sobota, 31 grudnia 2011

Lalka

Miały być lekkie fale, gładkie, niepretensjonalne. Fryzjerka przyłożyła się po stokroć. Z zachwytem stwierdziła, że mam piękne włosy i że wyglądam jak lalka. Cóż, mam inne pojęcie piękna. Włosy są faktyczne, jak u lalki, tylko włożyć je pod kran i długo moczyć aż odmoknie skorupa z lakieru. Przecież mogłam się spodziewać, że wyjątkowo pechowy dla mnie rok, skończy się właśnie tak. 


Słowo "lalka", zwłaszcza na blogu pretendującym do bycia kulturalnym, może mieć inne, ukryte znaczenie. Zawsze można zahaczyć o moją ukochaną lekturę z panem Wokulskim w roli głównej. Może w czasach Wokulskiego moja obecna fryzura byłaby dwakroć znośniejszą, pod warunkiem, że jej kształt zgadzałaby się z paryskimi żurnalami na dany rok i gdybym wreszcie założyła odpowiednią suknię. Zawsze można by było użyć większego niż na co dzień wachlarza.
Ufryzowana na lalkę, z paznokciami pomalowanymi na przemian, raz czerwono, raz czarno, idę witać 2012 i mam zamiar bawić się lalkowo, szampańsko.
Najważniejsze, żeby nie stracić fasonu i żeby bez strachu wchodzić w Nowy Rok.

Pewien ciężko chory człowiek, którego w przelocie spotkałam na swojej drodze życia, nauczył mnie, że pewne są w życiu tylko zmiany i że nie trzeba się ich bać, bo one przyjdą, czy się tego chce czy nie. Teraz jest to dla mnie takie oczywiste.

Życzę Wam, aby zmiany które przyniesie Nowy Rok były dla Was zmianami tylko dobrymi i budującymi. Życzę Wam odważnego patrzenia w przyszłość pomimo przemijającego poczucia słabości i zwątpienia. 
Życzę abyście każdym dobrym wydarzeniem budowali siebie w lepszym jutrze. 

Lalka

Miały być lekkie fale, gładkie, niepretensjonalne. Fryzjerka przyłożyła się po stokroć. Z zachwytem stwierdziła, że mam piękne włosy i że wyglądam jak lalka. Cóż, mam inne pojęcie piękna. Włosy są faktyczne, jak u lalki, tylko włożyć je pod kran i długo moczyć aż odmoknie skorupa z lakieru. Przecież mogłam się spodziewać, że wyjątkowo pechowy dla mnie rok, skończy się właśnie tak. 


Słowo "lalka", zwłaszcza na blogu pretendującym do bycia kulturalnym, może mieć inne, ukryte znaczenie. Zawsze można zahaczyć o moją ukochaną lekturę z panem Wokulskim w roli głównej. Może w czasach Wokulskiego moja obecna fryzura byłaby dwakroć znośniejszą, pod warunkiem, że jej kształt zgadzałaby się z paryskimi żurnalami na dany rok i gdybym wreszcie założyła odpowiednią suknię. Zawsze można by było użyć większego niż na co dzień wachlarza.
Ufryzowana na lalkę, z paznokciami pomalowanymi na przemian, raz czerwono, raz czarno, idę witać 2012 i mam zamiar bawić się lalkowo, szampańsko.
Najważniejsze, żeby nie stracić fasonu i żeby bez strachu wchodzić w Nowy Rok.

Pewien ciężko chory człowiek, którego w przelocie spotkałam na swojej drodze życia, nauczył mnie, że pewne są w życiu tylko zmiany i że nie trzeba się ich bać, bo one przyjdą, czy się tego chce czy nie. Teraz jest to dla mnie takie oczywiste.

Życzę Wam, aby zmiany które przyniesie Nowy Rok były dla Was zmianami tylko dobrymi i budującymi. Życzę Wam odważnego patrzenia w przyszłość pomimo przemijającego poczucia słabości i zwątpienia. 
Życzę abyście każdym dobrym wydarzeniem budowali siebie w lepszym jutrze. 

piątek, 23 grudnia 2011

Nostalgia świąt


Wiedeń 26 grudnia 1830

Wiedeń. Dzień Bożego Narodzenia. Niedziela rano.
Przeszłego roku o tem czasie byłem u Bernardynów,
dzisiaj w szlafroku sam jeden siedzę, pierścionek gryzę i piszę.


Najukochańszy Jasiu!
(…)-Wiesz, żem istota najniezdecydowańsza w świecie, i raz tylko w życiu dobrze wybrać umiałem. Mój boże, ona i siostry choć szarpiami mogą się przysłużyć, a ja-gdyby nie to, że ojcu może teraz ciężar, natychmiast bym wrócił. Przeklinam chwile wyjazdu, -i przyznaj, znając moje stosunki, że po odjeździe Tytusa za wiele razem na głowę mi spadło. Wszystkie obiady, wieczory, koncerta, tańce, których mam po uszy, nudzą mię; -tak mi tu smętno, głucho, ponuro- lubię ja to, ale nie w tak okrutny sposób. –Nie mogę czynić jak mi się podoba, musze się stroić, fryzować, chossować; -w salonie udaję spokojnego, a wróciwszy do domu piorunuję po fortepianie.-Z nikim poufałości, ze wszystkimi grzecznie obchodzić się muszę. Mam ludzi, co mię niby lubią, co mię malują, mizdrzą się, przymilają i cóż mi po tym, kiedy pokoju nie mam, chyba, jak sobie wszystkie wasze wydobędę listy, otworzę widok Króla Zygmunta: na pierścionek spojrzę. (…)


Fragment listu Fryderyka Chopina do Jana Matuszyńskiego „korespondencja Fryderyka Chopina.” Tom I, 1816-1831, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego 2009



Wszystkim czytelnikom życzę wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia. Niech chwile spędzone przy wspólnym, rodzinnym stole będą przyczyną dobrych wspomnień na całe życie. Momentami, do których wraca się w chwilach zwątpienia. Samotnym posyłam szczerą myśl pokrzepienia. Niech to będą ostatnie samotne święta.

Nostalgia świąt


Wiedeń 26 grudnia 1830

Wiedeń. Dzień Bożego Narodzenia. Niedziela rano.
Przeszłego roku o tem czasie byłem u Bernardynów,
dzisiaj w szlafroku sam jeden siedzę, pierścionek gryzę i piszę.


Najukochańszy Jasiu!
(…)-Wiesz, żem istota najniezdecydowańsza w świecie, i raz tylko w życiu dobrze wybrać umiałem. Mój boże, ona i siostry choć szarpiami mogą się przysłużyć, a ja-gdyby nie to, że ojcu może teraz ciężar, natychmiast bym wrócił. Przeklinam chwile wyjazdu, -i przyznaj, znając moje stosunki, że po odjeździe Tytusa za wiele razem na głowę mi spadło. Wszystkie obiady, wieczory, koncerta, tańce, których mam po uszy, nudzą mię; -tak mi tu smętno, głucho, ponuro- lubię ja to, ale nie w tak okrutny sposób. –Nie mogę czynić jak mi się podoba, musze się stroić, fryzować, chossować; -w salonie udaję spokojnego, a wróciwszy do domu piorunuję po fortepianie.-Z nikim poufałości, ze wszystkimi grzecznie obchodzić się muszę. Mam ludzi, co mię niby lubią, co mię malują, mizdrzą się, przymilają i cóż mi po tym, kiedy pokoju nie mam, chyba, jak sobie wszystkie wasze wydobędę listy, otworzę widok Króla Zygmunta: na pierścionek spojrzę. (…)


Fragment listu Fryderyka Chopina do Jana Matuszyńskiego „korespondencja Fryderyka Chopina.” Tom I, 1816-1831, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego 2009



Wszystkim czytelnikom życzę wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia. Niech chwile spędzone przy wspólnym, rodzinnym stole będą przyczyną dobrych wspomnień na całe życie. Momentami, do których wraca się w chwilach zwątpienia. Samotnym posyłam szczerą myśl pokrzepienia. Niech to będą ostatnie samotne święta.

