poniedziałek, 31 grudnia 2012

Toast


Ustępujący 2012 rok przyniósł, jak zwykle, wiele wydarzeń.


Miał być ostatnim w dziejach ludzkości, ale chyba „pyszałkowaty człowiek” w swoich obliczeniach pomylił się i tym razem. Tak więc życie, dzięki Bogu, toczy się dalej i znów daje nam szansę na realizacje marzeń. Czyż to nie szczęście?



Dla mnie ten rok był niezapomniany i obfitujący w wiele niesamowitych, ale niekoniecznie szczęśliwych wydarzeń. Jednym ze wspanialszych przeżyć minionego roku było zdobycie nagrody Bloga Roku 2011 roku w kategorii Kultura i to poczytuję sobie za niewątpliwy, wspaniały sukces. Tego roku także miałam możliwość obcowania z nietuzinkowymi wspaniałymi ludźmi. Nie sposób jest wymienić wszystkich; rodzinę,przyjaciół, koleżanki z pracy, blogerów, czytelników, motocyklistów, ludzi kultury, wszystkich życzliwych, którzy pokrzepiali słowem.


Dzisiaj taki dzień, że prócz życzeń „Dosiego”, zacytuję kilka słów Juliana Tuwima na temat „Toastu”:



„Ogólnie przyjęte jest „daj Boże zdrowia!”- ot, poczciwe i zrozumiałe w związku z nieszkodliwością alkoholu życzenie. Natomiast często stosowane przy piciu „do widzenia!” nasuwa smutne i poważne refleksje. Pożegnanie? Ostatni kieliszek? Nie! Zaraz będzie następny i pijacy znów się przywitają. A więc „gloryja! Niech się ta wódeczka wypija!”, jak słyszałem pod Krakowem.„



Parafrazując, ostatni post... Pożegnanie? Nie! Zaraz będzie następny i blogerzy znów się przywitają. W nowym 2013 roku.


Wszystkiego dobrego, wszystkim!!!!

wtorek, 18 grudnia 2012

Boska uroda, czarcie serce- Igo Sym


 


Wspomnienia Baśki Borkowskiej:


Była chwila, kiedy przed wojną poczułam się jak Kopciuszek, który przyjechał z prowincji do Warszawy i został wybrany spośród tysiąca.




Dokładnie nie pamiętam, w którym to było roku. Chyba w 1937. Przyjechałam ze Skierniewic w poszukiwaniu pracy. Dobra ciotka obiecała stancję i oprowadzenie po stolicy. Kupiła bilety do znanego teatru rewiowego: „Hollywood”. Zawsze kupowała miejsca w pierwszych rzędach- że niby głucha.




W teatrze oczy wychodziły mi z orbit. Z emocji oczywiście. Tyle tu było koloru, gwaru, wesołości. Wszystko mi się niezmiernie podobało. Ulotką z programem zasłaniałam sobie buzię, żeby nikt nie widział jak ją rozdziawiam w zachwycie.




Występ Igo Syma zapamiętam do końca życia. Takiego cudownego mężczyzny z gładkim liczkiem i przeszywającym spojrzeniem. Od samego początku, kiedy tylko wyszedł na scenę, miałam wrażenie, że patrzy się na mnie. Nie umiałam znieść tego spojrzenia i wierciłam się na krześle, rozglądając na boki. Kobiety w pierwszych rzędach szalały. Teraz już wiem, czemu ciotka siadywała właśnie tu. On jednak wyraźnie patrzył na mnie.


Był cudny, we wzorowo skrojonym smokingu. Zszedł ze sceny nonszalanckim krokiem, i podszedł do mnie. Całkowicie zgłupiałam. Wziął za rękę, zaprowadził na scenę i śpiewał. „Na całe życie, moja ty jedyna, serce ci oddaje” Tylko dla mnie. Stałam tak i ściskałam swoje rękawiczki tak silnie, że pobielała mi skóra na kostkach palców. Bawił się moim kosztem, czy też chciał, żebym się czuła wyjątkowo? Nie wiem. Czułam się wyjątkowo. Brawa także były ogromne. Dostałam zdjęcie z podpisem, pocałunek w rękę i to spojrzenie spod brwi, które wwierciło mi się aż do szyszynki.



To było piękne, dziewczęce wspomnienie, które na długo zapadło mi w pamięć.


Słysząc wiadomości z okupowanej Warszawy o moim bożyszczu, że okazał się być hitlerowskim agentem, szybko podarłam pieczołowicie przechowywane zdjęcie. Chciałam wyrzucić na dobre wspomnienie o jego pięknych oczach. Nawet czułam się trochę winna, że się w nim podkochiwałam.


Skąd mogłam wiedzieć, że był zdrajcą? Diabeł często przyjmuje anielską postać...



*




Igo Sym rzeczywiście zdobywał sobie publiczność przez bardzo nowatorski kontakt, zwłaszcza z częścią damską publiki. Śpiewanie dla jednej osoby z widowni, czy wyprowadzanie osoby z pierwszego rzędu na scenę, były częstymi trickami w jego występach. Publika to uwielbiała. Właśnie dlatego wykorzystywano jego popularność obsadzając go w rewiach lat trzydziestych. Jego nazwisko przyciągało płeć piękną, dlatego dyrektorzy teatrów dbali, aby na afiszach istniało, pisane dużą czcionką nazwisko: Igo Sym.



Rzeczywiście, nie można mu było odmówić urody ani wdzięku. Budził tym serdeczną niechęć co bardziej zazdrosnych kolegów z branży. „Drewniany amant” mawiali o nim złośliwi, mniej urodziwi aktorzy.



Inni uważali go za dobrego, uczynnego kolegę. Tadeusz Wittlin pisał o nim: „ (…) wybitnej urody, postawny brunet, jest inteligentny, wykształcony, oczytany i płynnie włada kilkoma obcymi językami. Jego świetna znajomość niemieckiego ułatwia mu udział w niemieckich filmach dźwiękowych i Sym często wyjeżdża do Berlina, gdzie nagrywa komedie muzyczne. W prywatnym życiu jest czarujący, gdyż umie bawić rozmową, ma wrodzony dowcip, gra na fortepianie, śpiewa, nawet jodłuje z tyrolska, uprawia sporty, jest mistrzem bilardu i zna mnóstwo sztuczek magicznych, czym chętnie się popisuje. Nie może tylko pochwalić się aktorskim talentem, lecz ten brak nadrabia urodą. Złośliwi nazywają go pięknym statystą”.



W Warszawie uchodził za aktora światowej sławy. Taką opinię zapewniły mu występy w nieniemieckojęzycznych produkcjach filmowych oraz bliska relacja z największą sławą Europy- Marleną Dietrich. Romans z gwiazdą światowego formatu zapewnił mu prestiż nowoczesnej „celebryckiej” gwiazdy. Dowodem na zażyłość pomiędzy kochankami stał się dziwaczny podarunek, który Igo ofiarował Marlenie; piła grająca, która obecnie znajduje się w muzeum Dietrich.



Pobyt w Niemczech skutkował nie tylko rozwojem kariery aktorskiej, ale również tajnej współpracy z przyszłym okupantem. Początkowo miała ona charakter konspiracyjny.



Wittlin znów wspominał:


„ Przyjechał z Berlina, gdzie ukończył nagrywanie filmu i proponuje większą popijawę w knajpie. (…) Pogadamy wreszcie po polsku. Szwabskiego szwargotu, jak mnie zapewnia Igo, ma już powyżej uszu. W Gastronomii na rogu Alei Jerozolimskich i Nowego Światu Sym po paru wódkach z oburzeniem opowiada o buńczucznym nastroju Niemców i klnie na Hitlera.„Kot” rzuca półżartem, że kto wie, czy za sto lat ludzie o Hitlerze nie będą mówili tak, jak dziś mówi się o Napoleonie...


-Wykluczone! -woła Sym zaperzony i ze złością uderza pięścią w stół aż dzwonią kieliszki. -Napoleon burzył, ale również wiele zbudował, podczas gdy Hitler potrafi tylko niszczyć!”



Po przyjeździe z Niemiec Igo zachwycał publiczność występami. W cyrkowej rewii partnerował swojej dawnej sympatii -Hance Ordonównej. Sempoliński zachwycony jego sprawnością pisał: „zdolny jest wykonać na trapezie pod sufitem karkołomne produkcje gimnastyczne ze swobodą zawodowego akrobaty, nie przestając być miłym piosenkarzem i zabójczym amantem.”



Jakież było zdziwienie wielu, kiedy po wybuchu wojny z „najmilszego chłopca Warszawy, czarującego Igo Syma” stał się folksdojczem paradującym po stolicy z „opaską hitlerowca na rękawie”.



