czwartek, 28 lutego 2013

„Nie zapomnicie, że stał tu kiedyś przy was człowiek, który miał ciekawe życie”- rozmowa z Anną Mieszkowską autorką biografii o Fryderyku Járosym.

 

 

[caption id="attachment_558" align="aligncenter" width="544"] Autorka Anna Mieszkowska podczas wystawy poświęconej Fryderykowi Jarosyemu w 2000 r.[/caption]

 

 

Kiedy napisała do mnie Pani Anna Mieszkowska prawie stanęło mi serce. Pani Anna ostrzegała mnie, że przy zetknięciu z historią Fryderyka Járosyego należy szczególnie uważać na ten czuły narząd. Pomna swoich emocji przy zbieraniu materiałów do książki, poważnie obawiała się, jak ja zniosę to zetknięcie z legendą. Nie myliła się- cały świat wkoło mnie chwilowo jakby stracił blask, a serce wykonuje potężną pracę bijąc za szybko.


*


Anna Mieszkowska jest historykiem teatru. Jako pracownik PAN zajmuje się emigracyjną dokumentacją teatralną. Jest autorką głośnej i pierwszej biografii o Irenie Sendler: „Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej”, na podstawie której w 2009 roku zrealizowano film produkcji USA.

W swoim dorobku posiada m.in.: biografię o Marianie Hemarze („Ja kabareciarz! Marian Hemar od Lwowa do Londyny” ), album wydany wspólnie z Władą Majewską („Za dawno, za dobrze się znamy. Piosenki Mariana Hemara"),  pozycje o dziejach kabaretu emigracyjnego („Była sobie piosenka. Artyści emigracyjnej Melpomeny”).


Prywatnie- dobry i serdeczny człowiek, a przede wszystkim szalenie cierpliwy. Mówiąc to wykonuję wielki ukłon w stronę mojego Gościa.


Dzisiaj będziemy rozmawiać o ważnej, jak sądzę, dla Pani pozycji w jej dorobku, biografii Fryderyka Járosyego: „Jestem Járosy! Zawsze ten sam…”, wydaną przez Wydawnictwo Muza.


Co tak naprawdę spowodowało, że zachwyciła się Pani Fryderykiem Járosym do tego stopnia, żeby napisać jego biografię?


Moją fascynację wywołała lektura wspomnień Stefanii Grodzieńskiej „Urodził go Niebieski Ptak”. Pani Stefania napisała zdanie, które stało się moim mottem: „Żałujcie dziewczyny, że was wtedy nie było na świecie!”. Pożałowałam i postanowiłam zmierzyć się z legendą przedwojennych kabaretów. Spróbowałam wejść w ten świat. Ponieważ książek na ten temat jest wiele: wspomnienia Krukowskiego, Sempolińskiego, Fogga, Zimińskiej…, postanowiłam napisać książkę, której głównym tematem byłyby losy powojenne, emigracyjne dawnych gwiazd kabaretu – Zofii Terne, Konrada Toma …


Tak powstał zamysł książki „Była sobie piosenka. Gwiazdy kabaretu i emigracyjnej Melpomeny” (2007). Ale już w 1998 ogłosiłam w „Pamiętniku Teatralnym” obszerny artykuł „Zawsze ten sam, czyli Fryderyk Jarosy na emigracji w latach 1945-1960”. Stał się on także rozdziałem książki „Ja, kabareciarz. Marian Hemar od Lwowa do Londynu” (2005).


Ale miałam w sobie niepokój, że dla pamięci Fryderyka to za mało. Stąd pomysł niezależnej, osobnej publikacji poświęconej niezwykłemu „Polakowi z wyboru” uzupełnionej archiwalnym nagraniem ostatniego wywiadu, którego udzielił Teodozji Lisiewicz w programie literacko-muzycznym Radia Wolna Europa, na dwa miesiące przed nagłą śmiercią w Viareggio w sierpniu 1960 roku.


Pewnie trudno w to uwierzyć, ale są osoby, które nie wiedzą kim był „Fryderyk Wielki”. Proszę przybliżyć jego postać.


Nazywano go Fryderykiem Wielkim, mistrzem, a nawet królem kabaretu. Oczywiście tego przedwojennego. Bo chociaż Járosy żył jeszcze po drugiej wojnie światowej 15 lat, jego czasy, epoka, w której czuł się najlepiej i najszczęśliwiej żył i pracował, minęła bezpowrotnie we wrześniu 1939 roku. Skąd się wziął w przedwojennej Warszawie? I kim właściwie był ten czarodziej teatru?


Bo lakoniczna informacja, że urodził się 10 października 1889 roku w Pradze, a zmarł 6 sierpnia 1960 roku w Viareggio, że był aktorem, reżyserem, piosenkarzem, autorem sztuk dramatycznych, opowieści biograficznych prawdziwych, i zmyślonych zupełnie nie pasuje do tego niezwykłego człowieka.  Jak w niewielu zdaniach oddać bogactwo jego osobowości, opisać sztukę, której był jedynym autorem i wykonawcą? Bo chociaż mówił najczęściej z estrady cudzym tekstem (konferansjerki pisali mu m.in. Tuwim i Hemar), śpiewał piosenki innych autorów, to wszystko robiło na widzach wrażenie czegoś wyłącznie jego pomysłu i jego autorstwa.


Tadeusz Boy- Żeleński z okazji dziesięciolecia pracy artystycznej Járosyego  w Polsce pisał: „Od pierwszej chwili pokochano go. Miał wdzięk, miał dowcip i tę nieokreśloną zdolność nawiązania kontaktu z publicznością”. Kazimierz Krukowski już po wojnie dopowiedział: „Járosy to nie szablonowy zapowiadacz numerów. Bez jego >Proszę Państwa< zawsze jakby czegoś brakowało. Węgier z pochodzenia, Polak z przekonania, stał się własnością Warszawy i polskiego Londynu. Zostawił po sobie najlepsze wspomnienia jako artysta, dyrektor, przyjaciel, człowiek”.