środa, 21 grudnia 2011

Muzeum

Muzealny Karnet 


Odeszły do lamusa czasy, kiedy do muzeum przychodziło się z wrażeniem, że zwiedzający potrzebni są tam tylko po to, by wyfroterować podłogi półmetrowymi kapciami. Kosz z paskudnymi cichobiegami straszył na wstępie, a sama myśl o grzebaniu w tym koszu, za kapciem do pary, przyprawiała o dreszcze i sprawiała, że niejeden pozostał przed drzwiami.

Dzisiejsze muzea są wspaniałe. Owszem, zgadza się, że w niektórych istnieje obowiązek zakładania ochraniaczy, ale rzadko i najczęściej jednorazowego użytku. Zmienia się sposób funkcjonowania muzeów, zarządzania, reklamowania. Piękne wnętrza, czyste, zadbane, klimatyzowane. Eksponaty wspaniale odrestaurowane, umieszczone w artystycznie zaprojektowanych wnętrzach.  Muzea wychodzą naprzeciw odbiorcy, chcą do siebie przyciągnąć jak największą rzeszę zwiedzających. Już to bogatą ofertą, już to znakomitymi promocjami i bezpłatnymi wstępami, albo bogatym wachlarzem wystaw czasowych.
Znana jest przecież mieszkańcom Krakowa „Noc muzeów”, na której doskonale bawią się wszyscy mali, młodzi i mniej młodzi.

 Pomimo zmęczenia, chodzimy wszędzie, gdzie się da i na ile pozwoli czas. Bawimy się świetnie.


Witkacy,  MNK


Animacje w Muzeum Sztuki XX wieku, Gmach Główny


Sala z lustrami, Muzeum Narodowe w Krakowie

Tymczasem Muzeum Narodowe w Krakowie, na rocznicę 125-lecia swojego istnienia,  wydało bilet uprawniający do wstępu do wszystkich swoich oddziałów. Bilety mają długa datę ważności, a więc można z powodzeniem przyjemność kulturalną rozłożyć na kilka weekendów. W karnecie jest osiem pozycji. Każdy z pewnością znajdzie dla siebie coś ciekawego. Koszt takiego karnetu jest zaskakująco niski: 22 zł, to prawdziwa gratka dla wielbicieli krakowskich muzeów.


Korzystając z tak wspanialej oferty, zawitałam do Muzeum Stanisława Wyspiańskiego. W Kamienicy Szołayskich w Salonie Feliksa „Mangghi” Jasieńskiego można nie tylko pocieszyć oko ale także ucho.


Tym razem trafiłam, przyznam się, że z zaskoczenia na sympatyczny i bardzo kameralny koncert studentów krakowskiego konserwatorium. Młode, ambitne studentki przedstawiły utwory między innymi Mozarta, Offenbacha, Schuberta. Dyrektor muzeum, który był tak uprzejmy razem z nami słuchać koncertu i powiedzieć kilka ciepłych słów o wykonawcach, zapewnił nas o cykliczności koncertów. Jak zdążyłam się zorientować, pan Dyrektor bardzo sprzyja tego typu wydarzeniom, za co ogromne mu dzięki.

Koncert studentek konserwatorium w Muzeum Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie

Muzeum

Muzealny Karnet 


Odeszły do lamusa czasy, kiedy do muzeum przychodziło się z wrażeniem, że zwiedzający potrzebni są tam tylko po to, by wyfroterować podłogi półmetrowymi kapciami. Kosz z paskudnymi cichobiegami straszył na wstępie, a sama myśl o grzebaniu w tym koszu, za kapciem do pary, przyprawiała o dreszcze i sprawiała, że niejeden pozostał przed drzwiami.

Dzisiejsze muzea są wspaniałe. Owszem, zgadza się, że w niektórych istnieje obowiązek zakładania ochraniaczy, ale rzadko i najczęściej jednorazowego użytku. Zmienia się sposób funkcjonowania muzeów, zarządzania, reklamowania. Piękne wnętrza, czyste, zadbane, klimatyzowane. Eksponaty wspaniale odrestaurowane, umieszczone w artystycznie zaprojektowanych wnętrzach.  Muzea wychodzą naprzeciw odbiorcy, chcą do siebie przyciągnąć jak największą rzeszę zwiedzających. Już to bogatą ofertą, już to znakomitymi promocjami i bezpłatnymi wstępami, albo bogatym wachlarzem wystaw czasowych.
Znana jest przecież mieszkańcom Krakowa „Noc muzeów”, na której doskonale bawią się wszyscy mali, młodzi i mniej młodzi.

 Pomimo zmęczenia, chodzimy wszędzie, gdzie się da i na ile pozwoli czas. Bawimy się świetnie.


Witkacy,  MNK


Animacje w Muzeum Sztuki XX wieku, Gmach Główny


Sala z lustrami, Muzeum Narodowe w Krakowie

Tymczasem Muzeum Narodowe w Krakowie, na rocznicę 125-lecia swojego istnienia,  wydało bilet uprawniający do wstępu do wszystkich swoich oddziałów. Bilety mają długa datę ważności, a więc można z powodzeniem przyjemność kulturalną rozłożyć na kilka weekendów. W karnecie jest osiem pozycji. Każdy z pewnością znajdzie dla siebie coś ciekawego. Koszt takiego karnetu jest zaskakująco niski: 22 zł, to prawdziwa gratka dla wielbicieli krakowskich muzeów.


Korzystając z tak wspanialej oferty, zawitałam do Muzeum Stanisława Wyspiańskiego. W Kamienicy Szołayskich w Salonie Feliksa „Mangghi” Jasieńskiego można nie tylko pocieszyć oko ale także ucho.


Tym razem trafiłam, przyznam się, że z zaskoczenia na sympatyczny i bardzo kameralny koncert studentów krakowskiego konserwatorium. Młode, ambitne studentki przedstawiły utwory między innymi Mozarta, Offenbacha, Schuberta. Dyrektor muzeum, który był tak uprzejmy razem z nami słuchać koncertu i powiedzieć kilka ciepłych słów o wykonawcach, zapewnił nas o cykliczności koncertów. Jak zdążyłam się zorientować, pan Dyrektor bardzo sprzyja tego typu wydarzeniom, za co ogromne mu dzięki.

Koncert studentek konserwatorium w Muzeum Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie

czwartek, 17 listopada 2011

Reminiscencje 11.11.11.



„-oni sami śpią na wieki, ale uczucia ich i myśli krążyć nie przestają w przestrzeni i płonąć w powietrzu, aż wejdą znowu w żywych, młodych, silnych, kochających ziemię i ludzi!”
 Nad Niemnem, Eliza Orzeszkowa


Tu wszystko stoi w miejscu, nawet czas. Wyhamowuje przed wiekowym portalem i cierpliwie czeka, aż znowu zagubiony w świętym przybytku człowiek, pojawi się. Tak jest w Katedrze Wawelskiej.