„Trudno mi w to uwierzyć. Pisał Wittlin. Z Symem przyjaźniłem się blisko i zawsze miałem o nim najlepsze pojęcie jako o uczciwym Polaku.


-Może tylko pracuje jako tłumacz-próbuję go bronić-ponieważ świetnie zna niemiecki. Kondrat parska śmiechem i dobija mnie:


-Sypie kolegów, których nie lubił. (...)”



Fischer mianował go dyrektorem teatrów jawnych. Stał się odpowiedzialny za repertuar i werbowanie aktorów. Werbowanie było o tyle trudne, że ZASP wydał aktorom zakaz występowania. Sym zdobywał aktorów rożnymi sposobami, nierzadko uciekał się do szantażu, zastraszania i denuncjacji.




Taka działalność budziła tylko złe emocje. Kontrwywiad Okręgu Warszawa rozpracowywał jego działalność. Wyrokiem sądu podziemnego został skazany na śmierć za wrogą działalność przeciw Narodowi Polskiemu. Wyrok ten wykonała grupa AK, tzw. „Zakład Oczyszczania Miasta”, dnia 8 marca 1941 roku.



Śmierć Igo Syma była szokiem nie tylko dla hitlerowców, ale dla całej społeczności stolicy. Był to jednocześnie sygnał dla wszystkich aktorów łamiących zakaz występów, czym może skończyć się ich samowola.



Żałoba wprowadzona przez Niemców była okazją do „pokazówki” agitacyjnej. Władze niemieckie w odwecie za śmierć aktora rozstrzelały dwadzieścia jeden osób, uwięziono ponad sto i wprowadzono godzinę policyjną. Zamknięto wszelkie przybytki okupacyjnej „kultury”. Rozesłano listy gończe za podejrzanymi aktorami. Hitlerowcy nie znaleźli już tak godnego następcy Syma.




Zdrajcy zwykle zapadają w niepamięć. O tym, konkretnie, mówi się do dziś. Sprawa z Igo Symem w roli głównej jest tak oczywista, że nikt nie próbuje go wybielić, wytłumaczyć, czy analizować jego argumentacji.


Pytanie: dlaczego?- pozostaje bez odpowiedzi.


Dla ulotnej sławy, władzy, pieniędzy, czy może dla wszystkich powodów naraz, a może tylko ze słabości?


Może ktoś podpowie...




Bibliografia:


Tadeusz Wittlin, "Pieśniarka Warszawy", wydawnictwo Polonia, Warszawa 1990,


Ludwik Sempoliński, "Wielcy artyści małych scen", Czytelnik Warszawa, 1977,


Roman Dziewoński, "Dodek", Łomianki 2010,


Sławomir Koper, Życie prywatne elit artystycznych, Bellona Warszawa 2010


Źródła zdjęć:


vistual-history.com,


marlenadietrich.blox.pl


PAP/CAF: obwieszczenie niemieckie



Boska uroda, czarcie serce- Igo Sym

artykuł ...

czwartek, 29 listopada 2012

Plaster


Zepsuł mi się ciśnieniowy ekspres do kawy. Taki starodawny zaparzacz, sprzedawany w „Pożegnaniu z Afryką”. Istotną część zaworu ciśnieniowego, który gdzieś przepadł, zastąpiłam, z powodzeniem, łyżeczką do herbaty.
Wspaniały patent, i nie musiałam wydawać pieniędzy na naprawę.
Zdziwiłam się, gdy po obejrzeniu mojego znakomitego wynalazku znajomy powiedział mi, że właśnie dlatego, w Polsce, nie powinno być elektrowni atomowych.
-Co ma piernik do wiatraka?



 


***

Wydawało mi się, że jestem zaradna i oszczędna, nawet byłam dumna ze swojej pomysłowości. Pominęłam tylko straty energii na wadliwym zaworze. Nie uzmysłowiłam ich sobie po prostu. Koszt naprawy okazał się wielokrotnie niższy, niż straty energii spowodowane wadliwym działaniem sprzętu. Ot i cała oszczędność.
Jako społeczeństwo, jesteśmy mistrzami prowizorek. Mało tego, uważamy je za trwalsze od rozwiązań radykalnych i prawdziwie naprawczych.

***



Znając i wstydząc się powyższego, jak w „olśnieniu schizofrenicznym”, nareszcie zrozumiałam, jak wielką i niezastąpioną rolę, w naszych placówkach służby zdrowia, spełnia PLASTER.Plaster, to nieocenione dobrodziejstwo szpitali i do tego bardzo tanie. Uniwersalność tego dobrodziejstwa jest wprost nie do uwierzenia i nie do ocenienia.Służy do zabiegów specjalistycznych. Przykleja się nim dreny, rurki intubacyjne, worki, kabelki od aparatury, zasłony na stole operacyjnym, oznacza się narzędzia ( te niejałowe) i leki.
Okleja rany pooperacyjne i nie tylko. Uszczelnia ssaki, maseczki tlenowe, nieszczelny sprzęt, cieknące płyny w butelkach. Używa się go do montażu sprzętów szpitalnych. Udoskonala nim niedoskonałe urządzenia.

W zapleczu szpitalnym okleja się wanny, naczynia do sterylizacji, pakiety i zestawy zabiegowe, oznacza się pobrane preparaty i materiał do badań. Plastrem zakleja się nieszczelne okna i wiejące dziury na salach chorych. Domyka się wypaczone  okna, zawiesza kroplówki ( chociaż tu, plaster ustępuje kolejnej zdobyczy techniki-bandażowi). Okleja wenflony, opatrunki, okłady, kompresy.

W toaletach, wdzięcznie służy jako gazetka ścienna z lakonicznymi informacjami dla pacjentów typu: „nieczynne”, „nie kąpać się w wannie”, „prysznic tylko przed wizytą”, „tylko dla personelu”.

Służy jako etykiety do leków i kroplówek, jako zamknięcie do szafek z lekami, jako zakładka do dokumentacji, jako uzupełnienie ubioru personelu ( zamiast guzika), jako identyfikator, jako znacznik w kalendarzu, jako niezastąpiony łącznik rzeczy rozdartych, rozpadniętych, rozerwanych, rozklekotanych, zużytych i generalnie pamiętających czasy, króla Ćwieczka.

Smutną rzeczą jest to, że w latach dziewięćdziesiątych, w szkołach medycznych uczono personel zaradności właśnie taką uniwersalną metodą: Nie wiesz co robić? Użyj plastra. Wtedy było to może uzasadnione, ale stan taki nie może trwać w XXI wieku.

Tę smutną prawdę naszych czasów trudno pozostawić bez komentarza. Można się śmiać, można dyskutować, ale co dalej?

Sytuacja się zmienia, kiedy ty sam leżysz na stole i masz świadomość, że właśnie przystępują do ciebie skądinąd bardzo zdolni, wykształceni i mądrzy, ale w wielkim stopniu, ograniczeni w swoim działaniu lekarze.
Ograniczenia są spowodowane nie tylko ubogością sprzętową, ale również plastrem mentalnym*, który to na ich umiejętności i fachowość nakleja wszechwładny urzędnik.
Tak w ten sposób młodzi, zdolni i sfrustrowani lekarze, ze związanym rękoma, wyjeżdżają za granicę. Nie tylko by godniej zarabiać, ale by godnie pracować, wykorzystując wszelkie możliwe środki i sprzęty, oraz swoją wiedzę do ratowania ludzi.

A sytuacja u nas w kraju pozostaje bez zmian. Chorzy, cierpiący, starsi, ale też i młodzi, biedni ludzie, powiązani plastrem czekają dobrej nowiny. Czekają na rzetelne leczenie, na wyrok i szczęście w nieszczęściu, że ich choroba jest w spisie chorób, których leczenie jest refundowane. Czekają na decyzję urzędnika, czy pacjent będzie mógł być leczony czy nie. Czy jego stan rokuje powrót do produktywności sprzed choroby, by mógł ponownie być przydatny jako podatnik.

Tu, niemający nic wspólnego z medycyną urzędnicy, stają w roli boskiej, decydując na papierze o życiu ciężko chorych ludzi. Zasłaniając się przepisami i prawem, łatwo  uwalniają od wyrzutów sumienia i odpowiedzialności za podejmowane krzywdzących człowieka decyzji.

Mam dla nich jedną cenną radę:

Jeśli bezsenną nocą, wyrzuty sumienia nagle nadejdą, a oczy nie będą chciały im się zamknąć do snu, polecam PLASTER.

*Plaster mentalny- myślenie w kategoriach podpisanych kontraktów, które określają konkretnie ilość, rodzaj wykonanych i refundowanych zabiegów. Myśli o dopasowaniu się do wymogów kontraktu, zaważają na decyzji o sposobie i jakości opieki i leczenia.

