piątek, 25 lutego 2011

Dżem

Tym razem, zwykłe wyjście do sklepu i zakup dietetycznego dżemu, stało się, zupełnie niespodziewanie, wyjściem po sztukę.
Mówię to z uśmiechem, bo jakież było moje zdziwienie, kiedy na wieczku zwykłego „truskawkowego”, zobaczyłam fragment obrazu Jacka Malczewskiego „Eloe z Ellenai”. Rzecz zaskakująca zwłaszcza, że wcześniej tego nie zauważyłam.

 Eloe i Ellenai
1908-1909.
Muzeum Narodowe, Poznań.




Tematyka obrazu jest jedną z cięższych, może właśnie dlatego nie podchodzę do pomysłu entuzjastycznie.
Obie postaci, które Malczewski przedstawił wielokrotnie w swoich obrazach, stworzył Juliusz Słowacki, w romantycznym poemacie „Anhelli”.

 Eloe, to anioł, który urodził się ze łzy Chrystusowej na Golgocie. To także anielica, którą miłość do ciemnego Cherubina, skazała na wygnanie i tułaczkę. To wreszcie strażniczka i opiekunka mogił wygnańców z Ojczyzny, którzy podzielili jej tułaczy los.

 Ellenai, to kobieta zbrodniarka, pokutnica, o którą upominało się piekło. Od potępienia ocaliła ją Eloe, unosząc na swoich skrzydłach.

 Jacek Malczewski wielokrotnie inspirował się poematem „Anhelli”.  Sama postać pokutującej grzesznicy, była dla niego ogromnie inspirująca i ważna. Pełnia człowieczeństwa, świadomość grzechu, potrzeba zadośćuczynienia.  W romantycznej wizji, anielski lot unoszący tkniętą ziemskim brudem duszę, daje nadzieję żyjącym. 

Czy przy takim ciężarze gatunkowym dzieła, który dotyka tematu carskich zsyłek na Sybir, obecność go na wieczku od dżemu jest na miejscu?
 Jestem pełna sprzecznych odczuć. Chęć promowania sztuki kłóci się z obawą przed profanacją. A jakie jest Wasze zdanie?
 Ellenai
1910.
Muzeum Narodowe, Kraków.
 Eloe
1909.
Lwowska Galeria Sztuki.
 Smierć Ellenai
1907.
Muzeum Narodowe, Poznań.
 Śmierć Ellenai
1907.
Własność prywatna.
Śmierć Ellenai
1906-1907.
Muzeum Narodowe, Warszawa.


Dżem

Tym razem, zwykłe wyjście do sklepu i zakup dietetycznego dżemu, stało się, zupełnie niespodziewanie, wyjściem po sztukę.
Mówię to z uśmiechem, bo jakież było moje zdziwienie, kiedy na wieczku zwykłego „truskawkowego”, zobaczyłam fragment obrazu Jacka Malczewskiego „Eloe z Ellenai”. Rzecz zaskakująca zwłaszcza, że wcześniej tego nie zauważyłam.

 Eloe i Ellenai
1908-1909.
Muzeum Narodowe, Poznań.




Tematyka obrazu jest jedną z cięższych, może właśnie dlatego nie podchodzę do pomysłu entuzjastycznie.
Obie postaci, które Malczewski przedstawił wielokrotnie w swoich obrazach, stworzył Juliusz Słowacki, w romantycznym poemacie „Anhelli”.

 Eloe, to anioł, który urodził się ze łzy Chrystusowej na Golgocie. To także anielica, którą miłość do ciemnego Cherubina, skazała na wygnanie i tułaczkę. To wreszcie strażniczka i opiekunka mogił wygnańców z Ojczyzny, którzy podzielili jej tułaczy los.

 Ellenai, to kobieta zbrodniarka, pokutnica, o którą upominało się piekło. Od potępienia ocaliła ją Eloe, unosząc na swoich skrzydłach.

 Jacek Malczewski wielokrotnie inspirował się poematem „Anhelli”.  Sama postać pokutującej grzesznicy, była dla niego ogromnie inspirująca i ważna. Pełnia człowieczeństwa, świadomość grzechu, potrzeba zadośćuczynienia.  W romantycznej wizji, anielski lot unoszący tkniętą ziemskim brudem duszę, daje nadzieję żyjącym. 