Miejsce to szczególnie mocno uzmysławia trwałość i stabilność świata i kruchość ludzkiego bytu. Tu mieszkają wieczni uciekinierzy, którzy czas oszukali na długo, a może i na zawsze. Wśród ich duchowej obecności chce się przebywać. Łykać kęsy ich wieczności, ocierając się tym samym, niemal cieleśnie, o historię.
Msza za Ojczyznę pośród królów i bohaterów narodowych to chwila, na którą można czekać, nie godzinę, ale kilka, bez znużenia.

*


W katedrze gęstniał tłum. Szmer, szuranie, czasem kłótnia, towarzyszyły kompresji wiernych. Donośny dźwięk Zygmunta stłumiał, ruch i głosy, wprawiał w letarg żyjących i…
 Budził tych co na mszy powinni się stawić. W tej rozpachnionej kadzidłem atmosferze, niemal materialnie odczuwało się obecność osób, których stopy dawniej, ścierały pastowaną na dziś posadzkę. Uwierzyć trudno, że godne szczątki króla Władysława Jagiełły pół metra oddalone, celebrowały tę mszę wraz ze mną.

 Wiele osób słuchając dzwonu, przymykało, w tym momencie, zbędne oczy. Każdy chciał poczuci się sam. Sam na sam z historią. 
Uczucia, myśli naszych bohaterów krążyły wśród nas, wezwane złamanym dźwiękiem Zygmunta. Głosem tak charakterystycznym i donośnym, że usłyszeli go pośród szumiących wód Styksu. Wrócili przywołani.
Choć serce dzwonu jeszcze nie pękło.Czas obudzić się drodzy!

*

W szale współczesnej komercji, wojny poglądów, topnieniu szlachetnych idei, karykaturalnej moralności, to miejsce otuliło mnie spokojem i odgrodziło od teraźniejszości.
Teraźniejszości, w której zwykłemu człowiekowi, źle się dzieje. Przez kolorowe okulary, które ktoś założył mu na oczy, coraz jaskrawiej prześwieca prawdziwa rzeczywistość. Nie wystarcza już sprytna manipulacja socjotechników, aby biedak czuł się luksusowo. Nie wystarczy medialna papka i zlepek bzdurnych ogłupiaczy, podanych z uśmiechem słoneczka. Wszystko się wali, bo ze zwykłego człowieka ostatnia kropla soku właśnie wypływa. Na niej, nie pożywi się już żaden ogromny Echinococcus.

*
Ile jeszcze drogich Ci rzeczy sprzedasz bliski mi człowieku? Co zrobisz, gdy one się skończą? Sprzedasz swoją duszę?
*
Wieczorem tego samego dnia na Rynku krakowskim, odbyła się „Lekcja śpiewania”. Pomimo przejmującego zimna, było mnóstwo osób. Były także dzieci. Śpiewano wiele wspaniałych pieśni legionowych i powstańczych. Publiczność śpiewała głośno i żarliwie. Zwłaszcza: „Pieśń Legionów” i „Rozkwitały pąki białych róż”. Widziałam łzy, radość, na twarzach młodych i starszych, zdziwienie w oczach dzieci. 
To była dla nich wielka lekcja. I dla mnie skarcenie, że czasem w Was wątpię.

Reminiscencje 11.11.11.



„-oni sami śpią na wieki, ale uczucia ich i myśli krążyć nie przestają w przestrzeni i płonąć w powietrzu, aż wejdą znowu w żywych, młodych, silnych, kochających ziemię i ludzi!”
 Nad Niemnem, Eliza Orzeszkowa


Tu wszystko stoi w miejscu, nawet czas. Wyhamowuje przed wiekowym portalem i cierpliwie czeka, aż znowu zagubiony w świętym przybytku człowiek, pojawi się. Tak jest w Katedrze Wawelskiej.

Miejsce to szczególnie mocno uzmysławia trwałość i stabilność świata i kruchość ludzkiego bytu. Tu mieszkają wieczni uciekinierzy, którzy czas oszukali na długo, a może i na zawsze. Wśród ich duchowej obecności chce się przebywać. Łykać kęsy ich wieczności, ocierając się tym samym, niemal cieleśnie, o historię.
Msza za Ojczyznę pośród królów i bohaterów narodowych to chwila, na którą można czekać, nie godzinę, ale kilka, bez znużenia.

*


W katedrze gęstniał tłum. Szmer, szuranie, czasem kłótnia, towarzyszyły kompresji wiernych. Donośny dźwięk Zygmunta stłumiał, ruch i głosy, wprawiał w letarg żyjących i…
 Budził tych co na mszy powinni się stawić. W tej rozpachnionej kadzidłem atmosferze, niemal materialnie odczuwało się obecność osób, których stopy dawniej, ścierały pastowaną na dziś posadzkę. Uwierzyć trudno, że godne szczątki króla Władysława Jagiełły pół metra oddalone, celebrowały tę mszę wraz ze mną.

 Wiele osób słuchając dzwonu, przymykało, w tym momencie, zbędne oczy. Każdy chciał poczuci się sam. Sam na sam z historią. 
Uczucia, myśli naszych bohaterów krążyły wśród nas, wezwane złamanym dźwiękiem Zygmunta. Głosem tak charakterystycznym i donośnym, że usłyszeli go pośród szumiących wód Styksu. Wrócili przywołani.
Choć serce dzwonu jeszcze nie pękło.Czas obudzić się drodzy!

*

W szale współczesnej komercji, wojny poglądów, topnieniu szlachetnych idei, karykaturalnej moralności, to miejsce otuliło mnie spokojem i odgrodziło od teraźniejszości.
Teraźniejszości, w której zwykłemu człowiekowi, źle się dzieje. Przez kolorowe okulary, które ktoś założył mu na oczy, coraz jaskrawiej prześwieca prawdziwa rzeczywistość. Nie wystarcza już sprytna manipulacja socjotechników, aby biedak czuł się luksusowo. Nie wystarczy medialna papka i zlepek bzdurnych ogłupiaczy, podanych z uśmiechem słoneczka. Wszystko się wali, bo ze zwykłego człowieka ostatnia kropla soku właśnie wypływa. Na niej, nie pożywi się już żaden ogromny Echinococcus.

*
Ile jeszcze drogich Ci rzeczy sprzedasz bliski mi człowieku? Co zrobisz, gdy one się skończą? Sprzedasz swoją duszę?
*
Wieczorem tego samego dnia na Rynku krakowskim, odbyła się „Lekcja śpiewania”. Pomimo przejmującego zimna, było mnóstwo osób. Były także dzieci. Śpiewano wiele wspaniałych pieśni legionowych i powstańczych. Publiczność śpiewała głośno i żarliwie. Zwłaszcza: „Pieśń Legionów” i „Rozkwitały pąki białych róż”. Widziałam łzy, radość, na twarzach młodych i starszych, zdziwienie w oczach dzieci. 
To była dla nich wielka lekcja. I dla mnie skarcenie, że czasem w Was wątpię.

piątek, 11 listopada 2011

Modlitwa

FOT. MHF
Boże, Rządco i Panie narodów,
z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać,
a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej,
błogosław Ojczyźnie naszej, by Tobie zawsze wierna,
chwałę przynosiła Imieniowi Twemu
a syny swe wiodła ku szczęśliwości.

Wszechmogący wieczny Boże,
spuść nam szeroką i głęboką miłość ku braciom
i najmilszej Matce, Ojczyźnie naszej,
byśmy jej i ludowi Twemu,
swoich pożytków zapomniawszy,
mogli służyć uczciwie.

Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje,
rządy kraju naszego sprawujące,
by wedle woli Twojej ludem sobie powierzonym
mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować.

Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen


Ksiądz Piotr Skarga

Modlitwa

FOT. MHF
Boże, Rządco i Panie narodów,
z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać,
a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej,
błogosław Ojczyźnie naszej, by Tobie zawsze wierna,
chwałę przynosiła Imieniowi Twemu
a syny swe wiodła ku szczęśliwości.

Wszechmogący wieczny Boże,
spuść nam szeroką i głęboką miłość ku braciom
i najmilszej Matce, Ojczyźnie naszej,
byśmy jej i ludowi Twemu,
swoich pożytków zapomniawszy,
mogli służyć uczciwie.

Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje,
rządy kraju naszego sprawujące,
by wedle woli Twojej ludem sobie powierzonym
mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować.

Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen


Ksiądz Piotr Skarga

czwartek, 20 października 2011

Rondo di vita


Codziennie rano, gdy idę do pracy, moje kroki wymierza Rondo Vivace z Koncertu e-mol Fryderyka Chopina, przerywając bezustanny nawał szeregu cyfr w myślach.
 Radosna miarowość sprawia, że po raz pierwszy tego dnia, uśmiecham się. Obcasy stukają jak metronom, prowadząc dialog z mistrzowskim *rubato.

Blade mijające mnie twarze wyrażają oczywiste zdziwienie na widok mojego uśmiechu. Zaszywam się w kąt autobusu, zgniatając czoło szybą, nie chcąc być świadomą dalszej części pojazdu.

Znam każdą nutkę utworu na pamięć. Delektuję się dźwiękami na śniadanie, łykając każdy dźwięk miarowo lecz bez pośpiechu. Prysznic mistrzowskiego *legato, kojąco łagodzi mus rannego otwarcia oczu. Tu i ówdzie zaakcentowałabym mocniej, tam kazałabym przestać dławić dźwięk, choć z wirtuozem sprzeczać się -niedorzeczne i aroganckie. Przystanek za przystankiem, pasaż za pasażem.

Kierowca czeka na biegnącego, zadyszanego staruszka. Uśmiechamy się i z wdzięcznością patrzymy na kierowcę, ja i staruszek. Jedziemy dalej, ja i Chopin. Deszczowe chmury przebija czerwonawa łuna wschodzącego słońca.
 Przez słuchawki docierają strzępy zwykłych rozmów. Przeszkadzają, ale nie aż tak, bo przecież Chopin i ten wschód. Cudownie. Znów legato. Dojeżdżamy.

Rondo życia, które stawia człowieka w bezpiecznej powtarzalności, sprawia, że może nikłe, ale zawsze, poczucie bezpieczeństwa, staje się składnikiem szczęśliwości, stabilizacji , pewności jutra i wspólnego poranka z Rondem Vivace.

Tak rondo codzienności  każdego z nas wprawia  w ruch. Cudownie jest nazwać je Rondem di vita, z muzyką Chopina w tle. Gorzej, gdy ku rozpaczy samego siebie nazywasz je -kieratem.





W październiku mija rok od czasu, gdy odnalazłam podobnych do mnie wielbicieli muzyki Fryderyka Chopina.
 Okazja do tego był kończący się konkurs chopinowski.
 Nasze forum- „Kurier Szafarski” wciąż wzrasta, przyjmując nowych użytkowników. Przypomnieć tu należy artykuł http://wyborcza.pl/1,75475,8584876,Fejs_Fryderyka.html, który ukazał się zaraz po zakończeniu Konkursu Chopinowskiego w 2010 roku.


Żelazowa Wola w XIX/XX wieku


* legato -techniką artykulacji w grze na np. fortepianie, w której kolejne dźwięki są grane płynnie, bez najmniejszych przerw.
*rubato- chwiejność tempa w utworze muzycznym. Skracanie lub wydłużanie dźwięków tak by na przestrzeni frazy był zgodny z oryginałem.


Źródło zdjęcia: http://www.ruchmuzyczny.pl/PelnyArtykul.php?Id=752

Rondo di vita


Codziennie rano, gdy idę do pracy, moje kroki wymierza Rondo Vivace z Koncertu e-mol Fryderyka Chopina, przerywając bezustanny nawał szeregu cyfr w myślach.
 Radosna miarowość sprawia, że po raz pierwszy tego dnia, uśmiecham się. Obcasy stukają jak metronom, prowadząc dialog z mistrzowskim *rubato.

Blade mijające mnie twarze wyrażają oczywiste zdziwienie na widok mojego uśmiechu. Zaszywam się w kąt autobusu, zgniatając czoło szybą, nie chcąc być świadomą dalszej części pojazdu.

Znam każdą nutkę utworu na pamięć. Delektuję się dźwiękami na śniadanie, łykając każdy dźwięk miarowo lecz bez pośpiechu. Prysznic mistrzowskiego *legato, kojąco łagodzi mus rannego otwarcia oczu. Tu i ówdzie zaakcentowałabym mocniej, tam kazałabym przestać dławić dźwięk, choć z wirtuozem sprzeczać się -niedorzeczne i aroganckie. Przystanek za przystankiem, pasaż za pasażem.

Kierowca czeka na biegnącego, zadyszanego staruszka. Uśmiechamy się i z wdzięcznością patrzymy na kierowcę, ja i staruszek. Jedziemy dalej, ja i Chopin. Deszczowe chmury przebija czerwonawa łuna wschodzącego słońca.
 Przez słuchawki docierają strzępy zwykłych rozmów. Przeszkadzają, ale nie aż tak, bo przecież Chopin i ten wschód. Cudownie. Znów legato. Dojeżdżamy.

Rondo życia, które stawia człowieka w bezpiecznej powtarzalności, sprawia, że może nikłe, ale zawsze, poczucie bezpieczeństwa, staje się składnikiem szczęśliwości, stabilizacji , pewności jutra i wspólnego poranka z Rondem Vivace.

Tak rondo codzienności  każdego z nas wprawia  w ruch. Cudownie jest nazwać je Rondem di vita, z muzyką Chopina w tle. Gorzej, gdy ku rozpaczy samego siebie nazywasz je -kieratem.





W październiku mija rok od czasu, gdy odnalazłam podobnych do mnie wielbicieli muzyki Fryderyka Chopina.
 Okazja do tego był kończący się konkurs chopinowski.
 Nasze forum- „Kurier Szafarski” wciąż wzrasta, przyjmując nowych użytkowników. Przypomnieć tu należy artykuł http://wyborcza.pl/1,75475,8584876,Fejs_Fryderyka.html, który ukazał się zaraz po zakończeniu Konkursu Chopinowskiego w 2010 roku.


Żelazowa Wola w XIX/XX wieku


* legato -techniką artykulacji w grze na np. fortepianie, w której kolejne dźwięki są grane płynnie, bez najmniejszych przerw.
*rubato- chwiejność tempa w utworze muzycznym. Skracanie lub wydłużanie dźwięków tak by na przestrzeni frazy był zgodny z oryginałem.


