Autorka Anna Mieszkowska podczas wystawy poświęconej Fryderykowi Jarosyemu w 2000 r. |
Kiedy napisała do
mnie Pani Anna Mieszkowska prawie stanęło mi serce. Pani Anna ostrzegała mnie,
że przy zetknięciu z historią Fryderyka Járosyego należy szczególnie uważać na
ten czuły narząd. Pomna swoich emocji przy zbieraniu materiałów do książki,
poważnie obawiała się, jak ja zniosę to zetknięcie z legendą. Nie myliła się-
cały świat wkoło mnie chwilowo jakby stracił blask, a serce wykonuje potężną
pracę bijąc za szybko.
*
Anna Mieszkowska jest
historykiem teatru. Jako pracownik PAN zajmuje się emigracyjną dokumentacją
teatralną. Jest autorką głośnej i pierwszej biografii o Irenie Sendler: „Matka
dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej”, na podstawie której w 2009 roku
zrealizowano film produkcji USA.
W swoim dorobku
posiada m.in.: biografię o Marianie Hemarze („Ja kabareciarz! Marian Hemar od
Lwowa do Londynu” ), album wydany wspólnie z Władą Majewską („Za dawno, za
dobrze się znamy. Piosenki Mariana Hemara"), pozycje o dziejach kabaretu emigracyjnego („Była
sobie piosenka. Artyści emigracyjnej Melpomeny”).
Prywatnie- dobry
i serdeczny człowiek, a przede wszystkim szalenie cierpliwy. Mówiąc to wykonuję
wielki ukłon w stronę mojego Gościa.
Dzisiaj będziemy
rozmawiać o ważnej, jak sądzę, dla Pani pozycji w jej dorobku, biografii
Fryderyka Járosyego: „Jestem Járosy! Zawsze ten sam…”, wydaną przez Wydawnictwo
Muza.
Co tak naprawdę
spowodowało, że zachwyciła się Pani Fryderykiem Járosym do tego stopnia, żeby
napisać jego biografię?
Moją
fascynację wywołała lektura wspomnień Stefanii Grodzieńskiej „Urodził go
Niebieski Ptak”. Pani Stefania napisała zdanie, które stało się moim mottem:
„Żałujcie dziewczyny, że was wtedy nie było na świecie!”. Pożałowałam i
postanowiłam zmierzyć się z legendą przedwojennych kabaretów. Spróbowałam wejść
w ten świat. Ponieważ książek na
ten temat jest wiele: wspomnienia Krukowskiego, Sempolińskiego, Fogga,
Zimińskiej…, postanowiłam napisać książkę, której głównym tematem byłyby losy
powojenne, emigracyjne dawnych gwiazd kabaretu – Zofii Terne, Konrada Toma …
Tak powstał zamysł książki „Była sobie
piosenka. Gwiazdy kabaretu i emigracyjnej Melpomeny” (2007). Ale już w 1998
ogłosiłam w „Pamiętniku Teatralnym” obszerny artykuł „Zawsze ten sam, czyli
Fryderyk Jarosy na emigracji w latach 1945-1960”. Stał się on także
rozdziałem książki „Ja, kabareciarz. Marian Hemar od Lwowa do Londynu” (2005).
Ale miałam w sobie niepokój,
że dla pamięci Fryderyka to za mało. Stąd pomysł niezależnej, osobnej
publikacji poświęconej niezwykłemu „Polakowi z wyboru” uzupełnionej archiwalnym
nagraniem ostatniego wywiadu, którego udzielił Teodozji Lisiewicz w programie
literacko-muzycznym Radia Wolna Europa, na dwa miesiące przed nagłą śmiercią w
Viareggio w sierpniu 1960 roku.
Pewnie
trudno w to uwierzyć, ale są osoby, które nie wiedzą kim był „Fryderyk Wielki”.
Proszę przybliżyć jego postać.