środa, 21 listopada 2012

Promienny chłopak, Zbigniew Rakowiecki


Nic o tobie nie wiem,


Skąd przywiał ciebie wiatr,


Nie znam twoich zalet,


ani nie znam twoich wad”


*


Służąca panny Janki Treterówny - Marianna miała miły pokoik tuż przy kuchni, jak to zwykle miewają służące. Schludny był i widny, co nieczęsto bywało w zwyczajach prostych dziewczyn.  Haftowany, „maminy” i zawsze krochmalony obrus leżał centralnie na małym stoliku tuż przy oknie. Na nim ramka obciągnięta pokrowcem z szydełkowej, pieczołowicie wykonanej  koronki. Ze zdjęcia, czy w dzień, czy wieczorem, zawsze uśmiechał się Zbigniew Rakowiecki. Młody początkujący aktor.


Marianka namiętnie chadzała do kina. Dialogi i piosenki  z filmów znała na pamięć. Filmy ze Zbyszkiem były najważniejsze i poznane z każdym szczegółem- O! Zobaczcie! Jak teraz się pięknie uśmiechnie! –uprzedzała scenariusz.


Doskonale zapamiętywała wszelkie teksty, a przeczytane książki deklamowała swojej chlebodawczyni z pamięci, zawsze ku jej uciesze. Panna Janka, zadowolona z pracy służącej, widząc jej samorodny talent , posłała ją do szkoły.


Dziecięce marzenia Marianny o szkole i świetnej przyszłości, zawsze niedaleko odbiegały od jedynego, ukochanego chłopca. Często mawiała do panny Treterówny:

-Gdy skończę szkołę, ośmielę się i pójdę pod „Bandę” i spotkam się ze Zbyszkiem Rakowieckim i powiem mu…- Co mu powiesz, dziecino?-z troską pytała panna Janka. Marianka nigdy nie wiedziała, co dokładnie mu powie. Trudno było jej się zdecydować.


„Nic o tobie nie wiem,


A zrobię to co chcesz,


Pójdę aż do piekła


I na koniec świata też”


Życie rozwiązało jej trudny dylemat. Zginęła w Powstaniu Warszawskim. Nawet nie wiadomo gdzie. Pewnego dnia nie wróciła do domu. Poszła za swoimi szkolnymi koleżankami, które zawsze imponowały jej mądrością i urodą. Chciała być taka jak one.  Ponoć była łączniczką, ale gdzie zginęła i co się z nią działo- panna Janka nigdy się nie dowiedziała. Pocieszenia znikąd nie było.  Smutne myśl dręczyły pannę Jankę przez wiele lat. Gdzie zginęła, czy zginęła… Czy zdążyła spotkać się przed śmiercią ze Zbyszkiem Rakowieckim?


I w ogień i gdzie każesz,


Bo muszę tak, bo wiem”


Gdy zaczęła się wojna, Zbigniew Rakowiecki miał dwadzieścia sześć lat. Za sobą kilka bardzo znaczących, artystycznych dokonań.  Stał u progu filmowej kariery. Kilka ról w kasowych filmach sprawiło, że stał się rozpoznawalny i popularny. Prasa zaczęła go zauważać, a krytycy doceniać:


„Dobre oko znawcy miał ten, kto w p. Zbigniewie Rakowieckim, do niedawna jeszcze grotesque - , a później piosenkarzu i „wodewoliście” operetkowym dojrzał aktora dramatycznego. (…)Ma jeszcze chwilami zalękłą twarz (trema!!), ale ze wszystkimi odcieniami roli radzi sobie swobodnie. Za kilkanaście lat, gdy przejdzie w stan podtatusiały T.K.K.T. zaangażuje go do młodych ról, tymczasem mniejsze teatry będą miały z niego pociechę z jego talentu i z jego doskonałych warunków fizycznych na sport-moderne amanta”


Do angażu w T.K.K.T. nigdy nie doszło, ani też Rakowiecki nie miał szansy stać się podtatusiały. Wojna zniweczyła plany każdego, jego również.  Ogłoszona mobilizacja objęła go, a po niej, jako żołnierz AK, walczył w Powstaniu Warszawskim. Zginął przed końcem powstania, rozstrzelany przez Hitlerowców na ulicach Warszawy.


http://youtu.be/ChbLcVK_IB8

Pozostawił po sobie wizerunek promiennego amanta filmowego. „Szalenie utalentowany i pełen wdzięku”, tak wspomina go Loda Halama.  Inni podziwiali jego taniec. Podobno był jednym z najlepszych „steperów”, ale także wodewolistą,  piosenkarzem, no i aktorem.  Ruch, gest, zawadiacka fryzura i uroda Zbigniewa Rakowieckiego pozostały niezapomniane dzięki zachowanym od wojennej pożogi filmom: „Włóczęgi”, „Papa się żeni", „Fredek  uszczęśliwia świat”, „Ja tu rządzę”.


 


 


http://youtu.be/avdh0oulSV4

 

Zdjęcie: tumblr.com

Cytat:"Teatry Warszawy 1939" ,Tomasz Mościcki, Bellona, Warszawa 2009

niedziela, 28 października 2012

Dobra Bona, czyli jaki problem miał Kraszewski










Bona Sforza



Otoczona czarną, nienawistną legendą. Kobieta dumna, wysokiego rodu, owiana złą przeszłością swoich babek i ciotek trucicielek. Pochodząca z dalekiego, nieznanego, oświeconego kraju przyniosła z sobą niezrozumiałą mentalność budzącą lęk. Niepojęty strach przed nowością, przed ewentualnymi, niedopuszczalnymi i niekontrolowanymi zmianami, boleśnie dokuczał szlachcie, która miała w Polsce wiele do powiedzenia.

Jakkolwiek, początkowo przybycie egzotycznej piękności, było wielką atrakcją dla zimnego, północnego kraju, to entuzjazm z jakim ją przyjęto szybko ostygł, a w wielu przypadkach przerodził się wielką nienawiść. Niespodziewanie dla możnowładców polskich, których podówczesna swoboda była już faktem, młoda królowa stała się podporą monarchii i celnym, inteligentnym politykiem. Niedopuszczalną, jak na ówczesną świadomość , była sytuacja, że Bona Sforza okazała się być starannie wykształconą kobietą, zawstydzającą niejednokrotnie adwersarzy swoją biegłością we władaniu łaciną, orientacją polityczną i znajomością znaczących dzieł epok poprzednich i teraźniejszych. Budziło to, jak widać, wściekłość możnych panów, którzy ze wszystkich miar próbowali zbudować zły wizerunek królowej. Nie tylko, aby ją złamać i oczernić, ale także by pozbawić władzy, która z biegiem lat, rozlewała się na Europę i swoim zasięgiem dotykała nawet Turcji.

Stan swobody szlacheckiej był dla Bony niezrozumiały, gdyż ona sama w italskim dzieciństwie napatrzyła się na krwawe, bezwzględne rządy monarchów. Interesy bogatej, wpływowej szlachty, w tejże zrozumieniu, były poważnie zagrożone, a uszczelnienie władzy monarszej wcale możliwe. Naturalnie więc rodził się obóz zażartych przeciwników monarchini. Przeciwników znaleźć było można również poza granicami Rzeczpospolitej. Osławionych Habsburgów, Hohenzolernów nie trzeba było zachęcać do szkodzenia Bonie.

Tak rodziła się legenda o Bonie trucicielce, która teoretyczne, dzięki swoim umiejętnościom w warzeniu trucizn, pozyskanym od zdolnych ciotek, mogła uśmiercić każdego, kto jej nie był wygodny. Nawet jej syn-Zygmunt August, opętany szaleńczą miłością do Barbary Radziwiłówny, popadał w obsesyjny strach przed matką trucicielką. Jego lęki, wynikające z nieakceptowania przez matkę samowolnego mariażu z poddanką i nienawiść do rodzicielki, obnażały słabość i podatność na wpływy zewnętrzne ostatniego z Jagiellonów.









Bona , Wawel

*

Dzieła o kanwie historycznej pisane przez J.I. Kraszewskiego, jeszcze niedawno, a i teraz cieszą się popularnością i dla niektórych stanowią źródło prawdy historycznej. Dlaczego więc, w swojej powieści „Dwie królowe”, opowiadającej o skomplikowanych relacjach dworu wawelskiego z krajem i Europą, a także przedstawiającej wielowątkowe, rodzinne stosunki między Jagiellonami, a zwłaszcza Boną i jej synową Elżbietą Habsburżanką, Kraszewski przedstawia Bonę Sforzę jednoznacznie? 