Źródło zdjęcia: http://www.ruchmuzyczny.pl/PelnyArtykul.php?Id=752

sobota, 8 października 2011

Bodo secundo

Zdjęcie:Przedwojenny magazyn "Kino"



  



Przypomnienie jego tragicznego życia znajdziecie tu: http://urania-film.blogspot.com/2010/12/eugeniusz-bodo-cz-1.html

Bodo secundo

Zdjęcie:Przedwojenny magazyn "Kino"

  



Przypomnienie jego tragicznego życia znajdziecie tu: http://urania-film.blogspot.com/2010/12/eugeniusz-bodo-cz-1.html

niedziela, 18 września 2011

Ina Benita

Zdjęcie: Przedwojenny magazyn filmowy "Kino"

Jak odpowiedzialnie napisać o historii człowieka, który już sam  nie będzie mógł się obronić? To powszechny problem autorów biograficznych opracowań. Jedynym lekarstwem na to jest rzetelny obiektywizm, ale jak tu być obiektywnym, kiedy główny bohater opracowania wznieca tyleż samo pozytywnych co negatywnych emocji…


 Osoba osnuta legendą, jak większość gwiazd kina lat trzydziestych. Wielka sława, zaszczyty, bogactwo i upadek spowodowany wybuchem wojny. Niby szkielet życiorysu ten sam, a jakże inne losy i inne reakcje na otaczająca rzeczywistość. 
Sławę Iny Benity przygasiła wojenna zawierucha, nadając tej sławie inny, negatywny oddźwięk. Pamięć o niej zadeptano, bo w oczach wielu, dopuściła się zdrady.

 Jej historia zaczęła się na wschodzie. Urodziła się prawdopodobnie w Kijowie. To co skrzętnie ukrywała, a co stało się jej największym wojennym lękiem, to dziedzictwo krwi żydowskiej, po babce.

 Do Polski przyjechała z paryskich szkół wraz z ojcem pod koniec lat dwudziestych. Prawdziwe nazwisko Janina Bułhak zamieniła dla potrzeb sceny, na bardziej filmowe-Inę Benitę. Jej uroda skazała ją na sukces w branży teatralno-filmowej. Miała bardzo wyraziste rysy twarzy, mocno zarysowane kości żuchwy, szeroki uśmiech, duże, ładne, białe zęby, spojrzenie kota. Była naturalną szatynką, ale to „ złociste włoski i uśmiech boski” spowodowały, że stała się najpiękniejszą z gwiazd polskiego dwudziestolecia wojennego. Bo jak wtedy, tak i pewnie teraz „ mężczyźni woleli blondynki”.


W Polsce ukończyła aktorską szkołę dramatyczną i zaraz później dostała angaż. Z początku były to małe rólki rewiowe. Rozwojowi kariery aktorki pomagały obyczajowe skandale, w których grała role nie tylko drugoplanowe. W każdym razie pomagały one w wybiciu się z tłumu młodych pięknych aktoreczek.

 Jej oryginalna, oczywista uroda została zauważona wkrótce, co zaowocowało angażem do filmu „Puszcza”, potem główną rola wraz z Eugeniuszem Bodo w filmie „Jego ekscelencja subiekt”. Potem role posypały się szczodrze. Partnerowała takim męskim sławom kina, jak wspomniany już Eugeniusz Bodo, Aleksander Żabczyński, Adolf Dymsza, Ludwik Sempoliński, Franciszek Brodniewicz, Władysław Grabowski, Antoni Fertner i innym. 

Musiała stawiać czoło porównaniom do innych zdolnych i sławnych aktorek, takich jak Lena Żelichowska, która grywała podobne typy bohaterek i nawet była z urody nieco do podobna do Iny. Benita zagrała w szesnastu filmach, w których większość ról, były rolami głównymi. Prasa rozpisywała się o niej w bardzo pochlebny sposób:

 „Stworzyła pewien określony, atrakcyjny typ postaci. Piękna, piekielnie zgrabna, zwinna, o kocich ruchach, ekscentryczna wampirzyca. Swojska-kobieta demon (…)” (ODEON Stanisława Janickiego „Ina Benita” RMF Classic) 

 W szczycie jej kariery, życie prywatne również trzymało wysoką temperaturę. Podobała się mężczyznom, dlatego do 1939 roku, była już dwukrotnie zamężna. Pierwszym mężem był Jerzy Dal-Atan, aktor i reżyser, ale ten związek zakończył się skandalem powiązanym pośrednio z pracą nad filmem „Hanka”. Mąż Iny związał się w tajemnicy z Jagą Borytą, narzeczoną Zbigniewa Staniewicza, który zaraz potem odebrał sobie życie. 

 Drugim mężem stał się Stanisław Lipiński operator filmowy. Razem z nim wkroczyła w trudny czas okupacji. Razem z nim również wyjechała ze stolicy do Lwowa, na wezwanie zrzeszenia aktorów, wzywającym do bojkotu scen. Szybko jednak powróciła, ale bez męża, jednocześnie porzuciwszy propozycje pracy nie związanej z aktorstwem.

 Trzeba tu zaznaczyć, że większość polskich aktorów zbojkotowała teatry jawne, parając się innymi zajęciami. Wiele aktorek pracowało jako kelnerki. Słynna była kawiarnia „U aktorek”, w której podawały min. Mieczysława Ćwiklińska, Helena Grossówna, Maria Malicka. 

 Benita wybrała swoją drogę, występują z innymi zdeklarowanymi aktorami w teatrach jawnych. Poziom tych teatrów był daleko inny, niż tych w wolnej Polsce, a cel, przede wszystkim propagandowy. Z relacji nielicznych świadków wynika, że Ina nie stroniła od towarzystwa okupantów. Chętnie przyjmując ich pod swoim dachem:

 „Oblężenie w roku 1939 przeżyliśmy na Konopczyńskiego, gdzie m.in. stacjonowała podchorążówka saperów. Kiedy Warszawa skapitulowała, na placyku dokładnie naprzeciw okien Benity wykopano wielki dół, w którym złożono, dobrze zabezpieczoną i opakowaną broń, a głównie granaty. Nie trzeba było długiego okresu czasu, kiedy wszyscy zauważyli, że do lokatorki na parterze zaczynają przychodzić z wizytami oficerowie niemieccy. Wszyscy byli zaszokowani, kiedy któregoś dnia na placyk, na którym była zakopana broń, zajechał oddział SS i wykopał wszystko. Wszyscy mówili, że to za sprawą Benity. „ ( Stanisław Iłowiecki, Plus Minus, Ina Benita i Niemcy, 05.08.2000)

 Pewnym faktem jest to, że Benita zakochała się w jednym z oficerów Wermachtu, z którym wyjechała do Niemiec. W 1944 tuż przed Powstaniem Warszawskim powróciła do Warszawy. Nikt nie wie dlaczego. W międzyczasie wykryto jej „żydowską krew” i oskarżono o „ pohańbienie rasy niemieckiej” w związku z jej planami małżeńskimi z oficerem Wermachtu.

 Aresztowano ją, osadzając na Pawiaku. Podczas aresztowania Ina Benita była w ciąży. W więzieniu urodziła synka, który pomimo trudnych, tragicznych warunków, przeżył. Tuż przed powstaniem, może za przyczyną wpływowych jeszcze przyjaciół, została uwolniona. 