Nazywano go Fryderykiem
Wielkim, mistrzem, a nawet królem kabaretu. Oczywiście tego przedwojennego. Bo
chociaż Járosy żył jeszcze po drugiej wojnie światowej 15 lat, jego czasy,
epoka, w której czuł się najlepiej i najszczęśliwiej żył i pracował, minęła
bezpowrotnie we wrześniu 1939 roku. Skąd się wziął w przedwojennej Warszawie? I
kim właściwie był ten czarodziej teatru? Bo lakoniczna informacja, że urodził
się 10 października 1889 roku w Pradze, a zmarł 6 sierpnia 1960 roku w
Viareggio, że był aktorem, reżyserem, piosenkarzem, autorem sztuk
dramatycznych, opowieści biograficznych prawdziwych, i zmyślonych zupełnie nie
pasuje do tego niezwykłego człowieka.
Jak w niewielu zdaniach oddać bogactwo jego osobowości, opisać sztukę,
której był jedynym autorem i wykonawcą? Bo chociaż mówił najczęściej z estrady
cudzym tekstem (konferansjerki pisali mu m.in. Tuwim i Hemar), śpiewał piosenki
innych autorów, to wszystko robiło na widzach wrażenie czegoś wyłącznie jego
pomysłu i jego autorstwa. Tadeusz Boy-
Żeleński z okazji dziesięciolecia pracy artystycznej Járosyego w Polsce pisał: „Od pierwszej chwili
pokochano go. Miał wdzięk, miał dowcip i tę nieokreśloną zdolność nawiązania
kontaktu z publicznością”. Kazimierz Krukowski już po wojnie dopowiedział:
„Járosy to nie szablonowy zapowiadacz numerów. Bez jego >Proszę Państwa<
zawsze jakby czegoś brakowało. Węgier z pochodzenia, Polak z przekonania, stał
się własnością Warszawy i polskiego Londynu. Zostawił po sobie najlepsze
wspomnienia jako artysta, dyrektor, przyjaciel, człowiek”.
Tadeusz Wittlin zapamiętał: „Używał
niemieckich i angielskich wód kolońskich. Palił nałogowo Egipskie, grał nałogowo
w brydża, nie mając szczęścia do kart. Często grał także na wyścigach. Mówił
płynnie po rosyjsku, niemiecku, francusku, znał angielski. Na scenie występował
prawie zawsze w smokingu, rzadziej we fraku. W życiu ubierał się bez zarzutu.
Był elegancki, a nawet wytworny. Nie tylko w stroju, ale i w sposobie bycia.
Nie podnosił głosu, do artystów miał cierpliwość i stanowczy
spokój. Był ulubieńcem nie tylko publiczności, ale i krytyków”
Fryderyk Jarosy podczas występu |
No właśnie:
"Żałujcie dziewczyny, że was wtedy nie było na świecie"- powiedziała
Stefania Grodzieńska. Widząc taki opis mężczyzny- rzeczywiście należy żałować.
Żałuję, że nie
będę mogła poznać kogoś tak wspaniałego jak Fryderyk Járosy, ale i Stefania
Grodzieńska i wiele innych cudownych osób tamtej epoki.
Proszę mi jednak
powiedzieć, czym zachęcić młode osoby do pamięci o nich?
W czym widzi Pani
największe trudności?
Z
moich obserwacji wynika, że młodzi ludzie (w wieku 20-30 lat) chętnie wracają
do wspomnień pradziadków. Piosenki Fogga mają nowe wykonania. Do udziału w
festiwalu piosenki „retro” zgłaszają się młodzi wykonawcy z całej Polski. To
cieszy.
Czego szukają w
przeszłości? Czaru tamtych lat, bajki, kultury słowa i obyczaju. Szacunku dla
innych.
To był świat wysokiej kultury, chociaż nie
było przepychu, bogactwa na codzień. Lata trzydzieste to kryzys gospodarczy,
którego my też doświadczamy.
Panie sprzedawały
futra, aby mieć na życie. Potem garsonki, a nawet suknie. Ale była jakaś
solidarność w społeczeństwie, w grupach społecznych i zawodowych.
Dzięki
Pani pracy ten świat nie odejdzie w zapomnienie.
Kilkanaście
lat zajęło Pani poszukiwanie osób, przyjaciół, znajomych Fryderyka, którzy
mogliby dać świadectwo jego życia. Rozumiem, że Pani znalazła. Kto to był, kto
Pani pomógł?
Nie byłoby tej książki bez
pomocy około stu osób!