Czy przy takim ciężarze gatunkowym dzieła, który dotyka tematu carskich zsyłek na Sybir, obecność go na wieczku od dżemu jest na miejscu?
 Jestem pełna sprzecznych odczuć. Chęć promowania sztuki kłóci się z obawą przed profanacją. A jakie jest Wasze zdanie?
 Ellenai
1910.
Muzeum Narodowe, Kraków.
 Eloe
1909.
Lwowska Galeria Sztuki.
 Smierć Ellenai
1907.
Muzeum Narodowe, Poznań.
 Śmierć Ellenai
1907.
Własność prywatna.
Śmierć Ellenai
1906-1907.
Muzeum Narodowe, Warszawa.


środa, 16 lutego 2011

Ostatni wielki szmonces


Czy dobry skecz wyciskający z ludzkich trzewi serdeczny śmiech, może wzbudzić emocje wprost przeciwne? Skłonna jestem postawić tezę, że tak.

Długo decydowałam się czy zmienić mojemu Czytelnikowi perspektywę spojrzenia i czy warto komplikować coś, co wydaje się proste.

Czasami prostota wynika z niedoboru, a nie świadomego wyboru. Obserwowanie wnętrza pokoju przez dziurkę od klucza fałszuje jego obraz. Trzeba szeroko otworzyć drzwi.



*

Nazwa szmonces ludziom współczesnym niewiele mówi. Był to termin aktywnie używany w przedwojennych kabaretach. Wyraz pochodził z języka jidysz, a oznaczał: żart, dowcip. Był specyficznym i niepowtarzalnym rodzajem kabaretowego „numeru”. Powstał w latach dwudziestych w teatrach wiedeńskich z łatwością zaszczepiając się na grunt ogólnoeuropejski w krajach, gdzie kultura żydowska współistniała i wrastała w kulturę społeczeństwa autochtonicznego. W Polsce gatunek ten przyjął się znakomicie i tu właśnie przeżył swój rozkwit.


Ten rodzaj humoru wymagał od swoich twórców, także i wykonawców, wielkiego taktu i wyważenia. Rzecz bowiem nie polegała na ośmieszaniu kultury, jedynie na pokazywaniu kolorytu i mentalności grup społecznych.

Kazimierz Krukowski, aktor, sławny Lopek z kabaretu „Qui pro Quo”, mistrz szmoncesu, mówił o nim w ten sposób:

„Kiepskim autorom i aktorom wydawało się, że szmonces to nic innego jak tak zwane "żydłaczenie”, to znaczy bezmyślnie przekręcanie słów(…)Taki szmonces, który niestety, gościł nagminnie na ówczesnych „podscenach” i w pseudokabaretach, zamiast bawić, jątrzył i judził. Klasyczny szmonces Tuwima lub Hemara, w wykonaniu Lawińskiego, Toma czy moim to nie złośliwe wyśmiewanie się z „żydków”, ale satyra na snobujący się odłam ówczesnego społeczeństwa żydowskiego, z jego śmiesznostkami, specyficzną filozofią, z jego „plarlez francais, językowym superpuryzmem”. Z tych szmoncesów śmiali się serdecznie wszyscy bez wyjątku, bez względu na przynależność społeczną i rasową „

Wyśmienitymi wykonawcami na deskach międzywojennych kabaretów, którzy na szmoncesach, między innymi, zrobili ogromną karierę i zdobyli sympatię publiczności byli: J. Urstein zwany Pikusiem i wyżej wymieniony K. Krukowski –Lopek. Genialnymi twórcami polskiego szmoncesu byli: J. Tuwim, M. Hemar, A. Włast, K. Tom.


Ten ostatni był postacią nietuzinkową, prawdziwą „szarą eminencją” sceny kabaretowej, ale i nie tylko. Był bardzo płodnym autorem wielu udanych i zapamiętanych tekstów. W swoim dorobku mógł pochwalić się piętnastoma scenariuszami filmowymi, dziewięcioma reżyseriami, drugoplanowymi rolami w dwunastu filmach, niezliczoną ilością tekstów piosenek, noweli i dialogów na potrzeby kabaretu. Konradowi Tomowi poświęcę osobny wpis, bo nie sposób w krótki artykule wymienić wszystkie jego przedsięwzięcia. Jedno jest pewne, wciąż miał nowe pomysły, wciąż był płodnym, znanym i lubianym „tekściarzem” Polski przedwojennej.