Cóż było jej po wolności, kiedy nie miała się gdzie podziać. Warszawa była już zrujnowana. Podobno chciała się wydostać z okupowanej Warszawy. Znalazła się jednak w centrum piekła, z którego nie sposób było się wydostać. Wiadomości o jej śmierci są niejasne i owiane tajemnicą. Ktoś gdzieś ją widział, ktoś twierdzi, że zginęła od granatu:

 „Wtedy właśnie widziałam ją po raz ostatni. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia. Usiłowała nucić operetkowe arie. Od czasu do czasu śmiała się do łez. Niewątpliwie po stracie dziecka, które z wycieńczenia zmarło w ramionach matki, popadła w obłęd. Baliśmy się, że jej głośne zachowanie może zwabić czatujących na powierzchni Niemców, ale nagle zniknęła. Nie wiem, czy zatruła się oparami, czy też utonęła. Pewne jest, że w przeciwieństwie do życia śmierć miała bardzo niefilmową.” ( Tomasz Zbigniew Zapert, Plus Minus, Długowłosa blondynka o przenikliwym spojrzeniu, 29.07.2000) 

 Nie chcę ocenić tej postaci i nawet próbować nie będę. Przeżyła wachlarz rozmaitych zdarzeń od bycia na piedestale sławy, aż po zimną posadzkę wojennego Pawiaka. To bardzo wiele. Wiele aż na tyle, że prawie nieprawdopodobne, niemal wyjęte z niesamowitej powieści. Opowiadanie stworzone jej życiem, stawiało ją w wielu niecodziennych sytuacjach, które zwykłemu człowiekowi się nie zdarzają. Stawiało ją wciąż przed trudnymi decyzjami i konsekwentnie punktowało jej wybory. To czym być może zawiniła w życiu, a co zarzucają jej niektórzy: kolaborację z okupantem, brak współczucia, samolubstwo, nieliczenie się z innymi, odkupiła ogromnym nieszczęściem ostatnich chwil życia. Bezradność, bezbronność, beznadzieja, a jednocześnie matczyna miłość, która wiodła ją ku końcowi jej życia. Czyż one nie mogą wygładzić szorstkości w traktowaniu, z jaką spotkała się jej osoba dotychczas?


 


Bibliografia: Stanisław Janicki Odeon, RMF Classic Marcin Szczygielski, Na śmierć zakochana w życiu, Bluszcz, 24.o9.2010 Tomasz Zbigniew Zapert, Blondynka o przenikliwym spojrzeniu, Plus Minus, 29.07.2000 Stanisław Iłowiecki, Ina Benita i Niemcy, Plus Minus, 05.08.2000 i Inne

Ina Benita

Zdjęcie: Przedwojenny magazyn filmowy "Kino"

Jak odpowiedzialnie napisać o historii człowieka, który już sam  nie będzie mógł się obronić? To powszechny problem autorów biograficznych opracowań. Jedynym lekarstwem na to jest rzetelny obiektywizm, ale jak tu być obiektywnym, kiedy główny bohater opracowania wznieca tyleż samo pozytywnych co negatywnych emocji…


 Osoba osnuta legendą, jak większość gwiazd kina lat trzydziestych. Wielka sława, zaszczyty, bogactwo i upadek spowodowany wybuchem wojny. Niby szkielet życiorysu ten sam, a jakże inne losy i inne reakcje na otaczająca rzeczywistość. 
Sławę Iny Benity przygasiła wojenna zawierucha, nadając tej sławie inny, negatywny oddźwięk. Pamięć o niej zadeptano, bo w oczach wielu, dopuściła się zdrady.

 Jej historia zaczęła się na wschodzie. Urodziła się prawdopodobnie w Kijowie. To co skrzętnie ukrywała, a co stało się jej największym wojennym lękiem, to dziedzictwo krwi żydowskiej, po babce.

 Do Polski przyjechała z paryskich szkół wraz z ojcem pod koniec lat dwudziestych. Prawdziwe nazwisko Janina Bułhak zamieniła dla potrzeb sceny, na bardziej filmowe-Inę Benitę. Jej uroda skazała ją na sukces w branży teatralno-filmowej. Miała bardzo wyraziste rysy twarzy, mocno zarysowane kości żuchwy, szeroki uśmiech, duże, ładne, białe zęby, spojrzenie kota. Była naturalną szatynką, ale to „ złociste włoski i uśmiech boski” spowodowały, że stała się najpiękniejszą z gwiazd polskiego dwudziestolecia wojennego. Bo jak wtedy, tak i pewnie teraz „ mężczyźni woleli blondynki”.


W Polsce ukończyła aktorską szkołę dramatyczną i zaraz później dostała angaż. Z początku były to małe rólki rewiowe. Rozwojowi kariery aktorki pomagały obyczajowe skandale, w których grała role nie tylko drugoplanowe. W każdym razie pomagały one w wybiciu się z tłumu młodych pięknych aktoreczek.

 Jej oryginalna, oczywista uroda została zauważona wkrótce, co zaowocowało angażem do filmu „Puszcza”, potem główną rola wraz z Eugeniuszem Bodo w filmie „Jego ekscelencja subiekt”. Potem role posypały się szczodrze. Partnerowała takim męskim sławom kina, jak wspomniany już Eugeniusz Bodo, Aleksander Żabczyński, Adolf Dymsza, Ludwik Sempoliński, Franciszek Brodniewicz, Władysław Grabowski, Antoni Fertner i innym. 

Musiała stawiać czoło porównaniom do innych zdolnych i sławnych aktorek, takich jak Lena Żelichowska, która grywała podobne typy bohaterek i nawet była z urody nieco do podobna do Iny. Benita zagrała w szesnastu filmach, w których większość ról, były rolami głównymi. Prasa rozpisywała się o niej w bardzo pochlebny sposób:

 „Stworzyła pewien określony, atrakcyjny typ postaci. Piękna, piekielnie zgrabna, zwinna, o kocich ruchach, ekscentryczna wampirzyca. Swojska-kobieta demon (…)” (ODEON Stanisława Janickiego „Ina Benita” RMF Classic) 

 W szczycie jej kariery, życie prywatne również trzymało wysoką temperaturę. Podobała się mężczyznom, dlatego do 1939 roku, była już dwukrotnie zamężna. Pierwszym mężem był Jerzy Dal-Atan, aktor i reżyser, ale ten związek zakończył się skandalem powiązanym pośrednio z pracą nad filmem „Hanka”. Mąż Iny związał się w tajemnicy z Jagą Borytą, narzeczoną Zbigniewa Staniewicza, który zaraz potem odebrał sobie życie. 

 Drugim mężem stał się Stanisław Lipiński operator filmowy. Razem z nim wkroczyła w trudny czas okupacji. Razem z nim również wyjechała ze stolicy do Lwowa, na wezwanie zrzeszenia aktorów, wzywającym do bojkotu scen. Szybko jednak powróciła, ale bez męża, jednocześnie porzuciwszy propozycje pracy nie związanej z aktorstwem.

 Trzeba tu zaznaczyć, że większość polskich aktorów zbojkotowała teatry jawne, parając się innymi zajęciami. Wiele aktorek pracowało jako kelnerki. Słynna była kawiarnia „U aktorek”, w której podawały min. Mieczysława Ćwiklińska, Helena Grossówna, Maria Malicka. 