Pisarz, historyk, prawdopodobnie świadomy siły swojego oddziaływania, objawia tą niezwykłą monarchinię jako zazdrosną, chciwą, bezkompromisową babę z bazaru. Kobietę, która uzyskuje od swojego spolegliwego męża wszelkie korzyści, których ta zażąda. Despotkę, psychicznie znęcającą się nad dworkami i synową. Wreszcie intrygantkę, szkodzącą polityce Korony i ostatecznie złą matkę.
Jakież to niechęci skłaniają uznanego autora do stawiania skrajnie nieobiektywnych tez? Czemu ma służyć pielęgnowanie strasznej legendy?

Bona Sforza otrzymała na dworze swojej matki Izabeli gruntowne i staranne wychowanie ukierunkowane w jednym celu-urodziła się by władać. Dlatego matka nie szczędziła środków na gruntowne wykształcenie i właściwe wychowanie, jak to było w zwyczaju na dworach władców Włoch. Młoda Bona nigdy nie dała się wciągnąć w dworskie, miłosne intrygi. Jej opinia pozostała nieposzlakowana. Była przeznaczona do rzeczy wielkich.

W Krakowie, nieprzyjaznym jej środowisku, umiała znaleźć się doskonale. Znała swoje powinności królowej i intuicyjnie dbała o dobro kraju, z którym zawarła mariaż. Była kobietą, która osiągając w polityce swoje cele, bezpardonowo raziła męską dumę. Białogłową, która ośmieliła się być mądrzejsza i bystrzejsza, zwłaszcza politycznie, od wielu dworskich myślicieli. Konsekwencją demaskacji męskiej buty były nienawistne paszkwile, jawna wrogość i sława trucicielki.

A przecież w historii Polski, nie było królowej więcej znaczącej od tej. Kobiety-polityka tak sprawnego i gospodarza skutecznie dbającego o dobro dynastii. Podzięką za czterdzieści lat pracy stała się dla niej samotna podróż do Bari we Włoszech, gdzie znienawidzona przez ukochanego syna, osamotniona zmarła.

Czas powtórzyć słowa eseju Wisławy Szymborskiej:
„Obrażony syn nie sprowadził jej szczątków na Wawel, choć tam było należne jej miejsce, przy boku małżonka. Związek Literatów Polskich powinien wysłać delegata do Bari z wiązką kwiatów na grób wybitnej tej władczyni. Czas ją przeprosić za powieść Kraszewskiego „Dwie królowe”, w której występuje jako heroina z magla. Gdyby nie było chętnych, to ja mogę pojechać”
Mimo, że ze związku nie jestem, zgłaszam się na ochotnika.









Bari, kościół św. Mikołaja, grób Bony, źródło Wikipedia

Cytat:Wisława Szymborska, Lektury nadobowiązkowe, O królowej Bonie, Wyd. Literackie, Kraków 1996


czwartek, 18 października 2012

Urodzony aktor czyli Jerzy Pichelski

 
Plan zdjęciowy filmu „Granica”
1938 rok, reż. Józef Lejties










Plakat promujący film "Granica" z 1933 roku,
na zdjęciu Elżbieta Barszczewska i Jerzy Pichelski



W filmowym atelier panuje zgiełk.
Pełno kręcących się ludzi, funkcyjnych i kolegów kolegów funkcyjnych. Wszyscy ciekawi . Produkcja filmowa to wciąż ogromna nowość.  Pan Józef denerwuje się na brak dyscypliny dźwiękowej.
Ktoś chrząka, komuś skrzypią buty, a charakteryzatorka chichra się z dowcipów jegomościa od lamp. Te rozgrzewają się niemiłosiernie. Kręcona jest scena pocałunku Elżbiety i Zenona, głównego bohatera „Granicy”, czyli Jerzego Pichelskiego. Partneruje mu zjawiskowa Elżbieta Barszczewska. Dubli nie ma końca. W scenie tej, na życzenie reżysera, kamera ma zrobić duże zbliżenie. Zoom to melodia przyszłości. Przy zbliżeniu, operator kamery, musi podjechać wózkiem, na którym stoi kamera, jak najbliżej całującej się pary. Niestety, zaangażowany pan operator, wciąż najeżdża kółkiem na nogę całującego amanta. Spokojny i grzeczny Jur Pichelski znosi to cierpliwie, ale scena pocałunku wychodzi  marnie. Jak tu uwielbiać kobietę z ciężarem kamery i operatora na nodze. .. Atmosfera nie sprzyja rzetelności i wiarygodności aktorskiej.

-A gdyby pan uniósł nogę kiedy  najeżdżam?-pyta nieśmiało operator.

-Niby jak, panie? On ma zamknięte oczy jak całuje- zauważa spostrzegawczo jegomość od lamp.

-Właśnie!- chichrająca panienka wtóruje lampowemu.

-Panie, ja pana tym kijeczkiem trącę i pan podniesiesz nogę… dobrze?- aktor odpowiada skinieniem.

Elżbieta Barszczewska nie umie powstrzymać śmiechu. Zwykle to kobieta zalotnie unosi nogę podczas pocałunku.  Następny dubel. Tym razem z podniesioną nogą i udanym najazdem. Reżyser zdaje się być zadowolony.


(na podstawie wspomnień J. Pichelskiego)












Jerzy Pichelski, źródlo: Facebook.pl/cafebodo2rp



To był cudowny okres Młodej Polski, pełen radości , nadziei i rozkwitu. Po przekroczeniu dekadenckich dziesięcioleci młode serca patrzyły odważnie w rodzące się jutro. Młodzi ludzie bez strachu podejmowali nowe, śmiałe wyzwania. Ludność ciągnęła do wolnej stolicy pachnącej Europą, mieloną kawą  z „Ziemiańskiej” i konserwantem drogich futer. Wpisany w nową  rzeczywistość Jerzy Pichelski przybył do Warszawy z głębokiej prowincji. Jeden czterech synów piaskarza, nikomu nieznany, piękny mężczyzna.

Był nowoczesnym, dobrze wykształconym aktorem.  W Warszawie ukończył oddział dramatyczny w Konserwatorium Warszawskim.  Bardzo cenił sobie rzetelność i prawdę w swoim zawodzie. Dlatego większość  czasu poświęcał teatrowi, ale to właśnie kino przyniosło mu sławę amanta filmowego.


Debiutował w filmie „Szpieg w masce” przy boku uznanej i ogromnie cenionej gwiazdy- Hanki Ordonówny.  Debiut okrzyknięto udanym. Nie bez znaczenia był fakt, że sam Pichelski objawił się publiczności jako osoba o absolutnie filmowej twarzy. Piękne, regularne, szlachetne rysy twarzy, a przy tym smukła, przystojna sylwetka nie pozwalały zapomnieć skromnego, młodego aktora.  Szczyt jego popularności przypadł na późne lata trzydzieste. Ponoć o jego, iście gwiazdorską twarz, upominał się nawet Hollywood. Jak należy przypuszczać, ogrom planów zniweczyła wojna. W jego wypadku tylko zahamowała karierę na dobrych kilka lat. W czasie wojny brał czynny udział w walce o Warszawę. Działała w AK.


W okresie powojennym znalazł swojej miejsce w innej, teatralnej rzeczywistości. Grywał w teatrach: łódzkim, lubelskim, Teatrze Polskim w Warszawie, a także w filmach m.in.  „Lotna” i „Krzyżacy”.

Syn Jerzego Pichelskiego, Jerzy Junior w wywiadzie,  wspomina ojca jako osobę, która prowadziła niezwykłe życie towarzyskie. Dzięki swojej koleżeńskości był szalenie popularnym kolegą, którego uwielbiano. Dom wiecznie tętniący żywą rozmową, przewijającymi się gośćmi.

„Żył pełnią życia artystycznego (…) pamiętam
go jako łagodnego, wesołego i miłego człowieka (…)”

Na ekranie kreował postacie wyraziste, nietuzinkowe. Ludzi o niezłomnym charakterze i honorze. Osoby często uwikłane w trudne życiowe zależności, osoby pozornie opanowane i powściągliwe, kryjące pod maską niezłomnego człowieka pokłady emocji, namiętności i uczuć. Wzory męskich cnót i rycerskości w stosunku do kobiet. Na scenie jak i w życiu.













Grał prosto, szczerze, po męsku z jedynie sobie charakterystycznym, niezapomnianym urokiem. Czarem, który zachwyca po dziś dzień.

Zmarł na deskach teatru podczas próby do kolejnego spektaklu w wieku 60 lat. Za wcześnie, za młodo, nieodżałowanie.


piątek, 12 października 2012

Zawsze Młoda




Plakat II wystawy TAP "Sztuka", 1898, modelka Ata Zakrzewska





O tym marzy każda kobieta. 
Młodość wieczna, jeśli taka w ogóle istnieje, tkwi w myśli, duchu, w
ulotnej idei wrażliwego artysty, który potrafi zamknąć w swoim dziele część
przeszłości, cegiełkę młodości szczęśliwej modelki- muzy. Na próżno, drogie
panie,  botoksy, kwasy hialuronowe i
przyjaźń z chirurgiem plastycznym. Warto zgodzić się z tym zawczasu, że zawsze
młoda pozostaje jedynie idea.