Skecz jego pióra- „Sęk”, był przed wojną wystawiany w „Perskim Oku”, a dzięki Edwardowi Dziewońskiemu i Wiesławowi Michnikowskiemu, poznała go szersza powojenna publiczność.

Ten ostatni z wielkich szmoncesów, przetrwał wojnę i został powtórzony na deskach kabaretu „Dudek” w latach sześćdziesiątych. Nie muszę go specjalnie przedstawiać, zna go kilka pokoleń Polaków. Śmieją się z niego serdecznie i starsi, z łezką w oku, pamiętający jeszcze czasy przedwojenne i młodzi, coraz młodsi. Bo to, po prostu, był wspaniały "numer".


Tragicznego zabarwienia temu gatunkowi dodaje historia. Szmonces znikł z kabaretów przed II wojną, kiedy hitlerowska idea rozpełzała  po Europie jak morowe powietrze. Nic nie było śmieszne, tylko tragiczne i złe.

Ostatnia piosenka szmoncesowa była listem otwartym do Hitlera. Wykonywał ją K. Krukowski:

Zamieńmy się nosami,

Z dziurkami, pod wąsami,

Swój nos starogermański.

A ja ci dam mój długi,

Skrzywiony aż do szczytu,

I spróbuj z takim nosem

Pan być antysemitą.(..)

*

Osiem lat przed fenomenalnym powodzeniem „Sęku” na polskiej scenie powojennej, nie doczekawszy się żadnego, choćby najmniejszego sukcesu,  po ciężkiej chorobie umarł Konrad Tom. Wybitny talent, wspaniały twórca, scenograf, reżyser, konferansjer. Jedynie dzięki interwencji Krystyny Dubrawskiej, nie został pochowany w zbiorowej mogile dla biedoty miejskiej w Los Angeles. W liście do Fryderyka Jarosego, Stanisław Kotwicz pisał:

„W kaplicy mówił jakiś młody rabin po angielsku, który Toma wcale nie znał, i mówił źle.

Żal mi bardzo Konrada, męczył się tutaj. Nie miał właściwie ani jednej jasnej chwili. Ciągle pisał scenariusze filmowe, telewizyjne. Nikt nie chciał nawet czytać. Tym bardziej kupować”


Fryderyk Jarosy wspominał:

„Współpraca z Konradem to była rozkosz artystyczna i kulturalna. (…) Był niewyczerpaną kopalnią wspomnień teatralnych, anegdot, dykteryjek. (..) Umarł za prędko, za młodo. Miał tyle planów i marzeń…”

Ostatni wielki szmonces- „Sęk” , stał się nie tylko zwykłym skeczem. Stał się hołdem wspaniałemu autorowi i „post mortem”, zadośćuczynieniem jakie winna mu była publiczność. Nagrodą, jakiej poskąpiła mu inna, nierozumiejąca go rzeczywistość. Wreszcie „Sęk” pozostał łącznikiem teraźniejszości z historią minionych dziejów. Pozostał przypomnieniem i smutnym memento wszelkiego nieszczęścia ludzi, protoplastów szmoncesu, twórców i odtwórców.




 

 
Bibliografia:

Mała antologia kabaretu, Kazimierz Krukowski, Wydawnictwo Radia i Telewizji, Warszawa 1982 r

Jestem Jarosy! Zawsze ten sam…, Anna Mieszkowska, Muza S.A. Warszawa 2008

Ostatni wielki szmonces

Czy dobry skecz, wyciskający z ludzkich trzewi serdeczny śmiech, może wzbudzić emocje wprost przeciwne? Skłonna jestem postawić tezę, że tak.
Długo decydowałam się, czy zmienić mojemu Czytelnikowi perspektywę spojrzenia i czy warto komplikować, coś, co wydaje się proste.
Czasami prostota wynika z niedoboru, a nie świadomego wyboru. Obserwowanie wnętrza pokoju przez dziurkę od klucza, fałszuje jego obraz. Trzeba szeroko otworzyć drzwi.

*

Nazwa szmonces, ludziom współczesnym, niewiele mówi. Był to termin aktywnie używany w przedwojennych kabaretach. Wyraz pochodził z języka jidysz, a oznaczał: żart, dowcip. Był specyficznym i niepowtarzalnym rodzajem kabaretowego „numeru”. Powstał w latach dwudziestych w teatrach wiedeńskich ,  z łatwością zaszczepiając się na grunt ogólnoeuropejski, w krajach, gdzie kultura żydowska współistniała i wrastała w kulturę społeczeństwa autochtonicznego. W Polsce gatunek ten przyjął się znakomicie i tu właśnie przeżył swój rozkwit.