 Benita wybrała swoją drogę, występują z innymi zdeklarowanymi aktorami w teatrach jawnych. Poziom tych teatrów był daleko inny, niż tych w wolnej Polsce, a cel, przede wszystkim propagandowy. Z relacji nielicznych świadków wynika, że Ina nie stroniła od towarzystwa okupantów. Chętnie przyjmując ich pod swoim dachem:

 „Oblężenie w roku 1939 przeżyliśmy na Konopczyńskiego, gdzie m.in. stacjonowała podchorążówka saperów. Kiedy Warszawa skapitulowała, na placyku dokładnie naprzeciw okien Benity wykopano wielki dół, w którym złożono, dobrze zabezpieczoną i opakowaną broń, a głównie granaty. Nie trzeba było długiego okresu czasu, kiedy wszyscy zauważyli, że do lokatorki na parterze zaczynają przychodzić z wizytami oficerowie niemieccy. Wszyscy byli zaszokowani, kiedy któregoś dnia na placyk, na którym była zakopana broń, zajechał oddział SS i wykopał wszystko. Wszyscy mówili, że to za sprawą Benity. „ ( Stanisław Iłowiecki, Plus Minus, Ina Benita i Niemcy, 05.08.2000)

 Pewnym faktem jest to, że Benita zakochała się w jednym z oficerów Wermachtu, z którym wyjechała do Niemiec. W 1944 tuż przed Powstaniem Warszawskim powróciła do Warszawy. Nikt nie wie dlaczego. W międzyczasie wykryto jej „żydowską krew” i oskarżono o „ pohańbienie rasy niemieckiej” w związku z jej planami małżeńskimi z oficerem Wermachtu.

 Aresztowano ją, osadzając na Pawiaku. Podczas aresztowania Ina Benita była w ciąży. W więzieniu urodziła synka, który pomimo trudnych, tragicznych warunków, przeżył. Tuż przed powstaniem, może za przyczyną wpływowych jeszcze przyjaciół, została uwolniona. 

Cóż było jej po wolności, kiedy nie miała się gdzie podziać. Warszawa była już zrujnowana. Podobno chciała się wydostać z okupowanej Warszawy. Znalazła się jednak w centrum piekła, z którego nie sposób było się wydostać. Wiadomości o jej śmierci są niejasne i owiane tajemnicą. Ktoś gdzieś ją widział, ktoś twierdzi, że zginęła od granatu:

 „Wtedy właśnie widziałam ją po raz ostatni. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia. Usiłowała nucić operetkowe arie. Od czasu do czasu śmiała się do łez. Niewątpliwie po stracie dziecka, które z wycieńczenia zmarło w ramionach matki, popadła w obłęd. Baliśmy się, że jej głośne zachowanie może zwabić czatujących na powierzchni Niemców, ale nagle zniknęła. Nie wiem, czy zatruła się oparami, czy też utonęła. Pewne jest, że w przeciwieństwie do życia śmierć miała bardzo niefilmową.” ( Tomasz Zbigniew Zapert, Plus Minus, Długowłosa blondynka o przenikliwym spojrzeniu, 29.07.2000) 

 Nie chcę ocenić tej postaci i nawet próbować nie będę. Przeżyła wachlarz rozmaitych zdarzeń od bycia na piedestale sławy, aż po zimną posadzkę wojennego Pawiaka. To bardzo wiele. Wiele aż na tyle, że prawie nieprawdopodobne, niemal wyjęte z niesamowitej powieści. Opowiadanie stworzone jej życiem, stawiało ją w wielu niecodziennych sytuacjach, które zwykłemu człowiekowi się nie zdarzają. Stawiało ją wciąż przed trudnymi decyzjami i konsekwentnie punktowało jej wybory. To czym być może zawiniła w życiu, a co zarzucają jej niektórzy: kolaborację z okupantem, brak współczucia, samolubstwo, nieliczenie się z innymi, odkupiła ogromnym nieszczęściem ostatnich chwil życia. Bezradność, bezbronność, beznadzieja, a jednocześnie matczyna miłość, która wiodła ją ku końcowi jej życia. Czyż one nie mogą wygładzić szorstkości w traktowaniu, z jaką spotkała się jej osoba dotychczas?


 


Bibliografia: Stanisław Janicki Odeon, RMF Classic Marcin Szczygielski, Na śmierć zakochana w życiu, Bluszcz, 24.o9.2010 Tomasz Zbigniew Zapert, Blondynka o przenikliwym spojrzeniu, Plus Minus, 29.07.2000 Stanisław Iłowiecki, Ina Benita i Niemcy, Plus Minus, 05.08.2000 i Inne

piątek, 2 września 2011

Wrześniowy Książe Niezłomny


"Próbę nad "Kręgiem nadziei" przerwał alarm lotniczy. Po tym wracając do domu, na placu Trzech Krzyży, usłyszałem strzały armat przeciwlotniczych i wycie syren. Ledwie zdążyłem (pędem) do domu. Po obiedzie znów alarm. O 8-ej zeszliśmy się w Reducie i znów przerwano nam pracę alarmem. {...} W Reducie nastrój poważny. Przygotowujemy sztukę, która nie ma nic wspólnego z wojną, porusza tylko sprawy etyczne człowieka, jego tragiczną walkę z losem, i pokazuje, jak człowiek z tej walki może wyjść zwycięsko. 

Wojna toczy się pomiędzy Pychą niemiecką a Godnością narodu polskiego. Godność narodu polskiego zależy od poczucia godności każdej jednostki. Co to jest godność narodowa i jaka ma być walka z Pychą, niezłomna, pouczy nas Książe Niezłomny. Przystępujemy do pracy naszej, wznawiamy pracę. (Poczułem tę potrzebę w sierpniu ubiegłego roku). Każdy z nas na swoim polu pracy ma być dziś żołnierzem"

[za:] Józef Szczublewski, Żywot Osterwy, Warszawa 1973; {za:] Tomasz Mościcki, Teatry Warszawy, Kronika 1939, 2009


Juliusz Osterwa podówczas był aktorską osobistością na miarę Jaracza. W młodości był krakowskim aktorem występującym  m.in. w Zielonym Baloniku, Teatrze Miejskim, pod znakomitym okiem Ludwika Solskiego. W Krakowie prowadził wykłady w Państwowej Szkole Dramatycznej. Dyrektorował między innymi w Teatrze im. J. Słowackiego.

Ukochanym dzieckiem, stała się dla niego Reduta- Teatr Laboratorium, który miał za zadanie udoskonalanie warsztatu pracy aktora, poszukiwanie nowych technik gry aktorskiej, nowych rozwiązań. Skupiał w  szeregach  Reduty aktorów otwartych na nowości, wybitnych i utalentowanych.

Książe Niezłomny, o którym przypomina Osterwa, to więzień, który z poświęceniem broni chrześcijańskiego miasta przed wydaniem w ręce muzułmanów. Wykazując się przy tym najszlachetniejszymi z wszelkich przymiotów ludzkiego ducha: ofiarnością, poświęceniem, miłością, niezłomnością. Sztukę w trzech aktach, pióra Calderona de la Barca przełożył Juliusz Słowacki.
 Podczas wybuchu II wojny światowej, Juliusz Osterwa właśnie w Reducie przygotowywał spektakl "Książe niezłomny". Swoją rolę w obronie Polski upatrywał w swojej pracy aktorskiej, która, wspaniale wykonywana, niosła otuchę i pociechę na nadchodzące straszne czasy.
Zachęcam do lektury.


PS. Być takim Księciem Niezłomnym to wielka sztuka. Czy ktoś to jeszcze potrafi? Chciałabym...


fot:  "Osterwa w roli Księcia Niezłomnego" www. astral.lodz.pl

czwartek, 1 września 2011

Wrześniowy Książe Niezłomny


"Próbę nad "Kręgiem nadziei" przerwał alarm lotniczy. Po tym wracając do domu, na placu Trzech Krzyży, usłyszałem strzały armat przeciwlotniczych i wycie syren. Ledwie zdążyłem (pędem) do domu. Po obiedzie znów alarm. O 8-ej zeszliśmy się w Reducie i znów przerwano nam pracę alarmem. {...} W Reducie nastrój poważny. Przygotowujemy sztukę, która nie ma nic wspólnego z wojną, porusza tylko sprawy etyczne człowieka, jego tragiczną walkę z losem, i pokazuje, jak człowiek z tej walki może wyjść zwycięsko. 