Tadeusz Wittlin zapamiętał: „Używał niemieckich i angielskich wód kolońskich. Palił nałogowo Egipskie, grał nałogowo w brydża, nie mając szczęścia do kart. Często grał także na wyścigach. Mówił płynnie po rosyjsku, niemiecku, francusku, znał angielski. Na scenie występował prawie zawsze w smokingu, rzadziej we fraku. W życiu ubierał się bez zarzutu. Był elegancki, a nawet wytworny. Nie tylko w stroju, ale i w sposobie bycia. Nie podnosił głosu, do artystów miał cierpliwość i stanowczy spokój. Był ulubieńcem nie tylko publiczności, ale i krytyków”


 

 

[caption id="attachment_555" align="aligncenter" width="544"] Fryderyk Jarosy podczas występu.[/caption]

 

 

No właśnie: "Żałujcie dziewczyny, że was wtedy nie było na świecie"- powiedziała Stefania Grodzieńska. Widząc taki opis mężczyzny- rzeczywiście należy żałować.


Żałuję, że nie będę mogła poznać kogoś tak wspaniałego jak Fryderyk Járosy, ale i Stefania Grodzieńska i wiele innych cudownych osób tamtej epoki.


Proszę mi jednak powiedzieć, czym zachęcić młode osoby do pamięci o nich?


W czym widzi Pani największe trudności?



Z moich obserwacji wynika, że młodzi ludzie (w wieku 20-30 lat) chętnie wracają do wspomnień pradziadków. Piosenki Fogga mają nowe wykonania. Do udziału w festiwalu piosenki „retro” zgłaszają się młodzi wykonawcy z całej Polski. To cieszy.


Czego szukają w przeszłości? Czaru tamtych lat, bajki, kultury słowa i obyczaju. Szacunku dla innych.


To był świat wysokiej kultury, chociaż nie było przepychu, bogactwa na codzień. Lata trzydzieste to kryzys gospodarczy, którego my też doświadczamy.


Panie sprzedawały futra, aby mieć na życie. Potem garsonki, a nawet suknie. Ale była jakaś solidarność w społeczeństwie, w grupach społecznych i zawodowych.



Dzięki Pani pracy ten świat nie odejdzie w zapomnienie.


Kilkanaście lat zajęło Pani poszukiwanie osób, przyjaciół, znajomych Fryderyka, którzy mogliby dać świadectwo jego życia. Rozumiem, że Pani znalazła. Kto to był, kto Pani pomógł?


Nie byłoby tej książki bez pomocy około stu osób!


Z Polski pomogli mi: dr Hanna Krajewska, dyrektor Archiwum PAN, Lidia Wysocka, Antoni Marianowicz, Kazimierz Koźniewski, w Waszyngtonie: Jan Nowak Jeziorański, Kaya Mirecka Ploss, w Los Angeles: Wanda Stabrowska, w Australii: Gwidon Borucki, w Londynie: Włada Majewska, Renata Bogdańska-Anders, Helena Kitajewicz, Irena Delmar, i wiele innych osób, które wymieniam i dziękuję w książce.


Powiedziała Pani o wspomnieniach Stefanii Grodzieńskiej w książce "Urodził go Niebieski Ptak".  Przyznam się, że i dla mnie jest ona cudowna. Dzięki niej mogłam zbudować sobie wyobrażenie o Fryderyku Járosym.


Słynne jego przezwania:  "Szarpio" o Stefanii Grodzieńskiej, albo "Hanećka" o Ordonce. Takie ciepłe i cudownie klimatyczne wyrażenia, które oddawały stosunek Fryderyka do ludzi. Faktów, o których wspomina Stefania Grodzieńska nie rozwija Pani w biografii. Odnoszę wrażenie, że obie książki bardzo doskonale się uzupełniają. Czy dobrze zrozumiałam Pani intencje?



Taka była moja idea, aby opisać inny czas w życiu Fryderyka niż ten, o którym opowiada Stefania. Zresztą w drugim wydaniu "Niebieskiego Ptaka", Stefania za moją zgodą dopisała rozdział, który był skróconą wersją mojego artykułu z "Pamiętnika Teatralnego".


Nigdy nie zapomnę jaką radość sprawiłam Stefanii opowieściami o żonie i dzieciach Jarosyego.


Ona przyznała, że w te jego opowieści o rodzinie oboje z Jurandotem nie wierzyli. Fryderyk miał żelazną zasadę, że sprawy rodzinne nie były przedmiotem towarzyskich dyskusji. A jego najbliższa rodzina zupełnie się nie orientowała w skali jego kariery w Polsce.


Tak miało być i było.


 

 

[caption id="attachment_557" align="aligncenter" width="497"] Od lewej: Janina Wojciechowska, Fryderyk Jarosy, Marina Jarosy-Kratochwil 1960 r[/caption]

 

 



Ta jego tajemniczość  zapewne utrudniła pracę w zbieraniu wiadomości na jego temat.


Trzeba było tytanicznej pracy, żeby zebrać materiał, który rzetelnie i prawdziwie przedstawił osobę „Wielkiego Fryderyka”. Proszę opowiedzieć, jak zbierała Pani materiały do biografii.



Materiały do tej książki zbierałam od 1991 roku. Ale to co, najważniejsze – czyli archiwum Jarosyego znalazłam w Wiedniu  w 1995 roku. Dziwnym zbiegiem okoliczności odszukałam jego córkę, Marinę Jarosy-Kratochwil. Kilka miesięcy przed moim pojawieniem się u niej, sama chciała oddać pamiątki po ojcu do wiedeńskiego muzeum teatralnego. Ale tam jej powiedziano, że NIGDY o takim artyście nie słyszeli. Zabrała wszystko z powrotem do domu. I za jakiś czas ja się zjawiłam.