Ten rodzaj humoru wymagał od swoich twórców, także i wykonawców wielkiego taktu i wyważenia. Rzecz bowiem, nie polegała na ośmieszaniu kultury, jedynie na pokazywaniu kolorytu i mentalności grup społecznych.

Kazimierz Krukowski, aktor, sławny Lopek z kabaretu „Qui pro Quo”, mistrz szmoncesu, mówił o nim w ten sposób:
„Kiepskim autorom i aktorom wydawało się, że szmonces to nic innego jak tak zwane "żydłaczenie”, to znaczy bezmyślnie przekręcanie słów(…)Taki szmonces, który niestety, gościł nagminnie na ówczesnych „podscenach” i w pseudokabaretach, zamiast bawić, jątrzył i judził. Klasyczny szmonces Tuwima lub Hemara, w wykonaniu Lawińskiego, Toma czy moim to nie złośliwe wyśmiewanie się z „żydków”, ale satyra na snobujący się odłam ówczesnego społeczeństwa żydowskiego, z jego śmiesznostkami, specyficzną filozofią, z jego „plarlez francais, językowym superpuryzmem”. Z tych szmoncesów śmiali się serdecznie wszyscy bez wyjątku, bez względu na przynależność społeczną i rasową „

Wyśmienitymi wykonawcami na deskach międzywojennych kabaretów, którzy na szmoncesach, między innymi, zrobili ogromną karierę i zdobyli sympatię publiczności byli: J. Urstein zwany Pikusiem i wyżej wymieniony K. Krukowski –Lopek. Genialnymi twórcami polskiego szmoncesu byli: J. Tuwim, M. Hemar, A. Włast, K. Tom.

Ten ostatni był postacią nietuzinkową, prawdziwą „szarą eminencją” sceny kabaretowej, ale i nie tylko. Był bardzo płodnym autorem wielu udanych i zapamiętanych tekstów. W swoim dorobku mógł pochwalić się piętnastoma scenariuszami filmowymi, dziewięcioma reżyseriami, drugoplanowymi rolami w dwunastu filmach, niezliczoną ilością tekstów piosenek, noweli i dialogów na potrzeby kabaretu. Konradowi Tomowi poświęcę osobny wpis, bo nie sposób w krótki artykule wymienić wszystkie jego przedsięwzięcia. Jedno jest pewne, wciąż miał nowe pomysły, wciąż był płodnym, znanym i lubianym „tekściarzem” Polski przedwojennej.

Skecz jego pióra- „Sęk”, był przed wojną wystawiany w „Perskim Oku”, a dzięki Edwardowi Dziewońskiemu i Wiesławowi Michnikowskiemu, poznała go szersza powojenna publiczność.

Ten ostatni z wielkich szmoncesów, przetrwał wojnę i został powtórzony na deskach kabaretu „Dudek” w latach sześćdziesiątych. Nie muszę go specjalnie przedstawiać, zna go kilka pokoleń Polaków. Śmieją się z niego serdecznie i starsi, z łezką w oku, pamiętający jeszcze czasy przedwojenne i młodzi, coraz młodsi. Bo to, po prostu, był wspaniały "numer".

Tragicznego zabarwienia temu gatunkowi dodaje historia. Szmonces znikł z kabaretów przed II wojną, kiedy hitlerowska idea rozpełzała  po Europie jak morowe powietrze. Nic nie było śmieszne, tylko tragiczne i złe.
Ostatnia piosenka szmoncesowa była listem otwartym do Hitlera. Wykonywał ją K. Krukowski:

Zamieńmy się nosami,
Z dziurkami, pod wąsami,
Swój nos starogermański.
A ja ci dam mój długi,
Skrzywiony aż do szczytu,
I spróbuj z takim nosem
Pan być antysemitą.(..)

