Brał udział w słuchowiskach radiowych, często grywał w teatrze. jJako jeden z pierwszych aktorów grywał w teatrach telewizji. Zmarł w 1958 roku. Jego skromny grób znajduje się na warszawskich Powązkach. Nie zapomnij.

*

Przemijanie jest wolne, prawie niewidoczne, lecz w ostateczności bolesne. Przemijają czasy, wydarzenia i ludzie. Tak mi jest ich żal. Żal mi i nas, bo wiem, że ten czas zapomnienia nadejdzie i dla nas. Więc czy nie warto pamiętać? Twarz roześmianą, pogodną, człowieka wielkiego ducha i serca, tak bardzo wartościowego. Człowieka kiedyś tak bardzo znanego i kochanego, teraz kompletnie zapomnianego. Cóż będzie z nami, skoro taka kolej losów ludzi, którzy ze sławą byli na „ty”?






FOT: filmpolski.pl
Źródła:
„Aleksander Żabczyński” Stanisław Janicki „Odeon” RMF Classic
„Od ślepej Temidy pod blask jupiterów” Wywiad z Aleksandrem Żabczyńskim zamieszczony w przedwojennym numerze miesięcznika „Kino”.
„Aleksander Żabczyński o swych FILM (1946-1973) 1947 r. , nr 13, s. 5

niedziela, 5 września 2010

Lubię


Zachęcona do kolejnej zabawy, starałam się wypisać w dziesięciu punktach, co lubię i rzeczywiście miałam z tym problem, bo okazało się, ż lubię dużo więcej, niż zdoła się pomieścić w dziesięciu punktach. Może w tym cała sztuka, żeby przecedzić te najważniejsze rzeczy. Poza tym, co szczerze kocham, lubię…


1.Lubię ludzi
2. Lubię gęsią „skórkę” od muzyki
3. Lubię upał
4. Lubię stare przedwojenne filmy
5. Lubię energię, dynamikę-zmiany
6. Lubię swój dom
7.Lubię zwierzęta i rośliny
8. Lubię marzyć
9.Lubię jazdę jedno, dwuśladami
10. Lubię siebie


Czyli zwykły tuzinkowy człowiek   :)

Lubię


Zachęcona do kolejnej zabawy, starałam się wypisać w dziesięciu punktach, co lubię i rzeczywiście miałam z tym problem, bo okazało się, ż lubię dużo więcej, niż zdoła się pomieścić w dziesięciu punktach. Może w tym cała sztuka, żeby przecedzić te najważniejsze rzeczy. Poza tym, co szczerze kocham, lubię…


1.Lubię ludzi
2. Lubię gęsią „skórkę” od muzyki
3. Lubię upał
4. Lubię stare przedwojenne filmy
5. Lubię energię, dynamikę-zmiany
6. Lubię swój dom
7.Lubię zwierzęta i rośliny
8. Lubię marzyć
9.Lubię jazdę jedno, dwuśladami
10. Lubię siebie


Czyli zwykły tuzinkowy człowiek   :)

środa, 1 września 2010

Tobie, mnie, nam



Wrócę do Polski, i znów będą wrześnie,
będą spadały z drzew grusze i śliwy,
w niebo popatrzę i będzie boleśnie:
pod słońcem września nie będę szczęśliwy.

To słońce stało ponad horyzontem,
błogosławiące wrogim samolotom,
to słońce biło nas żelaznym frontem,
dział hukiem, czołgów złowrogim łoskotem.

A czołgi w bagnach wyschniętych nie grzęzły,
szły armie, szybsze niźli polski piechur,
bomby waliły w kolejowe węzły,
płonęły miasta, rzucane w pośpiechu,
szli Niemcy...
Któż to niegdyś wstrzymał słońce?
Czemu nie zgasło nad warszawską bitwą?
Ono świeciło - okrutne, palące -
w oczy żołnierza, który trwał i wytrwał.

Słońce wspaniałe!... Słońce nad Warszawą,
nad Westerplatte, nad Helem, nad Kutnem,
wschodzące krwawo, zachodzące krwawo,
nie nasycone widokiem okrutnym!

I już go odtąd nie ujrzę inaczej
niż w krwi oparach, brzemienne przekleństwem,
w dymach ze stosu męstwa i rozpaczy,
rozpaczą krwawe i promienne męstwem.

O słońce! Słońce Września! Miną lata,
zdeptany będzie przez Prawo łeb węża,
może we wrogu odnajdziemy brata,
może sercami będziemy zwyciężać,

może tak będzie... Ale słońce Września,
dni naszej chwały i krwi, i cierpienia,
przeklęte będzie w legendach i pieśniach,
aż nowe wzrosną po nas pokolenia.

Władysław Broniewski "Słońce września"

Tobie, mnie, nam



Wrócę do Polski, i znów będą wrześnie,
będą spadały z drzew grusze i śliwy,
w niebo popatrzę i będzie boleśnie:
pod słońcem września nie będę szczęśliwy.

To słońce stało ponad horyzontem,
błogosławiące wrogim samolotom,
to słońce biło nas żelaznym frontem,
dział hukiem, czołgów złowrogim łoskotem.

A czołgi w bagnach wyschniętych nie grzęzły,
szły armie, szybsze niźli polski piechur,
bomby waliły w kolejowe węzły,
płonęły miasta, rzucane w pośpiechu,
szli Niemcy...
Któż to niegdyś wstrzymał słońce?
Czemu nie zgasło nad warszawską bitwą?
Ono świeciło - okrutne, palące -
w oczy żołnierza, który trwał i wytrwał.

Słońce wspaniałe!... Słońce nad Warszawą,
nad Westerplatte, nad Helem, nad Kutnem,
wschodzące krwawo, zachodzące krwawo,
nie nasycone widokiem okrutnym!

I już go odtąd nie ujrzę inaczej
niż w krwi oparach, brzemienne przekleństwem,
w dymach ze stosu męstwa i rozpaczy,
rozpaczą krwawe i promienne męstwem.

O słońce! Słońce Września! Miną lata,
zdeptany będzie przez Prawo łeb węża,
może we wrogu odnajdziemy brata,
może sercami będziemy zwyciężać,

może tak będzie... Ale słońce Września,
dni naszej chwały i krwi, i cierpienia,
przeklęte będzie w legendach i pieśniach,
aż nowe wzrosną po nas pokolenia.

Władysław Broniewski "Słońce września"
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Warszawa w rozmowach- Justyna Krajewska

Takie pozycje książkowe lubię najbardziej. Biograficzne, historyczne, prawdziwe i klimatyczne. Takie lubię czytać. Dzięki swoim bohaterom au...