To z pewnością było cudowne spotkanie. Bardzo zazdroszczę…


Marina była bardzo podobna do ojca. Zarówno pod względem urody jak
i charakteru. Kontaktowa, ciepła, serdeczna. Zaprosiłam ją do Warszawy. Była dwa razy. Zaprowadziłam do Stefanii Grodzieńskiej, która bardzo przeżyła to spotkanie. Obie panie były wzruszone – a ja – szczęśliwa! W kwietniu 2000 roku zorganizowałam ogromną wystawę w warszawskim Muzeum Teatralnym. Z koncertem. Wszystko bardzo dobrze wypadło. Później kilka razy byłam jeszcze w Wiedniu. Między innymi z Aliną Janowską na uroczystości odsłonięcia  dwujęzycznej płyty na grobie Fryderyka, którą ufundował  ZASP.


Ostatni raz widziałyśmy się w 2008 roku, przywiozłam książkę, którą przytuliła. Obie się popłakałyśmy, jakby przeczuwając, ze to może być nasze ostatnie spotkanie. Potem już tylko był kontakt telefoniczny…


Zdążyła Pani ofiarować książkę jeszcze ciepłą, zaraz po wydaniu…


NIKT mi nie chciał wydać tej książki!!!! Aż zniechęcona zarzuciłam projekt na kilka lat. Wszystko się odwróciło po biografii o Irenie Sendlerowej, której pierwsze wydanie było w 2004, i potem: Hemar: 2005, Była sobie piosenka 2006, i Fryderyk 2008. Nie było łatwo!!!! Niestety Muza zaniedbała sprawę marketingu moich trzech kabaretowych książek.



To bardzo smutne, co Pani mówi. Lepiej sprzedają się poradniki pisane wielką czcionką  przez celebrytów, niż naprawdę wartościowa literatura o wspaniałych Polakach.


Fryderyk Járosy uznawał się za Polaka. Zachowywał jak gorący patriota. Wypłacono mu z nawiązką -niewdzięcznością i odrzuceniem, a na koniec opuszczeniem, samotnością i banicją. Wiem, że znosił to dumnie i nawet pogodnie. Czy uważa Pani, że obecnie, w sposób wystarczający zrehabilitowano pamięć o jego osobie?



Fryderyk mógł uniknąć aresztowania, więzienia, getta, ran w powstaniu, Buchenwaldu.


Dla Niemców był Reichsdeutschem! Stąd propozycja, aby prowadził kabaret niemiecki.


Miało to dalsze konsekwencje po wojnie. Niemcy nie chcieli dać mu odszkodowania za utratę zdrowia ... bo przecież należał do grupy uprzywilejowanych! A że on wolał cierpieć jak Polacy, to jego sprawa. Dla Fryderyka taka postawa, którą wybrał w Polsce była postawą Człowieka Honoru!



Ostatnie jego lata spędzone wśród polskiej emigracji w Londynie nie były łatwe. W polskim środowisku żył w pewnej izolacji. Niby o nim wiedziano, w coś go jeszcze angażowano, do czegoś go jeszcze zapraszano. Ale to była upokarzająca namiastka dawnej aktywności. W Londynie nie znalazł zrozumienia, ani wsparcia moralnego. Nie odwzajemniono jego szczerych, patriotycznych uczuć do Polski i Polaków. Niedawny ulubieniec publiczności pod koniec życia był schorowany, w niedostatku, na angielskim, rządowym zasiłku.


„My wszyscy od razu zapomnieliśmy o nim” – z żalem pisał Hemar w sierpniu 1960 r., dwa tygodnie po śmierci przyjaciela. „Żal mi bardzo, że daliśmy odejść Fryderykowi Jàrosyemu, nie pożegnawszy go za życia, serdecznie i pięknie, nie dawszy sposobności, aby on do nas wygłosił długą, dowcipną, pożegnalną konferansjerkę”.


 

 

[caption id="attachment_554" align="aligncenter" width="559"] Fryderyk jaroshy- Zawsze ten sam[/caption]

 

 


Napisała Pani we wstępie swojej książki:


" Przez wiele lat, szukając informacji o nim w różnych krajach, próbowałam zrozumieć, kim był człowiek, który napisał o sobie: "Doktor filozofii, Welfare oficer - 2 Corps., teatralny producer, Actor, pisze na maszynie, playwright, bookkeeper, announcer, presenter; ang., franc., ros. - zupełnie dobrze, niem.-bardzo dobrze. Szuka pracy tłumacza".


Czy zrozumiała Pani?


Odpowiedź na to pierwsze pytanie znajduje się w ostatnim rozdziale książki „Jestem Jarosy! Zawsze ten sam…”, na s. 243 we fragmencie listu do Anny Antik … i na s. 248 w opisie zawartości kalendarzyka na 1960 rok:


„Twoje słowa są bardzo ważne dla mojego chorego serca. Z upływem lat człowiek staje się samotny, że zaczyna zazdrościć każdemu, kto już wszystko ma za sobą. Wszystko można sobie wyperswadować. Ze wszystkim można się pogodzić, ale co zrobić, kiedy przyjdzie na człowieka tęsknota za głupstwem, za młodością, za wspomnieniami najszczęśliwszych lat (…). Patrząc na bardzo stare drzewa w parku, powiedziałem głośno: „Nie zapomnicie, że stał tu kiedyś przy was człowiek, który miał ciekawe życie”.


O planach na wznowienie wydania nie będziemy rozmawiać?


Nie, jestem przesądna…


Serdecznie dziękuję Pani za rozmowę, to był dla mnie zaszczyt. W skrytości ducha marzę, że to jeszcze nie koniec…


Dziękuję


 

 

[caption id="attachment_559" align="aligncenter" width="544"] Autorka Anna Mieszkowska po zakończonej uroczystości poświęconej Fryderykowi Jarosyemu- Zmęczona, ale szczęśliwa[/caption]

 

 

Pani Anna Mieszkowska przekazała Czytelnikom bloga plik unikatowych zdjęć. Na jednym z nich znajduje się Stefania Grodzieńska z Mariną Járosy-Kratochwil, córką Fryderyka Járosego. Na rewersie jest dedykacja: „Dla Pani Moniki Zakrzewskiej i wiernych czytelników Bloga Co się dziwisz z najlepszymi życzeniami spełnienia marzeń! Anna Mieszkowska, Warszawa 26.02.2013 r”


„Nie zapomnicie, że stał tu kiedyś przy was człowiek, który miał ciekawe życie”- rozmowa z Anną Mieszkowską autorką biografii o Fryderyku Járosym.