Z Polski pomogli mi: dr Hanna Krajewska,
dyrektor Archiwum PAN, Lidia Wysocka, Antoni Marianowicz, Kazimierz Koźniewski,
w Waszyngtonie: Jan Nowak Jeziorański, Kaya Mirecka Ploss, w Los Angeles: Wanda
Stabrowska, w Australii: Gwidon Borucki, w Londynie: Włada Majewska, Renata
Bogdańska-Anders, Helena Kitajewicz, Irena Delmar, i wiele innych osób, które
wymieniam i dziękuję w książce.
Powiedziała
Pani o wspomnieniach Stefanii Grodzieńskiej w książce "Urodził go
Niebieski Ptak". Przyznam się, że i dla mnie jest ona cudowna.
Dzięki niej mogłam zbudować sobie wyobrażenie o Fryderyku Járosym.
Słynne jego przezwania:
"Szarpio" o Stefanii Grodzieńskiej, albo "Hanećka" o
Ordonce. Takie ciepłe i cudownie klimatyczne wyrażenia, które oddawały stosunek
Fryderyka do ludzi. Faktów, o których wspomina Stefania Grodzieńska nie rozwija
Pani w biografii. Odnoszę wrażenie, że obie książki bardzo doskonale się uzupełniają.
Czy dobrze zrozumiałam Pani intencje?
Taka była moja
idea, aby opisać inny czas w życiu Fryderyka niż ten, o którym opowiada
Stefania. Zresztą w drugim wydaniu "Niebieskiego Ptaka", Stefania za
moją zgodą dopisała rozdział, który był skróconą wersją mojego artykułu z
"Pamiętnika Teatralnego".
Nigdy nie zapomnę
jaką radość sprawiłam Stefanii opowieściami o żonie i dzieciach Jarosyego.
Ona przyznała, że
w tej jego opowieści o rodzinie oboje z Jurandotem nie wierzyli. Fryderyk miał
żelazną zasadę, że sprawy rodzinne nie były przedmiotem towarzyskich dyskusji.
A jego najbliższa rodzina zupełnie się nie orientowała w skali jego kariery w
Polsce.
Tak miało być i
było.
Ta jego
tajemniczość zapewne utrudniła pracę w
zbieraniu wiadomości na jego temat.
Trzeba było tytanicznej
pracy, żeby zebrać materiał, który rzetelnie i prawdziwie przedstawił osobę
„Wielkiego Fryderyka”. Proszę opowiedzieć, jak zbierała Pani materiały do
biografii.
Materiały do tej książki
zbierałam od 1991 roku. Ale to co, najważniejsze – czyli archiwum Jarosyego
znalazłam w Wiedniu w 1995 roku. Dziwnym
zbiegiem okoliczności odszukałam jego córkę, Marinę Jarosy-Kratochwil. Kilka
miesięcy przed moim pojawieniem się u niej, sama chciała oddać pamiątki po ojcu
do wiedeńskiego muzeum teatralnego. Ale tam jej powiedziano, że NIGDY o takim
artyście nie słyszeli. Zabrała wszystko z powrotem do domu. I za jakiś czas ja
się zjawiłam.
To z pewnością było cudowne spotkanie. Bardzo
zazdroszczę…
Marina była bardzo podobna do
ojca. Zarówno pod względem urody jak i charakteru. Kontaktowa, ciepła, serdeczna. Zaprosiłam ją do Warszawy. Była
dwa razy. Zaprowadziłam do Stefanii Grodzieńskiej, która bardzo przeżyła to
spotkanie. Obie panie były wzruszone – a ja – szczęśliwa! W kwietniu 2000 roku
zorganizowałam ogromną wystawę w warszawskim Muzeum Teatralnym. Z koncertem.
Wszystko bardzo dobrze wypadło. Później kilka razy byłam jeszcze w Wiedniu.
Między innymi z Aliną Janowską na uroczystości odsłonięcia dwujęzycznej płyty na grobie Fryderyka, którą
ufundował ZASP.