Nihilistycznie zaczęłam, choć nie powiedziałam nic nowego, ale,
 co gorsza, mogłam do siebie zrazić tym
brutalnym „intro” płeć piękną. Choć paradoksalnie, miałam na celu zachęcenie, pobudzenie
do łowienia piękna, które nie wyraża się jedynie lustrzanym odbiciem, jawi się
za to urodą duszy pełnej cudownych przymiotów kobiecości.







"Ruda", Teodor Axentowicz, 1899, modelka Ata Zakrzewska 





Zachwyciły mnie kobiety Młodej Polski, które uchwycone przez
mistrzów, nie imają się czasu i nie boją starości. Zazdrośnie spoglądam na ich
spokojne twarze, szukam ukojenia i rady. Najmocniej przyciąga mnie twarz „Rudej”. Anielsko spokojne oblicze i usta, które zaraz wypowiedzą trująco-słodkie  słowo. Cóż za zbieg okoliczności, że to właśnie
ten obraz przyciągnął mnie w muzeum najmocniej. Modelką uwieczniona na obrazie
jest Ata Zakrzewska. Cóż za ładny zbieg okoliczności. Co Ata chce mi
powiedzieć? Wracam do niej jutro!





Feniks powstaje z popiołów













Wieczna i nieśmiertelna pieśń miłości młoda
Przez las omszałych wieków tajemniczo płynie
Na skrzydłach melodyjnych wdzięcznej melancholii.





Niech się usta człowiecze zawrzą jak mimozy,
Jak róże, gdy z kapliczki Anioł Pański spłynie,
Jak perskie na księżyca widok tulipany.





Na skrzydłach melodyjnych wdzięcznej melancholii
Przez ogród moich marzeń przepachnąco płynie
Wieczna i nieśmiertelna pieśń miłości młoda.





Wacław Rolicz-Lieder







Portret Ireny Solskiej, Leon Wyczółkowski








Oddział Muzeum Narodowego w Krakowie w Kamienicy Szołayskich
znajdujący się przy Placu Szczepańskim otworzył, po remoncie, swoje podwoje dla
zwiedzających. Rozpoczął 26.09.2012 uroczystością związana z udostępnieniem dla
publiczności nowej, ciekawej ekspozycji. „Zawsze Młoda!” to wystawa prezentująca
bogaty zbiór obrazów, grafik, druków, rzeźb, rękodzieła, druków, plakatów z
okresu około 1900 roku.


Jan Matejko tworzył wówczas monumentalne dzieła, lecz pod jego surowym skrzydłem rodził się już nowy prąd. Jego wychowankowie krytycznie patrzyli na
twórczość mistrza. Nowe stowarzyszenia artystów, wystawy sztuki oraz
kawiarniane burze głów, owocowały umocnieniem się nowej myśli  artystycznej, której koronne przykłady możemy
obejrzeć w  Kamienicy Szołayskich.


Na wystawie znaleźć można dzieła twórców takich jak:
Stanisław Wyspiański, Leon Wyczółkowski, Jacek Malczewski, Olga Boznańska,
Teodor Axentowicz i wielu innych.


Wystawa będzie czynna jeszcze rok, a więc jest czas na zaplanowanie
sobie wycieczki. Przypominam, że w niedzielę można zobaczyć ekspozycję za
darmo. Wystarczy tylko przyjść. 








Czy znajdziecie na wystawie taki krótki tekst ?





W sztuce jest spokój


W sztuce ukojenie


W sztuce jest życie


W sztuce zapomnienie

sobota, 6 października 2012

ZAWSZE MŁODA

Plakat II wystawy TAP "Sztuka", 1898, modelka Ata Zakrzewska

O tym marzy każda kobieta.  Młodość wieczna, jeśli taka w ogóle istnieje, tkwi w myśli, duchu, w ulotnej idei wrażliwego artysty, który potrafi zamknąć w swoim dziele część przeszłości, cegiełkę młodości szczęśliwej modelki- muzy. Na próżno, drogie panie,  botoksy, kwasy hialuronowe i przyjaźń z chirurgiem plastycznym. Warto zgodzić się z tym zawczasu, że zawsze młoda pozostaje jedynie idea.

Nihilistycznie zaczęłam, choć nie powiedziałam nic nowego, ale,  co gorsza, mogłam do siebie zrazić tym brutalnym „intro” płeć piękną. Choć paradoksalnie, miałam na celu zachęcenie, pobudzenie do łowienia piękna, które nie wyraża się jedynie lustrzanym odbiciem, jawi się za to urodą duszy pełnej cudownych przymiotów kobiecości.

"Ruda", Teodor Axentowicz, 1899, modelka Ata Zakrzewska 

Zachwyciły mnie kobiety Młodej Polski, które uchwycone przez mistrzów, nie imają się czasu i nie boją starości. Zazdrośnie spoglądam na ich spokojne twarze, szukam ukojenia i rady. Najmocniej przyciąga mnie twarz „Rudej”. Anielsko spokojne oblicze i usta, które zaraz wypowiedzą trująco-słodkie  słowo. Cóż za zbieg okoliczności, że to właśnie ten obraz przyciągnął mnie w muzeum najmocniej. Modelką uwieczniona na obrazie jest Ata Zakrzewska. Cóż za ładny zbieg okoliczności. Co Ata chce mi powiedzieć? Wracam do niej jutro!

Feniks powstaje z popiołów

Wieczna i nieśmiertelna pieśń miłości młoda
Przez las omszałych wieków tajemniczo płynie
Na skrzydłach melodyjnych wdzięcznej melancholii.

Niech się usta człowiecze zawrzą jak mimozy,
Jak róże, gdy z kapliczki Anioł Pański spłynie,
Jak perskie na księżyca widok tulipany.

Na skrzydłach melodyjnych wdzięcznej melancholii
Przez ogród moich marzeń przepachnąco płynie
Wieczna i nieśmiertelna pieśń miłości młoda.


Wacław Rolicz-Lieder

Portret Ireny Solskiej, Leon Wyczółkowski


Oddział Muzeum Narodowego w Krakowie w Kamienicy Szołayskich znajdujący się przy Placu Szczepańskim otworzył, po remoncie, swoje podwoje dla zwiedzających. Rozpoczął 26.09.2012 uroczystością związana z udostępnieniem dla publiczności nowej, ciekawej ekspozycji. „Zawsze Młoda!” to wystawa prezentująca bogaty zbiór obrazów, grafik, druków, rzeźb, rękodzieła, druków, plakatów z okresu około 1900 roku.
Jan Matejko tworzył wówczas monumentalne dzieła, lecz pod jego surowym skrzydłem rodził się już nowy prąd. Jego wychowankowie krytycznie patrzyli na twórczość mistrza. Nowe stowarzyszenia artystów, wystawy sztuki oraz kawiarniane burze głów, owocowały umocnieniem się nowej myśli  artystycznej, której koronne przykłady możemy obejrzeć w  Kamienicy Szołayskich.
Na wystawie znaleźć można dzieła twórców takich jak: Stanisław Wyspiański, Leon Wyczółkowski, Jacek Malczewski, Olga Boznańska, Teodor Axentowicz i wielu innych.
Wystawa będzie czynna jeszcze rok, a więc jest czas na zaplanowanie sobie wycieczki. Przypominam, że w niedzielę można zobaczyć ekspozycję za darmo. Wystarczy tylko przyjść. 


Czy znajdziecie na wystawie taki krótki tekst ?

W sztuce jest spokój
W sztuce ukojenie
W sztuce jest życie
W sztuce zapomnienie

piątek, 21 września 2012

Ars poetica


Drogi Czytelniku,
Winszuję cierpliwości. Bo, zaiste, jesteś cierpliwy skoro pomimo mojego milczenia tu zaglądasz. 
Inspiracja jest jak drzazga, wiem gdzie jest i nawet ją boleśnie czuję, a wydłubać nie mogę za grosz. 
Z szacunku do Czytelnika i jego wrażliwości nie umiem wystawić postu, który w mojej ocenie jest nie dość dobry. Dlatego mogę jedynie poprosić o cierpliwość i wyrozumiałość dla mojej  "obstrukcji inspiracyjnej". 
Biję się po łapkach lecz niewiele to daje, głowa też od stukania nie jest mądrzejsza. :) Codzienność stępia, ogłupia i "schamia". Ciągły strach o "jutro" zacieśnia horyzonty. To przykre.
Pozostaje mi tylko wytłumaczyć się najdobitniejszymi słowami poety i czekać:

Ars poetica

Echo z dna serce, nieuchwytne,
Woła mi: "Schwyć mnie, nim przepadnę,
Nim zblednę, stanę się błękitne,
Srebrzyste, przezroczyste, żadne!"