*

Osiem lat przed fenomenalnym powodzeniem „Sęku” na polskiej scenie powojennej ,niedoczekawszy się żadnego, choćby najmniejszego sukcesu,  po ciężkiej chorobie umarł Konrad Tom, wybitny talent, wspaniały twórca, scenograf, reżyser, konferansjer. Jedynie dzięki interwencji Krystyny Dubrawskiej, nie został pochowany w zbiorowej mogile dla biedoty miejskiej w Los Angeles. W liście do Fryderyka Jarosego, Stanisław Kotwicz pisał:
„W kaplicy mówił jakiś młody rabin po angielsku, który Toma wcale nie znał, i mówił źle.
Żal mi bardzo Konrada, męczył się tutaj. Nie miał właściwie ani jednej jasnej chwili. Ciągle pisał scenariusze filmowe, telewizyjne. Nikt nie chciał nawet czytać. Tym bardziej kupować”

Fryderyk Jarosy wspominał:
 „Współpraca z Konradem to była rozkosz artystyczna i kulturalna. (…) Był niewyczerpaną kopalnią wspomnień teatralnych, anegdot, dykteryjek. (..) Umarł za prędko, za młodo. Miał tyle planów i marzeń…”

Ostatni wielki szmonces- „Sęk” , stał się nie tylko zwykłym skeczem. Stał się hołdem wspaniałemu autorowi i „post mortem”, zadośćuczynieniem jakie winna mu była publiczność. Nagrodą, jakiej poskąpiła mu inna, nierozumiejąca go rzeczywistość. Wreszcie „Sęk” pozostał łącznikiem teraźniejszości z historią minionych dziejów. Pozostał przypomnieniem i smutnym memento wszelkiego nieszczęścia ludzi, protoplastów szmoncesu, twórców i odtwórców.




Bibliografia:
Mała antologia kabaretu, Kazimierz Krukowski, Wydawnictwo Radia i Telewizji, Warszawa 1982 r
Jestem Jarosy! Zawsze ten sam…, Anna Mieszkowska, Muza S.A. Warszawa 2008

wtorek, 8 lutego 2011

Wyobraźnia


Bogata i szczodra płodnym artystom, częściej jak inne rozdawana, dzięki przychylności Opatrzności. Wyobraźnia jest darem nieocenionym, a korzyści z niej niejednokrotnie większe niż kultura czy sztuka potrzebują.
Przydaje się w codziennym życiu i jakże często.
Łagodny styczeń, suchy asfalt korci motocyklistów do wyprowadzenia swoich maszyn na drogi.
Moje zadanie, jakie sobie dzisiaj wyznaczyłam, to przypomnienie wszystkim kierowcom,  wszystkich pojazdów, jedno i dwuśladów, o tym, że dar wyobraźni należy uruchomić w chwilach również tak trywialnych jak  jazda pojazdem.
Łamię konwencję blogu, aby napisać coś bardzo ważnego, aby Was poruszyć i przypomnieć.
Apel mój jest krótki:



  • Rowerzysto oświetlaj swój rower i siebie. Nie wjeżdżaj na skrzyżowania na czerwonym świetle, jesteś także użytkownikiem drogi, ciebie tyczą się te same przepisy.


I ostatni apel: kultura obowiązuje również na drodze, bądźmy dla siebie bardziej życzliwi, wyrozumiali i serdeczniejsi.

Wyobraźnia


Bogata i szczodra płodnym artystom, częściej jak inne rozdawana, dzięki przychylności Opatrzności. Wyobraźnia jest darem nieocenionym, a korzyści z niej niejednokrotnie większe niż kultura czy sztuka potrzebują.
Przydaje się w codziennym życiu i jakże często.
Łagodny styczeń, suchy asfalt korci motocyklistów do wyprowadzenia swoich maszyn na drogi.
Moje zadanie, jakie sobie dzisiaj wyznaczyłam, to przypomnienie wszystkim kierowcom,  wszystkich pojazdów, jedno i dwuśladów, o tym, że dar wyobraźni należy uruchomić w chwilach również tak trywialnych jak  jazda pojazdem.
Łamię konwencję blogu, aby napisać coś bardzo ważnego, aby Was poruszyć i przypomnieć.
Apel mój jest krótki:



  • Rowerzysto oświetlaj swój rower i siebie. Nie wjeżdżaj na skrzyżowania na czerwonym świetle, jesteś także użytkownikiem drogi, ciebie tyczą się te same przepisy.