Autorka Anna Mieszkowska podczas wystawy poświęconej Fryderykowi Jarosyemu w 2000 r.


Kiedy napisała do mnie Pani Anna Mieszkowska prawie stanęło mi serce. Pani Anna ostrzegała mnie, że przy zetknięciu z historią Fryderyka Járosyego należy szczególnie uważać na ten czuły narząd. Pomna swoich emocji przy zbieraniu materiałów do książki, poważnie obawiała się, jak ja zniosę to zetknięcie z legendą. Nie myliła się- cały świat wkoło mnie chwilowo jakby stracił blask, a serce wykonuje potężną pracę bijąc za szybko.
*

Anna Mieszkowska jest historykiem teatru. Jako pracownik PAN zajmuje się emigracyjną dokumentacją teatralną. Jest autorką głośnej i pierwszej biografii o Irenie Sendler: „Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej”, na podstawie której w 2009 roku zrealizowano film produkcji USA.
W swoim dorobku posiada m.in.: biografię o Marianie Hemarze („Ja kabareciarz! Marian Hemar od Lwowa do Londynu” ), album wydany wspólnie z Władą Majewską („Za dawno, za dobrze się znamy. Piosenki Mariana Hemara"),  pozycje o dziejach kabaretu emigracyjnego („Była sobie piosenka. Artyści emigracyjnej Melpomeny”).
Prywatnie- dobry i serdeczny człowiek, a przede wszystkim szalenie cierpliwy. Mówiąc to wykonuję wielki ukłon w stronę mojego Gościa.

Dzisiaj będziemy rozmawiać o ważnej, jak sądzę, dla Pani pozycji w jej dorobku, biografii Fryderyka Járosyego: „Jestem Járosy! Zawsze ten sam…”, wydaną przez Wydawnictwo Muza.
Co tak naprawdę spowodowało, że zachwyciła się Pani Fryderykiem Járosym do tego stopnia, żeby napisać jego biografię?


 Moją fascynację wywołała lektura wspomnień Stefanii Grodzieńskiej „Urodził go Niebieski Ptak”. Pani Stefania napisała zdanie, które stało się moim mottem: „Żałujcie dziewczyny, że was wtedy nie było na świecie!”. Pożałowałam i postanowiłam zmierzyć się z legendą przedwojennych kabaretów. Spróbowałam wejść w ten świat. Ponieważ książek na ten temat jest wiele: wspomnienia Krukowskiego, Sempolińskiego, Fogga, Zimińskiej…, postanowiłam napisać książkę, której głównym tematem byłyby losy powojenne, emigracyjne dawnych gwiazd kabaretu – Zofii Terne, Konrada Toma …

 Tak powstał zamysł książki „Była sobie piosenka. Gwiazdy kabaretu i emigracyjnej Melpomeny” (2007). Ale już w 1998 ogłosiłam w „Pamiętniku Teatralnym” obszerny artykuł „Zawsze ten sam, czyli Fryderyk Jarosy na emigracji w latach 1945-1960”. Stał się on także rozdziałem książki „Ja, kabareciarz. Marian Hemar od Lwowa do Londynu” (2005). 

Ale miałam w sobie niepokój, że dla pamięci Fryderyka to za mało. Stąd pomysł niezależnej, osobnej publikacji poświęconej niezwykłemu „Polakowi z wyboru” uzupełnionej archiwalnym nagraniem ostatniego wywiadu, którego udzielił Teodozji Lisiewicz w programie literacko-muzycznym Radia Wolna Europa, na dwa miesiące przed nagłą śmiercią w Viareggio w sierpniu 1960 roku.

Pewnie trudno w to uwierzyć, ale są osoby, które nie wiedzą kim był „Fryderyk Wielki”. Proszę przybliżyć jego postać. 

Nazywano go Fryderykiem Wielkim, mistrzem, a nawet królem kabaretu. Oczywiście tego przedwojennego. Bo chociaż Járosy żył jeszcze po drugiej wojnie światowej 15 lat, jego czasy, epoka, w której czuł się najlepiej i najszczęśliwiej żył i pracował, minęła bezpowrotnie we wrześniu 1939 roku. Skąd się wziął w przedwojennej Warszawie? I kim właściwie był ten czarodziej teatru? Bo lakoniczna informacja, że urodził się 10 października 1889 roku w Pradze, a zmarł 6 sierpnia 1960 roku w Viareggio, że był aktorem, reżyserem, piosenkarzem, autorem sztuk dramatycznych, opowieści biograficznych prawdziwych, i zmyślonych zupełnie nie pasuje do tego niezwykłego człowieka.  Jak w niewielu zdaniach oddać bogactwo jego osobowości, opisać sztukę, której był jedynym autorem i wykonawcą? Bo chociaż mówił najczęściej z estrady cudzym tekstem (konferansjerki pisali mu m.in. Tuwim i Hemar), śpiewał piosenki innych autorów, to wszystko robiło na widzach wrażenie czegoś wyłącznie jego pomysłu i jego autorstwa.  Tadeusz Boy- Żeleński z okazji dziesięciolecia pracy artystycznej Járosyego  w Polsce pisał: „Od pierwszej chwili pokochano go. Miał wdzięk, miał dowcip i tę nieokreśloną zdolność nawiązania kontaktu z publicznością”. Kazimierz Krukowski już po wojnie dopowiedział: „Járosy to nie szablonowy zapowiadacz numerów. Bez jego >Proszę Państwa< zawsze jakby czegoś brakowało. Węgier z pochodzenia, Polak z przekonania, stał się własnością Warszawy i polskiego Londynu. Zostawił po sobie najlepsze wspomnienia jako artysta, dyrektor, przyjaciel, człowiek”.