Łowię je spiesznie jak motyla,
Nie, abym świat dziwnością zdumiał,
Lecz by się kształtem stała chwila
I abyś, bracie, mnie zrozumiał.

I niech wiersz, co ze strun się toczy,
Będzie, przybrawszy rytm i dźwięki,
Tak jasny jak spojrzenie w oczy
I prosty jak podanie ręki.

Leopold Staff

PS. A może ktoś słyszał o czekającym na mnie, atrakcyjnym, wcale nie obsadzonym wakacie? :)



czwartek, 20 września 2012

Ars poetica


Drogi Czytelniku,
Winszuję cierpliwości. Bo, zaiste, jesteś cierpliwy skoro pomimo mojego milczenia tu zaglądasz. 
Inspiracja jest jak drzazga, wiem gdzie jest i nawet ją boleśnie czuję, a wydłubać nie mogę za grosz. 
Z szacunku do Czytelnika i jego wrażliwości nie umiem wystawić postu, który w mojej ocenie jest nie dość dobry. Dlatego mogę jedynie poprosić o cierpliwość i wyrozumiałość dla mojej  "obstrukcji inspiracyjnej". 
Biję się po łapkach lecz niewiele to daje, głowa też od stukania nie jest mądrzejsza. :) Codzienność stępia, ogłupia i "schamia". Ciągły strach o "jutro" zacieśnia horyzonty. To przykre.
Pozostaje mi tylko wytłumaczyć się najdobitniejszymi słowami poety i czekać:

Ars poetica

Echo z dna serce, nieuchwytne,
Woła mi: "Schwyć mnie, nim przepadnę,
Nim zblednę, stanę się błękitne,
Srebrzyste, przezroczyste, żadne!"

Łowię je spiesznie jak motyla,
Nie, abym świat dziwnością zdumiał,
Lecz by się kształtem stała chwila
I abyś, bracie, mnie zrozumiał.

I niech wiersz, co ze strun się toczy,
Będzie, przybrawszy rytm i dźwięki,
Tak jasny jak spojrzenie w oczy
I prosty jak podanie ręki.

Leopold Staff

PS. A może ktoś słyszał o czekającym na mnie, atrakcyjnym, wcale nie obsadzonym wakacie? :)



wtorek, 4 września 2012

Energia przeszłości

Czas powrotu do stałych obowiązków codziennych to czas szczególny i nierzadko ciężki. Trudno jest założyć na nowo ogromny plecak obowiązków, które z taką radością zrzuciło się na początku wakacji. Może to lenistwo, ale tak dobrowolnie, bez przymusu do tego się nie przyznam.

Nadchodzi czas snucia się po Starym Mieście, odkrywania nowych ciekawych zakamarków, medytacji w Mariackim przed świętym Sebastianem i obserwowania. Gdzie lepiej można nabrać energii jak tu?
Źródło: "Dodek Dymsza", E. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010


Adolf Dymsza rzadko bywał w Krakowie, choć miał tu oddanych, szczerych przyjaciół. Zwłaszcza po wojnie, kiedy przyjeżdżał na leczenie do Szpitala Uniwersyteckiego. Wydawał przyjęcia w hotelu Francuskim. Podążając śladami jego krakowskiej bytności starałam się uchwycić strzępy jego cudownie witalnej energii. Nowy rok szkolny rozpoczęty. Dzięki komedii z Dodkiem jakoś to zniosę. Wkrótce już nowy post.

poniedziałek, 3 września 2012

Energia przeszłości

Czas powrotu do stałych obowiązków codziennych to czas szczególny i nierzadko ciężki. Trudno jest założyć na nowo ogromny plecak obowiązków, które z taką radością zrzuciło się na początku wakacji. Może to lenistwo, ale tak dobrowolnie, bez przymusu do tego się nie przyznam.

Nadchodzi czas snucia się po Starym Mieście, odkrywania nowych ciekawych zakamarków, medytacji w Mariackim przed świętym Sebastianem i obserwowania. Gdzie lepiej można nabrać energii jak tu?
Źródło: "Dodek Dymsza", E. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010


Adolf Dymsza rzadko bywał w Krakowie, choć miał tu oddanych, szczerych przyjaciół. Zwłaszcza po wojnie, kiedy przyjeżdżał na leczenie do Szpitala Uniwersyteckiego. Wydawał przyjęcia w hotelu Francuskim. Podążając śladami jego krakowskiej bytności starałam się uchwycić strzępy jego cudownie witalnej energii. Nowy rok szkolny rozpoczęty. Dzięki komedii z Dodkiem jakoś to zniosę. Wkrótce już nowy post.

środa, 1 sierpnia 2012

Których nam nikt nie wynagrodzi



Których nam nikt nie wynagrodzi


i których nic nam nie zastąpi,


lata wy straszne, lata wąskie

jak dłonie śmierci w dniu narodzin.


Powiedziałyście więcej nawet


niż rudych burz ogromne wstęgi,


jak ludzkie ręce złych demonów


siejące w gruzach gorzką sławę.


Wzięłyście nam, co najpiękniejsze,


a zostawiły to, co z gromu,


aby tym dziksze i smutniejsze


serca - jak krzyż na pustym domu.


Lata, o moje straszne lata,


nauczyłyście wy nas wierzyć,


i to był kostur nam na drogę,


i z nim się resztę burz przemierzy.


Których nam nikt nie wynagrodzi


i których nic nam nie zastąpi,


lata - ojczyzno złej młodości,


trudnej starości dniu narodzin.


Bogu podamy w końcu dłonie


spalone skrzydłem antychrysta,


i on zrozumie, że ta młodość


w tej grozie jedna była czysta.




24 III 44 r.


 Krzysztof Kamil Baczyński








Jeśli ktoś jeszcze nie był w Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie, serdecznie zachęcam do zobaczenia. Jest to muzeum niepowtarzalne. Nowoczesne, multimedialne, ale z głęboko przemyślanym charakterem i klimatem pozwalającym na podróż w czasie.  Drugiego takiego nie ma na świecie. Bije w nim prawdziwe serce. 
Wszystkie informacje znajdziecie tu: www.1944.pl

Których nam nikt nie wynagrodzi


Których nam nikt nie wynagrodzi
i których nic nam nie zastąpi,
lata wy straszne, lata wąskie
jak dłonie śmierci w dniu narodzin.
Powiedziałyście więcej nawet
niż rudych burz ogromne wstęgi,
jak ludzkie ręce złych demonów
siejące w gruzach gorzką sławę.
Wzięłyście nam, co najpiękniejsze,
a zostawiły to, co z gromu,
aby tym dziksze i smutniejsze
serca - jak krzyż na pustym domu.
Lata, o moje straszne lata,
nauczyłyście wy nas wierzyć,
i to był kostur nam na drogę,
i z nim się resztę burz przemierzy.
Których nam nikt nie wynagrodzi
i których nic nam nie zastąpi,
lata - ojczyzno złej młodości,
trudnej starości dniu narodzin.
Bogu podamy w końcu dłonie
spalone skrzydłem antychrysta,
i on zrozumie, że ta młodość
w tej grozie jedna była czysta.
24 III 44 r.

 Krzysztof Kamil Baczyński








Jeśli ktoś jeszcze nie był w Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie, serdecznie zachęcam do zobaczenia. Jest to muzeum niepowtarzalne. Nowoczesne, multimedialne, ale z głęboko przemyślanym charakterem i klimatem pozwalającym na podróż w czasie.  Drugiego takiego nie ma na świecie. Bije w nim prawdziwe serce. 
Wszystkie informacje znajdziecie tu: www.1944.pl

piątek, 27 lipca 2012

Prezent


Osoba, którą chciałam obdarować książkami, nie zgłosiła się, a ja wciąż chcę obdarować kogoś właśnie tymi ( "Mała matura", "Elizabeth Taylor") książkami. Dlatego pierwsza osoba, która do mnie napisze na adres : mota@op.pl, dostanie je. 
Kto pierwszy ten lepszy.

Prezent


Osoba, którą chciałam obdarować książkami, nie zgłosiła się, a ja wciąż chcę obdarować kogoś właśnie tymi ( "Mała matura", "Elizabeth Taylor") książkami. Dlatego pierwsza osoba, która do mnie napisze na adres : mota@op.pl, dostanie je. 
Kto pierwszy ten lepszy.

piątek, 20 lipca 2012

Rób to co kochasz

15% Skolimów, zazdrość i dylemat czyli 
Adolf Dymsza- prawdziwy człowiek.