Ostatni raz widziałyśmy się w 2008 roku,
przywiozłam książkę, którą przytuliła. Obie się popłakałyśmy, jakby
przeczuwając, ze to może być nasze ostatnie spotkanie. Potem już tylko był
kontakt telefoniczny…
Zdążyła
Pani ofiarować książkę jeszcze ciepłą, zaraz po wydaniu…
NIKT mi nie chciał wydać tej
książki!!!! Aż zniechęcona zarzuciłam projekt na kilka lat. Wszystko się
odwróciło po biografii o Irenie Sendlerowej, której pierwsze wydanie było w
2004, i potem: Hemar: 2005, Była sobie piosenka 2006, i Fryderyk 2008. Nie było
łatwo!!!! Niestety Muza zaniedbała sprawę marketingu moich trzech kabaretowych
książek.
To
bardzo smutne, co Pani mówi. Lepiej sprzedają się poradniki pisane wielką czcionką przez celebrytów, niż naprawdę wartościowa
literatura o wspaniałych Polakach.
Fryderyk
Járosy uznawał się za Polaka. Zachowywał jak gorący patriota. Wypłacono mu z
nawiązką -niewdzięcznością i odrzuceniem, a na koniec opuszczeniem, samotnością
i banicją. Wiem, że znosił to dumnie i nawet pogodnie. Czy uważa Pani, że
obecnie, w sposób wystarczający zrehabilitowano pamięć o jego osobie?
Fryderyk mógł
uniknąć aresztowania, więzienia, getta, ran w powstaniu, Buchenwaldu.
Dla Niemców był
Reichsdeutschem! Stąd propozycja, aby prowadził kabaret niemiecki.
Miało to dalsze
konsekwencje po wojnie. Niemcy nie chcieli dać mu odszkodowania za utratę
zdrowia ... bo przecież należał do grupy uprzywilejowanych! A że on wolał
cierpieć jak Polacy, to jego sprawa. Dla Fryderyka taka postawa, którą wybrał w
Polsce była postawą Człowieka Honoru!
Ostatnie jego lata spędzone wśród polskiej
emigracji w Londynie nie były łatwe. W polskim środowisku żył w pewnej
izolacji. Niby o nim wiedziano, w coś go jeszcze angażowano, do czegoś go
jeszcze zapraszano. Ale to była upokarzająca namiastka dawnej aktywności. W
Londynie nie znalazł zrozumienia, ani wsparcia moralnego. Nie odwzajemniono
jego szczerych, patriotycznych uczuć do Polski i Polaków. Niedawny ulubieniec publiczności
pod koniec życia był schorowany, w niedostatku, na angielskim, rządowym
zasiłku.
„My
wszyscy od razu zapomnieliśmy o nim” – z żalem pisał Hemar w sierpniu 1960 r.,
dwa tygodnie po śmierci przyjaciela. „Żal mi bardzo, że daliśmy odejść
Fryderykowi Jàrosyemu, nie pożegnawszy go za życia, serdecznie i pięknie, nie dawszy
sposobności, aby on do nas wygłosił długą, dowcipną, pożegnalną
konferansjerkę”.
Fryderyk Jarosy- zawsze ten sam... |
Napisała Pani we
wstępie swojej książki:
" Przez
wiele lat, szukając informacji o nim w różnych krajach, próbowałam zrozumieć,
kim był człowiek, który napisał o sobie: "Doktor filozofii, Welfare oficer
- 2 Corps., teatralny producer, Actor, pisze na maszynie, playwright,
bookkeeper, announcer, presenter; ang., franc., ros. - zupełnie dobrze,
niem.-bardzo dobrze. Szuka pracy tłumacza".
Czy zrozumiała Pani?
Odpowiedź na to pierwsze
pytanie znajduje się w ostatnim rozdziale książki „Jestem Jarosy! Zawsze ten
sam…”, na s. 243 we fragmencie listu do Anny Antik … i na s. 248 w opisie
zawartości kalendarzyka na 1960 rok:
„Twoje słowa są bardzo ważne
dla mojego chorego serca. Z upływem lat człowiek staje się samotny, że zaczyna
zazdrościć każdemu, kto już wszystko ma za sobą. Wszystko można sobie
wyperswadować. Ze wszystkim można się pogodzić, ale co zrobić, kiedy przyjdzie
na człowieka tęsknota za głupstwem, za młodością, za wspomnieniami
najszczęśliwszych lat (…). Patrząc na bardzo stare drzewa w parku, powiedziałem
głośno: „Nie zapomnicie, że stał tu kiedyś przy was człowiek, który miał
ciekawe życie”.