Tadeusz Wittlin zapamiętał: „Używał niemieckich i angielskich wód kolońskich. Palił nałogowo Egipskie, grał nałogowo w brydża, nie mając szczęścia do kart. Często grał także na wyścigach. Mówił płynnie po rosyjsku, niemiecku, francusku, znał angielski. Na scenie występował prawie zawsze w smokingu, rzadziej we fraku. W życiu ubierał się bez zarzutu. Był elegancki, a nawet wytworny. Nie tylko w stroju, ale i w sposobie bycia. Nie podnosił głosu, do artystów miał cierpliwość i stanowczy spokój. Był ulubieńcem nie tylko publiczności, ale i krytyków”
Fryderyk Jarosy podczas występu

No właśnie: "Żałujcie dziewczyny, że was wtedy nie było na świecie"- powiedziała Stefania Grodzieńska. Widząc taki opis mężczyzny- rzeczywiście należy żałować.
Żałuję, że nie będę mogła poznać kogoś tak wspaniałego jak Fryderyk Járosy, ale i Stefania Grodzieńska i wiele innych cudownych osób tamtej epoki.
Proszę mi jednak powiedzieć, czym zachęcić młode osoby do pamięci o nich?
W czym widzi Pani największe trudności?

 Z moich obserwacji wynika, że młodzi ludzie (w wieku 20-30 lat) chętnie wracają do wspomnień pradziadków. Piosenki Fogga mają nowe wykonania. Do udziału w festiwalu piosenki „retro” zgłaszają się młodzi wykonawcy z całej Polski. To cieszy.
Czego szukają w przeszłości? Czaru tamtych lat, bajki, kultury słowa i obyczaju. Szacunku dla innych.
 To był świat wysokiej kultury, chociaż nie było przepychu, bogactwa na codzień. Lata trzydzieste to kryzys gospodarczy, którego my też doświadczamy.
Panie sprzedawały futra, aby mieć na życie. Potem garsonki, a nawet suknie. Ale była jakaś solidarność w społeczeństwie, w grupach społecznych i zawodowych.

Dzięki Pani pracy ten świat nie odejdzie w zapomnienie.
Kilkanaście lat zajęło Pani poszukiwanie osób, przyjaciół, znajomych Fryderyka, którzy mogliby dać świadectwo jego życia. Rozumiem, że Pani znalazła. Kto to był, kto Pani pomógł?

Nie byłoby tej książki bez pomocy około stu osób!
 Z Polski pomogli mi: dr Hanna Krajewska, dyrektor Archiwum PAN, Lidia Wysocka, Antoni Marianowicz, Kazimierz Koźniewski, w Waszyngtonie: Jan Nowak Jeziorański, Kaya Mirecka Ploss, w Los Angeles: Wanda Stabrowska, w Australii: Gwidon Borucki, w Londynie: Włada Majewska, Renata Bogdańska-Anders, Helena Kitajewicz, Irena Delmar, i wiele innych osób, które wymieniam i dziękuję w książce. 

Powiedziała Pani o wspomnieniach Stefanii Grodzieńskiej w książce "Urodził go Niebieski Ptak".  Przyznam się, że i dla mnie jest ona cudowna. Dzięki niej mogłam zbudować sobie wyobrażenie o Fryderyku Járosym.
 Słynne jego przezwania:  "Szarpio" o Stefanii Grodzieńskiej, albo "Hanećka" o Ordonce. Takie ciepłe i cudownie klimatyczne wyrażenia, które oddawały stosunek Fryderyka do ludzi. Faktów, o których wspomina Stefania Grodzieńska nie rozwija Pani w biografii. Odnoszę wrażenie, że obie książki bardzo doskonale się uzupełniają. Czy dobrze zrozumiałam Pani intencje?

Taka była moja idea, aby opisać inny czas w życiu Fryderyka niż ten, o którym opowiada Stefania. Zresztą w drugim wydaniu "Niebieskiego Ptaka", Stefania za moją zgodą dopisała rozdział, który był skróconą wersją mojego artykułu z "Pamiętnika Teatralnego".
Nigdy nie zapomnę jaką radość sprawiłam Stefanii opowieściami o żonie i dzieciach Jarosyego.
Ona przyznała, że w tej jego opowieści o rodzinie oboje z Jurandotem nie wierzyli. Fryderyk miał żelazną zasadę, że sprawy rodzinne nie były przedmiotem towarzyskich dyskusji. A jego najbliższa rodzina zupełnie się nie orientowała w skali jego kariery w Polsce.
Tak miało być i było.

Ta jego tajemniczość  zapewne utrudniła pracę w zbieraniu wiadomości na jego temat.
Trzeba było tytanicznej pracy, żeby zebrać materiał, który rzetelnie i prawdziwie przedstawił osobę „Wielkiego Fryderyka”. Proszę opowiedzieć, jak zbierała Pani materiały do biografii.

Materiały do tej książki zbierałam od 1991 roku. Ale to co, najważniejsze – czyli archiwum Jarosyego znalazłam w Wiedniu  w 1995 roku. Dziwnym zbiegiem okoliczności odszukałam jego córkę, Marinę Jarosy-Kratochwil. Kilka miesięcy przed moim pojawieniem się u niej, sama chciała oddać pamiątki po ojcu do wiedeńskiego muzeum teatralnego. Ale tam jej powiedziano, że NIGDY o takim artyście nie słyszeli. Zabrała wszystko z powrotem do domu. I za jakiś czas ja się zjawiłam. 