Dodek ze swoimi córkami, źródło: Dodek Dymsza, R. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010

„(...) Śmiej się, o, bracie Dymszo! Na smutnym odpuście,
Śmiej się we dnie i w nocy i w wieczór i rano…
O, genialny wesołku, wielki drapichruście,
Daj nam wszystkim radość, którą Tobie dano!

Tę jasność, co się w biednej zatliła iskierce,
W szał rozdmuchanej, w czerwoną rozdmuchaj pożogę i
Śmiej się choćby Ci z tego pęknąć miało serce!
……………………………………
Ja też się kiedyś śmiałem… Ale już nie mogę…

Kornel Makuszyński
(za: Dodek Dymsza, R. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010)

Męka człowieka, który musi zawodowo robić to, czego nie cierpi jest znany wielu czytelnikom. Dramatyczniejszym jest, gdy nie robi tego co kocha i do tego ma ogromny talent, a co słusznie może przynosić zasłużone profity.

*
Warszawa 1940 rok

Ulubieniec polskiej publiczności pracuje jako kelner w kawiarni aktorów filmowych na ulicy Złotej. Hitlerowska okupacja diametralnie zmienia jego życie. Nie narzeka, bo to nie w jego stylu. Z resztą, mogłoby być dużo gorzej. Niejednego już wywieźli do Oświęcimia, zamknęli na Pawiaku, czy „najzwyklej” rozstrzelano.  Wszyscy artyści gdzieś się rozpierzchli, pochowali, ale niektórzy nie zdążyli.

Pomimo trudnych warunków wojennych Dymsza musi zarabiać. Ma na utrzymaniu rodzinę: żonę, trzy córki, chorą nerwowo teściową. Wokół wciąż piętrzą się trudności związane z brakiem pieniędzy na podstawowe potrzeby. Coraz trudniej zdobywa się żywność i środki higieniczne. Tendencja ta dotyczy każdego Warszawiaka.

Sięgając pamięcią wstecz, Dodek, nie będący jeszcze Dodkiem, a Adolfem Bagińskim, miewał ciężkie chwile: „życie pełne trosk i walki o kawałek chleba z masłem i konfiturami”.  Mimo wszystko było  jakoś znośniej. Był sam i dbał tylko o siebie. Teraz serce mu się kroiło i zrobiłby wszystko by ulżyć swoim dzieciom w tej trudnej rzeczywistości.

Z.Z.A.S.P. wzywa do bojkotu scen jawnych.  Tylko niektórzy postanawiają wytrwać w swoim zawodzie. Dymsza bije się z myślami. Podziemna prasa udziela nagan i wyroków w sprawie niepokornych aktorów. Dodek radzi się swojego artystycznego guru, autorytetu szeroko uznawanego w środowisku-Stefana Jaracza. Jaracz- Majster  poleca  swojemu ulubieńcowi: „Rób to co kochasz”.

Nazwisko Dymszy jest potrzebne władzom okupacyjnym Warszawy do celów propagandowych. Naciskają  na niego. Straszą wywózką całej rodziny do obozu. Zawieszają mylne afisze z jego nazwiskiem. W prasie drukują nigdy nie udzielone wywiady z Adolfem Dymszą.
Szykanowany, naciskany, kryjący w żartach tragizm sytuacji-ulega i zaczyna grać.


 *

Orzeczenie Sądu Koleżeńskiego Z.Z.A.S.P-1945 rok

Sąd koleżeński na posiedzeniu w dniu 18. 07. I 20. 07.b.r.  rozpatrywał sprawę ob. Dymszy-Bagińskiego Adolfa.

„Biorąc pod uwagę stanowisko w teatrze i wysoka popularność ob. Dymszy, znaną dobrze jemu samemu, Sąd uznał że ob. Dymsza stał się złym przykładem dla szeregu mniej znanych i mniej wybitnych kolegów. Okoliczności te Sąd uważa za wysoce obciążające i postanowił wydalić  ob. Dymszę-Bagińskiego Adolfa ze związku Artystów Scen Polskich.
Zważywszy jednak, że ob. Dymsza-Bagiński w roku 1944 przyszedł z czynną pomocą Polskim Bojownikom Niepodległościowym, co stwierdzają przedstawione świadectwa-Sad zezwala ob. Dymszy-Bagińskiemu Adolfowi na ewentualny powrót do Z.Z.A.S.P. nie wcześniej jednak jak po upływie lat trzech, t.j. po 20.07. 1948r” (odczyt z dokumentu za : za: Dodek Dymsza, R. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010)

Po rewizji wyroku zmieniono na :

1.     " 1.  Zawieszenie kol. Dymszę w prawach organizacyjnych na okres do dnia. 27. 07. 1948 r
2.       2. Nakazano kol. Dymszy występować pod trzema gwiazdkami do dnia 31.12.1945 roku
3.      3.  Kol. Dymsza obowiązany jest z każdego występu teatralnego, estradowego, filmowego, lub radiowego wyplacać ze swoich zarobków 15% brutto do kasy Zarządy Głónego Z.Z.A.S.P.  na cele charytatywne Związku do dnia 27. 07. 1947 r.

4.       Koledze Dymszy zezwala się na dalsze prace na scenach polskich".(odczyt z dokumentu za : za: Dodek Dymsza, R. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010)

Dodam, że w Warszawie był spalony w nieoficjalnym bojkocie.

*
Okupowana Warszawa, po 1940 roku 

Pracuje jako aktor, dobierając repertuar starannie, często przemycając ukryte, krytykujące okupanta,  treści. Nie zgadza się na wszystkie propozycje. Odmawia współpracy z aktorem-kolaborantem Igo Symem. Jest wciąż lubiany, a dowody sympatii dostaje od polskiej publiczności, której daje krótkie chwile zapomnienia. Dzięki swoim możliwościom ratuje aresztowanych: Kittaja, Zimińską, Sygietyńskiego.


Aresztują Czesia Skonecznego. Koledzy wiedzą, do kogo się udać. Dodek, on jedynie może wydostać go z łap Gestapo. Dymsza, dobry kolega,  oczywiście zgadza się i idzie na Szucha. Jest urodzonym aktorem.  Za maską wesołego birbanta kryje strach, wstyd i wstręt. Tańczy, skacze, wygłupia się. Doskonały w swojej roli, rozbawia esesmanów do rozpuku. W efekcie Czesiu Skoneczny zostaje  nazajutrz wypuszczony.
Dodek powraca do kolegów. Wydaje się, jakby w ciągu kilku godzin przybyło mu kilka lat. Blady, roztrzęsiony. Płacze. Gdzie leży granica dobra i zła?


*

Powojenna rzeczywistość nie była dla  Adolfa Dymszy łatwa. Przez długie lata bronił się przed oskarżeniami o współpracę z Niemcami. Ile z tych oskarżeń  było prawdą możemy dowiedzieć się tylko w części. Czy nie istotną rolę grała tu zazdrość mniej zdolnych kolegów, którzy  przed wojną nie zrobili żadnej kariery, a po jej zakończeniu stali się twórcami nowej, socjalistycznej rzeczywistości? 
Nazwiska osób, które szczególnie mu zaszkodziły w postrzeganiu jego osoby po wojnie Dymsza nie ujawnił, choć bardzo cierpiał z ich powodu.  Wciąż był tym wspaniałym kolegą, lubianym i szanowanym przez wiernych przyjaciół. Z dumą i pogodą znosił szykany części środowiska artystycznego, odnajdując się na nowo poza Warszawą. Miał wielu zagorzałych obrońców, starych, sprawdzonych przyjaciół, którzy najlepiej wiedzieli, że Dodek był po prostu dobrym człowiekiem, wspaniałym ojcem, dobrym kolegą i samorodnym talentem sceny polskiej, który dotąd nie znalazł godnego następcy.


"Dziwak jestem"
„(...)Tragik, magik, z dumnym czołem,
Ja sam nie wiem, skąd się wziąłem. Ach!
A kiedy umrę,
Sam zrobię trumnę.
W różową trumnę
Sam się położę i sam pójdę na swój pogrzeb.
Sam, sam, choć nudno,
Fiut, ciut, cóz, trudno.
A potem znów wrócę skikać,
Znów wrócę fikać, ten sam”

Julian Tuwim
(Przedwojenna kreacja Adolfa Dymszy z kabaretu QPQ, koszmarny Teofil)

źródło: Dodek Dymsza, R. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010

Podziękowania Panu Romanowi Dziewońskiemu za wspaniałą pracę jaką wykonał zbierając wszelkie informacje biograficzne na temat życia i twórczości Adolfa Dymszy w książce "Dodek Dymsza"

Rób to co kochasz

15% Skolimów, zazdrość i dylemat czyli 
Adolf Dymsza- prawdziwy człowiek.