O planach
na wznowienie
wydania nie będziemy rozmawiać?
Nie, jestem przesądna…
Serdecznie
dziękuję Pani za rozmowę, to był dla mnie zaszczyt. W skrytości ducha marzę, że
to jeszcze nie koniec…
Dziękuję
Autorka Anna Mieszkowska po zakończonej uroczystości poświęconej Fryderykowi Jarosyemu- Zmęczona, ale szczęśliwa |
Pani
Anna Mieszkowska przekazała Czytelnikom bloga plik unikatowych zdjęć. Na jednym
z nich znajduje się Stefania Grodzieńska z Mariną Járosy-Kratochwil, córką
Fryderyka Járosego. Na rewersie jest dedykacja: „Dla Pani Moniki Zakrzewskiej i
wiernych czytelników Bloga Co się dziwisz z najlepszymi życzeniami spełnienia
marzeń! Anna Mieszkowska, Warszawa 26.02.2013 r”
Rozumiem, że mowa tu o wydaniu z 2008 r.? Bo z chęcią bym nabył, a nie wiem czy będzie jakieś nowe, uzupełnione :)
OdpowiedzUsuńPS. Dziękuję za świetny wywiad. Jarosego (?) znam jedynie z jakiegoś artykułu z, chyba, "Życia na gorąco" i z wiki. A jako, że ta ostatnia podaje, że Edward Dziewoński kontynuował konferansjerską tradycję Jarosego, a ja właśnie skończyłem "Dożylnie o ...", to ... sama rozumiesz :)
Bazylu - rozumiem. Faktycznie, że Edward Dziewoński wzorował się na F. J, ale nie do końca. Sam kreował świetny styl konferansjerki, który ja osobiście uwielbiam. :)
OdpowiedzUsuńWydania z 2008 roku szukaj, bo o tym jest wciąż mowa, ale...
Co prawda Autorka jest przesądna i nie chce mówić o wznowieniu, ale sądzę, że się do tego przymierza. mija 5 lat od początku kontraktu. Życzyłabym sobie przeczytać tą książkę wydaną jeszcze raz.
Jeśli nie znajdziesz jej w księgarni- z chęcią pożyczę.
Swoją drogą, będę głośno wołac o nowe wydanie.
Dzięki za propozycję, raczej nabędę na własność. Ale to w przyszłym miesiącu. Na razie pora na lekturę biografii pani Ireny Kwiatkowskiej pióra R. Dziewońskiego, która do mnie dotarła przed kilkoma dniami :)
UsuńMiałam dodać- lubię to- ale zapomniałam, że to nie FB.
OdpowiedzUsuńDzięki za ten wywiad Moniko! To ważne żeby przybliżać innym wyjątkowych ludzi, interesujących autorów i ciekawe książki. I to dobrze, że ktoś zagłębia się jeszcze w tą niby niezbyt odległą z punktu widzenia historyka przeszłość, a tak odległą z punktu widzenia współczesnego człowieka. Czas płynie nieubłaganie, odchodzą ostatni świadkowie. Niedługo zostanie już tylko to co zapisane, nagrane, sfilmowane i sfotografowane.
OdpowiedzUsuńaro 51
OdpowiedzUsuńDziękuję Moniko
To bylo na pewno wspaniale spotkanie. Dziekuje i zycze kolejnych takich chwil ...!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. M
I ja bardzo dziękuję wszystkim za ciepłe komentarze.
OdpowiedzUsuńDziekuje Pani bardzo za ten wspanialy wywiad! Wysoko cenie wszystkie ksiazki Anny Mieszkowskiej i jestem jej wdzieczna, ze teraz wiemy coraz wiecej o tych wielkich gwiazdach miedzywojennych. Czy archiwum Jarosyego, ktore ona znalazla, teraz znajduje sie w PAN-ie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, BH
Z tym sercem (uwagą-przestrogą p. Mieszkowskiej) to racja...
OdpowiedzUsuń