To z pewnością było cudowne spotkanie. Bardzo zazdroszczę…

Marina była bardzo podobna do ojca. Zarówno pod względem urody jak i charakteru. Kontaktowa, ciepła, serdeczna. Zaprosiłam ją do Warszawy. Była dwa razy. Zaprowadziłam do Stefanii Grodzieńskiej, która bardzo przeżyła to spotkanie. Obie panie były wzruszone – a ja – szczęśliwa! W kwietniu 2000 roku zorganizowałam ogromną wystawę w warszawskim Muzeum Teatralnym. Z koncertem. Wszystko bardzo dobrze wypadło. Później kilka razy byłam jeszcze w Wiedniu. Między innymi z Aliną Janowską na uroczystości odsłonięcia  dwujęzycznej płyty na grobie Fryderyka, którą ufundował  ZASP.
Ostatni raz widziałyśmy się w 2008 roku, przywiozłam książkę, którą przytuliła. Obie się popłakałyśmy, jakby przeczuwając, ze to może być nasze ostatnie spotkanie. Potem już tylko był kontakt telefoniczny…
Zdążyła Pani ofiarować książkę jeszcze ciepłą, zaraz po wydaniu…
NIKT mi nie chciał wydać tej książki!!!! Aż zniechęcona zarzuciłam projekt na kilka lat. Wszystko się odwróciło po biografii o Irenie Sendlerowej, której pierwsze wydanie było w 2004, i potem: Hemar: 2005, Była sobie piosenka 2006, i Fryderyk 2008. Nie było łatwo!!!! Niestety Muza zaniedbała sprawę marketingu moich trzech kabaretowych książek.

To bardzo smutne, co Pani mówi. Lepiej sprzedają się poradniki pisane wielką czcionką  przez celebrytów, niż naprawdę wartościowa literatura o wspaniałych Polakach.
Fryderyk Járosy uznawał się za Polaka. Zachowywał jak gorący patriota. Wypłacono mu z nawiązką -niewdzięcznością i odrzuceniem, a na koniec opuszczeniem, samotnością i banicją. Wiem, że znosił to dumnie i nawet pogodnie. Czy uważa Pani, że obecnie, w sposób wystarczający zrehabilitowano pamięć o jego osobie?


Fryderyk mógł uniknąć aresztowania, więzienia, getta, ran w powstaniu, Buchenwaldu.
Dla Niemców był Reichsdeutschem! Stąd propozycja, aby prowadził kabaret niemiecki.
Miało to dalsze konsekwencje po wojnie. Niemcy nie chcieli dać mu odszkodowania za utratę zdrowia ... bo przecież należał do grupy uprzywilejowanych! A że on wolał cierpieć jak Polacy, to jego sprawa. Dla Fryderyka taka postawa, którą wybrał w Polsce była postawą Człowieka Honoru!

Ostatnie jego lata spędzone wśród polskiej emigracji w Londynie nie były łatwe. W polskim środowisku żył w pewnej izolacji. Niby o nim wiedziano, w coś go jeszcze angażowano, do czegoś go jeszcze zapraszano. Ale to była upokarzająca namiastka dawnej aktywności. W Londynie nie znalazł zrozumienia, ani wsparcia moralnego. Nie odwzajemniono jego szczerych, patriotycznych uczuć do Polski i Polaków. Niedawny ulubieniec publiczności pod koniec życia był schorowany, w niedostatku, na angielskim, rządowym zasiłku.

 „My wszyscy od razu zapomnieliśmy o nim” – z żalem pisał Hemar w sierpniu 1960 r., dwa tygodnie po śmierci przyjaciela. „Żal mi bardzo, że daliśmy odejść Fryderykowi Jàrosyemu, nie pożegnawszy go za życia, serdecznie i pięknie, nie dawszy sposobności, aby on do nas wygłosił długą, dowcipną, pożegnalną konferansjerkę”.

Fryderyk Jarosy- zawsze ten sam...

Napisała Pani we wstępie swojej książki:
" Przez wiele lat, szukając informacji o nim w różnych krajach, próbowałam zrozumieć, kim był człowiek, który napisał o sobie: "Doktor filozofii, Welfare oficer - 2 Corps., teatralny producer, Actor, pisze na maszynie, playwright, bookkeeper, announcer, presenter; ang., franc., ros. - zupełnie dobrze, niem.-bardzo dobrze. Szuka pracy tłumacza".
Czy zrozumiała Pani?

Odpowiedź na to pierwsze pytanie znajduje się w ostatnim rozdziale książki „Jestem Jarosy! Zawsze ten sam…”, na s. 243 we fragmencie listu do Anny Antik … i na s. 248 w opisie zawartości kalendarzyka na 1960 rok:
„Twoje słowa są bardzo ważne dla mojego chorego serca. Z upływem lat człowiek staje się samotny, że zaczyna zazdrościć każdemu, kto już wszystko ma za sobą. Wszystko można sobie wyperswadować. Ze wszystkim można się pogodzić, ale co zrobić, kiedy przyjdzie na człowieka tęsknota za głupstwem, za młodością, za wspomnieniami najszczęśliwszych lat (…). Patrząc na bardzo stare drzewa w parku, powiedziałem głośno: „Nie zapomnicie, że stał tu kiedyś przy was człowiek, który miał ciekawe życie”.

O planach na wznowienie wydania nie będziemy rozmawiać?

Nie, jestem przesądna… 

Serdecznie dziękuję Pani za rozmowę, to był dla mnie zaszczyt. W skrytości ducha marzę, że to jeszcze nie koniec…

Dziękuję

Autorka Anna Mieszkowska po zakończonej uroczystości poświęconej Fryderykowi Jarosyemu- Zmęczona, ale szczęśliwa

Pani Anna Mieszkowska przekazała Czytelnikom bloga plik unikatowych zdjęć. Na jednym z nich znajduje się Stefania Grodzieńska z Mariną Járosy-Kratochwil, córką Fryderyka Járosego. Na rewersie jest dedykacja: „Dla Pani Moniki Zakrzewskiej i wiernych czytelników Bloga Co się dziwisz z najlepszymi życzeniami spełnienia marzeń! Anna Mieszkowska, Warszawa 26.02.2013 r”



poniedziałek, 25 lutego 2013

Po raz pierwszy- zapraszam na wywiad.

