Czy dobry skecz, wyciskający z ludzkich trzewi serdeczny śmiech, może wzbudzić emocje wprost przeciwne? Skłonna jestem postawić tezę, że tak.
Długo decydowałam się, czy zmienić mojemu Czytelnikowi perspektywę spojrzenia i czy warto komplikować, coś, co wydaje się proste.
Czasami prostota wynika z niedoboru, a nie świadomego wyboru. Obserwowanie wnętrza pokoju przez dziurkę od klucza, fałszuje jego obraz. Trzeba szeroko otworzyć drzwi.
*
Nazwa szmonces, ludziom współczesnym, niewiele mówi. Był to termin aktywnie używany w przedwojennych kabaretach. Wyraz pochodził z języka jidysz, a oznaczał: żart, dowcip. Był specyficznym i niepowtarzalnym rodzajem kabaretowego „numeru”. Powstał w latach dwudziestych w teatrach wiedeńskich , z łatwością zaszczepiając się na grunt ogólnoeuropejski, w krajach, gdzie kultura żydowska współistniała i wrastała w kulturę społeczeństwa autochtonicznego. W Polsce gatunek ten przyjął się znakomicie i tu właśnie przeżył swój rozkwit.
Ten rodzaj humoru wymagał od swoich twórców, także i wykonawców wielkiego taktu i wyważenia. Rzecz bowiem, nie polegała na ośmieszaniu kultury, jedynie na pokazywaniu kolorytu i mentalności grup społecznych.
Kazimierz Krukowski, aktor, sławny Lopek z kabaretu „Qui pro Quo”, mistrz szmoncesu, mówił o nim w ten sposób:
„Kiepskim autorom i aktorom wydawało się, że szmonces to nic innego jak tak zwane "żydłaczenie”, to znaczy bezmyślnie przekręcanie słów(…)Taki szmonces, który niestety, gościł nagminnie na ówczesnych „podscenach” i w pseudokabaretach, zamiast bawić, jątrzył i judził. Klasyczny szmonces Tuwima lub Hemara, w wykonaniu Lawińskiego, Toma czy moim to nie złośliwe wyśmiewanie się z „żydków”, ale satyra na snobujący się odłam ówczesnego społeczeństwa żydowskiego, z jego śmiesznostkami, specyficzną filozofią, z jego „plarlez francais, językowym superpuryzmem”. Z tych szmoncesów śmiali się serdecznie wszyscy bez wyjątku, bez względu na przynależność społeczną i rasową „
Wyśmienitymi wykonawcami na deskach międzywojennych kabaretów, którzy na szmoncesach, między innymi, zrobili ogromną karierę i zdobyli sympatię publiczności byli: J. Urstein zwany Pikusiem i wyżej wymieniony K. Krukowski –Lopek. Genialnymi twórcami polskiego szmoncesu byli: J. Tuwim, M. Hemar, A. Włast, K. Tom.
Ten ostatni był postacią nietuzinkową, prawdziwą „szarą eminencją” sceny kabaretowej, ale i nie tylko. Był bardzo płodnym autorem wielu udanych i zapamiętanych tekstów. W swoim dorobku mógł pochwalić się piętnastoma scenariuszami filmowymi, dziewięcioma reżyseriami, drugoplanowymi rolami w dwunastu filmach, niezliczoną ilością tekstów piosenek, noweli i dialogów na potrzeby kabaretu. Konradowi Tomowi poświęcę osobny wpis, bo nie sposób w krótki artykule wymienić wszystkie jego przedsięwzięcia. Jedno jest pewne, wciąż miał nowe pomysły, wciąż był płodnym, znanym i lubianym „tekściarzem” Polski przedwojennej.
Skecz jego pióra- „Sęk”, był przed wojną wystawiany w „Perskim Oku”, a dzięki Edwardowi Dziewońskiemu i Wiesławowi Michnikowskiemu, poznała go szersza powojenna publiczność.
Ten ostatni z wielkich szmoncesów, przetrwał wojnę i został powtórzony na deskach kabaretu „Dudek” w latach sześćdziesiątych. Nie muszę go specjalnie przedstawiać, zna go kilka pokoleń Polaków. Śmieją się z niego serdecznie i starsi, z łezką w oku, pamiętający jeszcze czasy przedwojenne i młodzi, coraz młodsi. Bo to, po prostu, był wspaniały "numer".
Tragicznego zabarwienia temu gatunkowi dodaje historia. Szmonces znikł z kabaretów przed II wojną, kiedy hitlerowska idea rozpełzała po Europie jak morowe powietrze. Nic nie było śmieszne, tylko tragiczne i złe.
Ostatnia piosenka szmoncesowa była listem otwartym do Hitlera. Wykonywał ją K. Krukowski:
Zamieńmy się nosami,
Z dziurkami, pod wąsami,
Swój nos starogermański.
A ja ci dam mój długi,
Skrzywiony aż do szczytu,
I spróbuj z takim nosem
Pan być antysemitą.(..)
*
Osiem lat przed fenomenalnym powodzeniem „Sęku” na polskiej scenie powojennej ,niedoczekawszy się żadnego, choćby najmniejszego sukcesu, po ciężkiej chorobie umarł Konrad Tom, wybitny talent, wspaniały twórca, scenograf, reżyser, konferansjer. Jedynie dzięki interwencji Krystyny Dubrawskiej, nie został pochowany w zbiorowej mogile dla biedoty miejskiej w Los Angeles. W liście do Fryderyka Jarosego, Stanisław Kotwicz pisał:
„W kaplicy mówił jakiś młody rabin po angielsku, który Toma wcale nie znał, i mówił źle.
Żal mi bardzo Konrada, męczył się tutaj. Nie miał właściwie ani jednej jasnej chwili. Ciągle pisał scenariusze filmowe, telewizyjne. Nikt nie chciał nawet czytać. Tym bardziej kupować”
Fryderyk Jarosy wspominał:
„Współpraca z Konradem to była rozkosz artystyczna i kulturalna. (…) Był niewyczerpaną kopalnią wspomnień teatralnych, anegdot, dykteryjek. (..) Umarł za prędko, za młodo. Miał tyle planów i marzeń…”
Ostatni wielki szmonces- „Sęk” , stał się nie tylko zwykłym skeczem. Stał się hołdem wspaniałemu autorowi i „post mortem”, zadośćuczynieniem jakie winna mu była publiczność. Nagrodą, jakiej poskąpiła mu inna, nierozumiejąca go rzeczywistość. Wreszcie „Sęk” pozostał łącznikiem teraźniejszości z historią minionych dziejów. Pozostał przypomnieniem i smutnym memento wszelkiego nieszczęścia ludzi, protoplastów szmoncesu, twórców i odtwórców.
Bibliografia:
Mała antologia kabaretu, Kazimierz Krukowski, Wydawnictwo Radia i Telewizji, Warszawa 1982 r
Jestem Jarosy! Zawsze ten sam…, Anna Mieszkowska, Muza S.A. Warszawa 2008