Dodek ze swoimi córkami, źródło: Dodek Dymsza, R. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010

„(...) Śmiej się, o, bracie Dymszo! Na smutnym odpuście,
Śmiej się we dnie i w nocy i w wieczór i rano…
O, genialny wesołku, wielki drapichruście,
Daj nam wszystkim radość, którą Tobie dano!

Tę jasność, co się w biednej zatliła iskierce,
W szał rozdmuchanej, w czerwoną rozdmuchaj pożogę i
Śmiej się choćby Ci z tego pęknąć miało serce!
……………………………………
Ja też się kiedyś śmiałem… Ale już nie mogę…

Kornel Makuszyński
(za: Dodek Dymsza, R. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010)

Męka człowieka, który musi zawodowo robić to, czego nie cierpi jest znany wielu czytelnikom. Dramatyczniejszym jest, gdy nie robi tego co kocha i do tego ma ogromny talent, a co słusznie może przynosić zasłużone profity.

*
Warszawa 1940 rok

Ulubieniec polskiej publiczności pracuje jako kelner w kawiarni aktorów filmowych na ulicy Złotej. Hitlerowska okupacja diametralnie zmienia jego życie. Nie narzeka, bo to nie w jego stylu. Z resztą, mogłoby być dużo gorzej. Niejednego już wywieźli do Oświęcimia, zamknęli na Pawiaku, czy „najzwyklej” rozstrzelano.  Wszyscy artyści gdzieś się rozpierzchli, pochowali, ale niektórzy nie zdążyli.

Pomimo trudnych warunków wojennych Dymsza musi zarabiać. Ma na utrzymaniu rodzinę: żonę, trzy córki, chorą nerwowo teściową. Wokół wciąż piętrzą się trudności związane z brakiem pieniędzy na podstawowe potrzeby. Coraz trudniej zdobywa się żywność i środki higieniczne. Tendencja ta dotyczy każdego Warszawiaka.

Sięgając pamięcią wstecz, Dodek, nie będący jeszcze Dodkiem, a Adolfem Bagińskim, miewał ciężkie chwile: „życie pełne trosk i walki o kawałek chleba z masłem i konfiturami”.  Mimo wszystko było  jakoś znośniej. Był sam i dbał tylko o siebie. Teraz serce mu się kroiło i zrobiłby wszystko by ulżyć swoim dzieciom w tej trudnej rzeczywistości.

Z.Z.A.S.P. wzywa do bojkotu scen jawnych.  Tylko niektórzy postanawiają wytrwać w swoim zawodzie. Dymsza bije się z myślami. Podziemna prasa udziela nagan i wyroków w sprawie niepokornych aktorów. Dodek radzi się swojego artystycznego guru, autorytetu szeroko uznawanego w środowisku-Stefana Jaracza. Jaracz- Majster  poleca  swojemu ulubieńcowi: „Rób to co kochasz”.

Nazwisko Dymszy jest potrzebne władzom okupacyjnym Warszawy do celów propagandowych. Naciskają  na niego. Straszą wywózką całej rodziny do obozu. Zawieszają mylne afisze z jego nazwiskiem. W prasie drukują nigdy nie udzielone wywiady z Adolfem Dymszą.
Szykanowany, naciskany, kryjący w żartach tragizm sytuacji-ulega i zaczyna grać.


 *

Orzeczenie Sądu Koleżeńskiego Z.Z.A.S.P-1945 rok

Sąd koleżeński na posiedzeniu w dniu 18. 07. I 20. 07.b.r.  rozpatrywał sprawę ob. Dymszy-Bagińskiego Adolfa.

„Biorąc pod uwagę stanowisko w teatrze i wysoka popularność ob. Dymszy, znaną dobrze jemu samemu, Sąd uznał że ob. Dymsza stał się złym przykładem dla szeregu mniej znanych i mniej wybitnych kolegów. Okoliczności te Sąd uważa za wysoce obciążające i postanowił wydalić  ob. Dymszę-Bagińskiego Adolfa ze związku Artystów Scen Polskich.
Zważywszy jednak, że ob. Dymsza-Bagiński w roku 1944 przyszedł z czynną pomocą Polskim Bojownikom Niepodległościowym, co stwierdzają przedstawione świadectwa-Sad zezwala ob. Dymszy-Bagińskiemu Adolfowi na ewentualny powrót do Z.Z.A.S.P. nie wcześniej jednak jak po upływie lat trzech, t.j. po 20.07. 1948r” (odczyt z dokumentu za : za: Dodek Dymsza, R. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010)

Po rewizji wyroku zmieniono na :

1.     " 1.  Zawieszenie kol. Dymszę w prawach organizacyjnych na okres do dnia. 27. 07. 1948 r
2.       2. Nakazano kol. Dymszy występować pod trzema gwiazdkami do dnia 31.12.1945 roku
3.      3.  Kol. Dymsza obowiązany jest z każdego występu teatralnego, estradowego, filmowego, lub radiowego wyplacać ze swoich zarobków 15% brutto do kasy Zarządy Głónego Z.Z.A.S.P.  na cele charytatywne Związku do dnia 27. 07. 1947 r.

4.       Koledze Dymszy zezwala się na dalsze prace na scenach polskich".(odczyt z dokumentu za : za: Dodek Dymsza, R. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010)

Dodam, że w Warszawie był spalony w nieoficjalnym bojkocie.

*
Okupowana Warszawa, po 1940 roku 

Pracuje jako aktor, dobierając repertuar starannie, często przemycając ukryte, krytykujące okupanta,  treści. Nie zgadza się na wszystkie propozycje. Odmawia współpracy z aktorem-kolaborantem Igo Symem. Jest wciąż lubiany, a dowody sympatii dostaje od polskiej publiczności, której daje krótkie chwile zapomnienia. Dzięki swoim możliwościom ratuje aresztowanych: Kittaja, Zimińską, Sygietyńskiego.


Aresztują Czesia Skonecznego. Koledzy wiedzą, do kogo się udać. Dodek, on jedynie może wydostać go z łap Gestapo. Dymsza, dobry kolega,  oczywiście zgadza się i idzie na Szucha. Jest urodzonym aktorem.  Za maską wesołego birbanta kryje strach, wstyd i wstręt. Tańczy, skacze, wygłupia się. Doskonały w swojej roli, rozbawia esesmanów do rozpuku. W efekcie Czesiu Skoneczny zostaje  nazajutrz wypuszczony.
Dodek powraca do kolegów. Wydaje się, jakby w ciągu kilku godzin przybyło mu kilka lat. Blady, roztrzęsiony. Płacze. Gdzie leży granica dobra i zła?


*

Powojenna rzeczywistość nie była dla  Adolfa Dymszy łatwa. Przez długie lata bronił się przed oskarżeniami o współpracę z Niemcami. Ile z tych oskarżeń  było prawdą możemy dowiedzieć się tylko w części. Czy nie istotną rolę grała tu zazdrość mniej zdolnych kolegów, którzy  przed wojną nie zrobili żadnej kariery, a po jej zakończeniu stali się twórcami nowej, socjalistycznej rzeczywistości? 
Nazwiska osób, które szczególnie mu zaszkodziły w postrzeganiu jego osoby po wojnie Dymsza nie ujawnił, choć bardzo cierpiał z ich powodu.  Wciąż był tym wspaniałym kolegą, lubianym i szanowanym przez wiernych przyjaciół. Z dumą i pogodą znosił szykany części środowiska artystycznego, odnajdując się na nowo poza Warszawą. Miał wielu zagorzałych obrońców, starych, sprawdzonych przyjaciół, którzy najlepiej wiedzieli, że Dodek był po prostu dobrym człowiekiem, wspaniałym ojcem, dobrym kolegą i samorodnym talentem sceny polskiej, który dotąd nie znalazł godnego następcy.


"Dziwak jestem"
„(...)Tragik, magik, z dumnym czołem,
Ja sam nie wiem, skąd się wziąłem. Ach!
A kiedy umrę,
Sam zrobię trumnę.
W różową trumnę
Sam się położę i sam pójdę na swój pogrzeb.
Sam, sam, choć nudno,
Fiut, ciut, cóz, trudno.
A potem znów wrócę skikać,
Znów wrócę fikać, ten sam”

Julian Tuwim
(Przedwojenna kreacja Adolfa Dymszy z kabaretu QPQ, koszmarny Teofil)

źródło: Dodek Dymsza, R. Dziewoński, LTW, Łomianki 2010

Podziękowania Panu Romanowi Dziewońskiemu za wspaniałą pracę jaką wykonał zbierając wszelkie informacje biograficzne na temat życia i twórczości Adolfa Dymszy w książce "Dodek Dymsza"
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Warszawa w rozmowach- Justyna Krajewska

Takie pozycje książkowe lubię najbardziej. Biograficzne, historyczne, prawdziwe i klimatyczne. Takie lubię czytać. Dzięki swoim bohaterom au...