 

 

[caption id="attachment_539" align="aligncenter" width="300" caption="Zdjęcie ze strony Wydawnictwa MUZA"][/caption]

 

 

Już wkrótce zapraszam wszystkich Czytelników i Blogerów na pierwszy wywiad w historii tego bloga.


Zechciała ze mną porozmawiać Pani Anna Mieszkowska, pracownik Archiwum PAN w Warszawie.


Autorka jedynej biografii o Fryderyku Jarosym: „”Jestem Jarosy! Zawsze ten sam...”, biografii Mariana Hemara: „Ja kabareciarz, Marian Hemar od Lwowa do Londynu”, dziejów polskiego kabaretu na emigracji: „Była sobie piosenka”.


Autorka pierwszej biografii o Irenie Sendlerowej, na podstawie której powstał film „Dzieci Ireny Sendlerowej”.


Już się nie mogę doczekać. Będzie ciekawie i bardzo wzruszająco. Serdecznie wszystkich zapraszam.

Po raz pierwszy- zapraszam na wywiad.


Zdjęcie ze strony Wydawnictwa MUZA

Już wkrótce zapraszam wszystkich Czytelników i Blogerów na pierwszy wywiad w historii tego bloga. Zechciała ze mną porozmawiać Pani Anna Mieszkowska, pracownik Archiwum PAN w Warszawie.

 Autorka jedynej biografii o Fryderyku Jarosym: „Jestem Jarosy! Zawsze ten sam...”, biografii Mariana Hemara: „Ja kabareciarz, Marian Hemar od Lwowa do Londynu”, dziejów polskiego kabaretu na emigracji: „Była sobie piosenka”. 
Autorka pierwszej biografii o Irenie Sendlerowej, na podstawie której powstał film „Dzieci Ireny Sendlerowej”.


Już nie mogę się doczekać. Będzie ciekawie i bardzo wzruszająco. Serdecznie wszystkich zapraszam.

wtorek, 12 lutego 2013

Wstydliwa krakowska sprawa.

Tego krakowskiego widoku na pewno nie zobaczycie na żadnej z pocztówek ani wizytówek miasta. Stał się on sromotą grodu i niewygodnym śmieciem, który nie dość dokładnie zamiotło się pod dywan. Za stan obecny, narastający od lat trudno jest obwinić jedną konkretną osobę. Z całą pewnością przyczyną zaistniałego faktu stała się bezmyślność, tępy upór, brak perspektywicznego myślenia i totalna głupota. Nie jest to niestety stwierdzenie odkrywcze.



Rzecz dotyczy pięknego zabytku Krakowa, w rozkwicie onegdaj, a teraz w totalnej ruinie. Co zastanawiające, w Krakowie- ostoi zabytków, ten osierocony budynek na próżno wygląda opieki. Kiedyś nazywał się dumnie- Pałacem Tarnowskich. Jego historia zaczyna się już w XVI wieku, a koleje losu dowodzą, że to obiekt szczególnej ochrony historycznej.



Mieścił się poza głównymi murami starego miasta, otoczony bujnym starym drzewostanem. Na tyłach pałacu pozostało jeszcze trochę starych drzew, o które już dawno przestano dbać. Rosną na terenie ogromnej wagi, w sensie developerskim, stąd ich totalna bezużyteczność.



Los obiektu zdaje się być przesądzony. Ruina długo już nie wytrzyma. Trudno podejrzewać kogoś o to, że dewastacja jest jego celem. Dłuższa obserwacja tego budynku właśnie takie nasuwa skojarzenia. Przysłowiowymi deskami zabite okna, swobodna twórczość „spreyowców” na elewacji, porozrzucane śmieci wokoło; puszki, butelki, nawet stary monitor. Wszystko to razem tworzy rozpaczliwy obraz.



Odnoszę wrażenie, że osoby przechodzące obok tego budynku, odwracając głowę, wolą nie widzieć, wolą nie reagować. Zdaje się, że władze miasta również nie jeżdżą ulicą Szlak.


 

Pałac jest własnością prywatną  zagranicznej firmy. Właściciel podobno nie chce wypowiadać się w mediach, w związku z czym nie są upublicznione jego plany dotyczące tego zabytku, jeśli takie w ogóle istnieją. Posiłkując się artykułami z ubiegłych lat wiadomym jest, że plany zagospodarowania obiektu istniały, tylko że żaden z nich nie wszedł w fazę realizacji.

Gazeta Krakowska z dnia 15-09-2011 zamieściła artykuł, w którym napisała: „Pełnomocnik spółki wysłał do nas pismo o potwierdzenie, że jest właścicielem zabytkowego obiektu i dochowuje obowiązku jego konserwacji. Mając takie zaświadczenie, byłby zwolniony z podatku od nieruchomości - mówi Chrząszczewski.

Konserwator obiekt skontrolował i chwycił się za głowę. Dawny pałac to rudera zniszczona m.in. pożarem z kwietnia 2011 r. Co więcej, właściciel zrezygnował z jego ochrony. Konserwator napisał więc zaświadczenie, a w nim - że właściciel nie spełnia ustawowego obowiązku dbania o zabytek. I zawiadomił prokuraturę. Postępowanie prowadzi policja.”

Po wojnie, jak słusznie  Drogi Czytelnik się orientuje, pałac został upaństwowiony i długo był siedzibą Polskiego Radia. Po zmianie ustroju rodzina Tarnowskich, zapewnesłusznie, odebrała państwu swoją własność. Jednak ciężar nieruchomości okazał się dla niej zbyt wielki i zdecydowała się na sprzedaż. Tak rozpoczęła się kaska niepomyślnych zbiegów okoliczności i z roku na rok coraz bardziej niszczał pełniąc  rolę miejskiego straszydła choć  pierwszeństwa w oszpecaniu okolicy krakowskiemu „szkieletorowi” i tak nie odbierze.