I ostatni apel: kultura obowiązuje również na drodze, bądźmy dla siebie bardziej życzliwi, wyrozumiali i serdeczniejsi.

piątek, 4 lutego 2011

Plebiscyt w Słowackim


Do Teatru im. Juliusza Słowackiego powracam wciąż z niesłabnącą fascynacją i zachwytem. Stylowe, przepyszne wnętrza, kameralność, niewywietrzały jeszcze, pomimo wschodniego przeciągu, zapach „Młodej Polski”, czyni ten teatr wyjątkowym.
Trzeba wiedzieć, że jako zabytek, w stosunku do innych krakowskich zabytków, jest młody. Do użytku oddano go w 1893 roku.
Budynek stoi w miejscu dawnego, starego kościoła pod wezwaniem Świętego Ducha. Kościółek ten został wyburzony podczas prac związanych z „upiększaniem” i porządkowaniem Starego Miasta. Wyburzenie czternastowiecznego kościoła wielu uznało za czyn niegodny. Jan Matejko w proteście przeciwko wyburzaniu zabytków, oddał honorowe obywatelstwo miasta Krakowa i zabronił wystawiania swoich dzieł w Krakowie.
Pomimo krótkiego życia, teatr zdążył zasłużyć sobie na swoją sławę, rodził talenty i wydarzenia artystyczne, które szerokim echem odbijały się w całym kraju.
Historia teatru toczy się, a rok 2011 przyniósł mu nowe premiery, dlatego idąc z duchem czasu, zaprosił widzów do Plebiscytu Publiczności.
„Zachęcamy do wybrania najlepszych w kilku kategoriach:spektakl, reżyseria, scenografia oraz najlepsza aktorka i najlepszy aktor.(...)
Zakończenie Plebiscyu 6 marca 2011”


Na premiery teatru  złożyły się:







A ja jutro mam zamiar doskonale się bawić w Teatrze im. Juliusza Słowackiego na lekkiej i przyjemnej sztuce Moliera „ Chory z urojenia”,  z doborową aktorską obsadą.
Bezczelnie nie proszę o życzenia dobrej zabawy, bo jestem pewna, że będę bawić się przednio.
Pomyślałam sobie, że po przegranej, zasłużyłam na chwilę przyjemności. (Opis sztuki podlinkowany na zdjęciu)

Plebiscyt w Słowackim


Do Teatru im. Juliusza Słowackiego powracam wciąż z niesłabnącą fascynacją i zachwytem. Stylowe, przepyszne wnętrza, kameralność, niewywietrzały jeszcze, pomimo wschodniego przeciągu, zapach „Młodej Polski”, czyni ten teatr wyjątkowym.
Trzeba wiedzieć, że jako zabytek, w stosunku do innych krakowskich zabytków, jest młody. Do użytku oddano go w 1893 roku.
Budynek stoi w miejscu dawnego, starego kościoła pod wezwaniem Świętego Ducha. Kościółek ten został wyburzony podczas prac związanych z „upiększaniem” i porządkowaniem Starego Miasta. Wyburzenie czternastowiecznego kościoła wielu uznało za czyn niegodny. Jan Matejko w proteście przeciwko wyburzaniu zabytków, oddał honorowe obywatelstwo miasta Krakowa i zabronił wystawiania swoich dzieł w Krakowie.
Pomimo krótkiego życia, teatr zdążył zasłużyć sobie na swoją sławę, rodził talenty i wydarzenia artystyczne, które szerokim echem odbijały się w całym kraju.
Historia teatru toczy się, a rok 2011 przyniósł mu nowe premiery, dlatego idąc z duchem czasu, zaprosił widzów do Plebiscytu Publiczności.
„Zachęcamy do wybrania najlepszych w kilku kategoriach:spektakl, reżyseria, scenografia oraz najlepsza aktorka i najlepszy aktor.(...)
Zakończenie Plebiscyu 6 marca 2011”


Na premiery teatru  złożyły się:






A ja jutro mam zamiar doskonale się bawić w Teatrze im. Juliusza Słowackiego na lekkiej i przyjemnej sztuce Moliera „ Chory z urojenia”,  z doborową aktorską obsadą.
Bezczelnie nie proszę o życzenia dobrej zabawy, bo jestem pewna, że będę bawić się przednio.
Pomyślałam sobie, że po przegranej, zasłużyłam na chwilę przyjemności. (Opis sztuki podlinkowany na zdjęciu)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Warszawa w rozmowach- Justyna Krajewska

Takie pozycje książkowe lubię najbardziej. Biograficzne, historyczne, prawdziwe i klimatyczne. Takie lubię czytać. Dzięki swoim bohaterom au...