Czy ktoś jest mi w stanie odpowiedzieć, jakie są granice własności i czy istnieje bardziej świętsze prawo od prawa własności? W tej sprawie, prawo własności ewidentnie zwycięża pokonując prawo do własności historycznych, narodowych, intelektualnych. Co mówią potomkowie sławnego rodu Tarnowskich widząc swoje dziedzictwo w tak opłakanym stanie? Nie żal im?

Reportaż o stanie pałacu wewnątrz. Drastyczne zdjęcia. Źródło: fotopx.blogspot.comPowyżej zdjęcie z fotoreportażu autora bloga: fotopx.blogspot.com. Ostrzegam, że zdjęcia są mocno zasmucające.


Źródło cytatu:



http://www.gazetakrakowska.pl/artykul/450760,krakow-palac-tarnowskich-ruina-na-sprzedaz,id,t.html?cookie=1

Wstydliwa krakowska sprawa.



Tego krakowskiego widoku na pewno nie zobaczycie na żadnej z pocztówek ani wizytówek miasta. Stał się on sromotą grodu i niewygodnym śmieciem, który nie dość dokładnie zamiotło się pod dywan. Za stan obecny, narastający od lat trudno jest obwinić jedną konkretną osobę. Z całą pewnością przyczyną zaistniałego faktu stała się bezmyślność, tępy upór, brak perspektywicznego myślenia i totalna głupota. Nie jest to niestety stwierdzenie odkrywcze.


Rzecz dotyczy pięknego zabytku Krakowa, w rozkwicie onegdaj, a teraz w totalnej ruinie. Co zastanawiające, w Krakowie- ostoi zabytków, ten osierocony budynek na próżno wygląda opieki. Kiedyś nazywał się dumnie- Pałacem Tarnowskich. Jego historia zaczyna się już w XVI wieku, a koleje losu dowodzą, że to obiekt szczególnej ochrony historycznej.
Mieścił się poza głównymi murami starego miasta, otoczony bujnym starym drzewostanem. Na tyłach pałacu pozostało jeszcze trochę starych drzew, o które już dawno przestano dbać. Rosną na terenie ogromnej wagi w sensie developerskim, stąd ich totalna bezużyteczność.



Los obiektu zdaje się być przesądzony. Ruina długo już nie wytrzyma. Trudno podejrzewać kogoś o to, że dewastacja jest jego celem. Dłuższa obserwacja tego budynku właśnie takie nasuwa skojarzenia. Deskami zabite okna, swobodna twórczość „spreyowców” na elewacji, porozrzucane śmieci wewnątrz i na zewnątrz; puszki, butelki, nawet stary monitor -totalna dewastacja. Wszystko to razem tworzy rozpaczliwy obraz.
Odnoszę wrażenie, że osoby przechodzące obok tego budynku, odwracając głowę, wolą nie widzieć, wolą nie reagować. Zdaje się, że władze miasta również nie jeżdżą ulicą Szlak.



Pałac jest własnością prywatną  zagranicznej firmy. Właściciel podobno nie chce wypowiadać się w mediach, w związku z czym nie są upublicznione jego plany dotyczące tego zabytku, jeśli takie w ogóle istnieją. Posiłkując się artykułami z ubiegłych lat wiadomym jest, że plany zagospodarowania obiektu istniały, tylko że żaden z nich nie wszedł w fazę realizacji.

Gazeta Krakowska z dnia 15-09-2011 zamieściła artykuł, w którym napisała:
„Pełnomocnik spółki wysłał do nas pismo o potwierdzenie, że jest właścicielem zabytkowego obiektu i dochowuje obowiązku jego konserwacji. Mając takie zaświadczenie, byłby zwolniony z podatku od nieruchomości - mówi Chrząszczewski. 

Konserwator obiekt skontrolował i chwycił się za głowę. Dawny pałac to rudera zniszczona m.in. pożarem z kwietnia 2011 r. Co więcej, właściciel zrezygnował z jego ochrony. Konserwator napisał więc zaświadczenie, a w nim - że właściciel nie spełnia ustawowego obowiązku dbania o zabytek. I zawiadomił prokuraturę. Postępowanie prowadzi policja.”


Po wojnie, jak słusznie  Drogi Czytelnik się orientuje, pałac został upaństwowiony i długo był siedzibą Polskiego Radia. Po zmianie ustroju rodzina Tarnowskich, zapewne słusznie, odebrała państwu swoją własność. Jednak ciężar nieruchomości okazał się dla niej zbyt wielki i zdecydowała się na sprzedaż. Tak rozpoczęła się kaska niepomyślnych zbiegów okoliczności i z roku na rok coraz bardziej niszczał pełniąc  rolę miejskiego straszydła choć  pierwszeństwa w oszpecaniu okolicy krakowskiemu „szkieletorowi” i tak nie odbierze.

Czy ktoś jest mi w stanie odpowiedzieć, jakie są granice własności i czy istnieje bardziej świętsze prawo od prawa własności? W tej sprawie, prawo własności ewidentnie zwycięża pokonując prawo do własności historycznych, narodowych, intelektualnych. Co mówią potomkowie sławnego rodu Tarnowskich widząc swoje dziedzictwo w tak opłakanym stanie? Nie żal im?

Zdjęcie z fotoreportażu o Pałacu Tarnowskich , źródło: fotopx.blogspot.com
Po kliknięciu na na powyższe zdjęcie możecie obejrzeć fotoreportaż na temat stanu pałacu wewnątrz. Zaznaczam, że jest wstrząsający i nie na słabe nerwy. 

 źródło cytatu:


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Warszawa w rozmowach- Justyna Krajewska

Takie pozycje książkowe lubię najbardziej. Biograficzne, historyczne, prawdziwe i klimatyczne. Takie lubię czytać. Dzięki swoim bohaterom au...