Wojna toczy się pomiędzy Pychą niemiecką a Godnością narodu polskiego. Godność narodu polskiego zależy od poczucia godności każdej jednostki. Co to jest godność narodowa i jaka ma być walka z Pychą, niezłomna, pouczy nas Książe Niezłomny. Przystępujemy do pracy naszej, wznawiamy pracę. (Poczułem tę potrzebę w sierpniu ubiegłego roku). Każdy z nas na swoim polu pracy ma być dziś żołnierzem"

[za:] Józef Szczublewski, Żywot Osterwy, Warszawa 1973; {za:] Tomasz Mościcki, Teatry Warszawy, Kronika 1939, 2009


Juliusz Osterwa podówczas był aktorską osobistością na miarę Jaracza. W młodości był krakowskim aktorem występującym  m.in. w Zielonym Baloniku, Teatrze Miejskim, pod znakomitym okiem Ludwika Solskiego. W Krakowie prowadził wykłady w Państwowej Szkole Dramatycznej. Dyrektorował między innymi w Teatrze im. J. Słowackiego.

Ukochanym dzieckiem, stała się dla niego Reduta- Teatr Laboratorium, który miał za zadanie udoskonalanie warsztatu pracy aktora, poszukiwanie nowych technik gry aktorskiej, nowych rozwiązań. Skupiał w  szeregach  Reduty aktorów otwartych na nowości, wybitnych i utalentowanych.

Książe Niezłomny, o którym przypomina Osterwa, to więzień, który z poświęceniem broni chrześcijańskiego miasta przed wydaniem w ręce muzułmanów. Wykazując się przy tym najszlachetniejszymi z wszelkich przymiotów ludzkiego ducha: ofiarnością, poświęceniem, miłością, niezłomnością. Sztukę w trzech aktach, pióra Calderona de la Barca przełożył Juliusz Słowacki.
 Podczas wybuchu II wojny światowej, Juliusz Osterwa właśnie w Reducie przygotowywał spektakl "Książe niezłomny". Swoją rolę w obronie Polski upatrywał w swojej pracy aktorskiej, która, wspaniale wykonywana, niosła otuchę i pociechę na nadchodzące straszne czasy.
Zachęcam do lektury.


PS. Być takim Księciem Niezłomnym to wielka sztuka. Czy ktoś to jeszcze potrafi? Chciałabym...


fot:  "Osterwa w roli Księcia Niezłomnego" www. astral.lodz.pl

czwartek, 11 sierpnia 2011

Histeuria

Cudny czas lata. Pogoda, choć mocno mokra, nie jest w stanie mnie powstrzymać od nawiedzana miejsc wyjątkowych pod różnym względem.
Słowo realia, jednoznaczne tutaj ze „skrzeczącą rzeczywistością”, to chleb codzienny. Remonty drogowe, czy inne rodzime absurdy, zwykłe codzienności przestały już dziwić. Odpowiednie nastawienie psychiki w podróży wystarczy, aby gładko i w miarę bezstresowo przebrnąć przez korki drogowe i umysłowe.
*
Kazimierz nad Wisłą. Miasteczko sławne z niepowtarzalnej atmosfery, zabytków i festiwali. Nazwę Kazimierz nadały, primo,  norbertanki na cześć swojego dobroczyńcy Kazimierza Sprawiedliwego, który przekazał im we władanie te tereny. Secundo, Kazimierz Wielki wzniósł tu obronny zamek którego ruiny, na malowniczym wzgórzu można podziwiać po dziś dzień.
W pełni wakacyjnego sezony przez uliczki przepływają tłumy zawiedzionych turystów. Najważniejsze zabytki miasta, zakryto rusztowaniami i płachtami, zagrodzono zabraniając wstępu.
.
Ruiny Zamku w Kazimierzu Dolnym, lipiec 2011

Ruiny Zamku w Kazimierzu Dolnym, lipiec 2011, widok od strony  wieży
Wieża widokowa w Kazimierzu Dolnym, lipiec 2011
Kościół farny, Kazimierz Dolny

Bez zbędnego komentarza także należy zostawić Świątynię Sybilli w Puławach, którą miałam ochotę obejrzeć po raz wtóry, oraz obiekt położony w ogrodzie Czartoryskich tuż obok.




Puławy, Świątynia Sybilli
W lipcu przejeżdżałam przez centrum Rybnika. Niestety, przy nie najgorszym zmyśle orientacji, jako takiej znajomości miasta, stanęłam jak wryta, bez pomysłu przejechania przez miasto.
Amok remontów drogowych najwyraźniej zaślepił kogoś, kto decyduje o kolejności napraw drogowych, bądź też nie ma przyjemności bywania w tym bądź co bądź uroczym mieście. Gdyby bywał z pewnością stanąłby na jednym z licznych rybnickich rond i rozpłakał się jak dziecko, jako i ja. Zamkniętym drogom towarzyszą nieczytelne pomarańczowe znaki. Jedne pokazują objazd, kolejne, wprost przeciwnie, bądź też wcale nic nie wskazują, bo są poprzekreślane. Według ich oznakowania, co najwyżej pies trafił wielokrotnie do swojego ogona.
Rybnik w lipcu. Czerwony-remontowane drogi, zielony-trasa przelotowa.

*
Wciąż się dziwię czemu remont nie można robić poza szczytem sezonu turystycznego? Jeśli już konieczne są renowacje natychmiastowe, to, czy nie można robić tego z głową i na tyle estetycznie, na ile miejsce i zabytek ten zasługuje? Kto to wszystko tak genialnie wymyśla?
Dziwię się, dlaczego remonty dróg robi się tak złośliwie i bezmyślnie, aby zatkać drogi alternatywne?

*
Dzięki funduszom europejskim, znajdują się pieniądze na tak palące potrzeby, jak drogi czy ratowanie naszych wspaniałych zabytków, dziedzictwa narodowego. Gdyby nie one, większość pomniejszych zabytków niszczałaby.
 Z pewnością byłby ogromny problem znalezienia środków w innym worku. 
Zastanawia mnie  sposób realizacji zamierzonych przedsięwzięć i klucz jakim posługują się osoby decydujące o terminach i sposobach realizacji. Czy jest to bezmyślność, czy celowe działanie, aby renowacje i remonty odbywała się w szczycie sezonu…

Ciągle sama przekonuję się, że powinnam się z tego powodu cieszyć i cieszę się od kilku lat. Cieszę się z permanentnego remontu i korków na autostradzie, bo jak wyremontują, to będzie cudowna jazda. Cieszę się z korków w każdym odcinku naszej pięknej Polski, bo już niedługo będzie można jeździć po wyremontowanym. Cieszę się z kolejek w urzędach, bo za to spotyka mnie, bardziej niż kiedyś, uśmiechnięta twarz urzędnika. Cieszę się z wszelkich utrudnień, zwężeń, remontów jakoby ta baba, która w domu miejsca nie miała więc kupiła sobie kozę.

Cieszę się z wysokiego kursu Franka, bo kiedyś musi spaść na łeb, co to będzie za radość... Cieszę się że jest źle, bo wciąż wciskają nam z uśmiechem na ustach, że przejściowo i że musi być gorzej, żeby było lepiej.

Żeby się pocieszyć włączam telewizję, w której mnie uspokoją, że Polakom żyje się lepiej, na co przedstawią znów odpowiednie wykresy.

Cóż wiec robić, „jutro będzie lepiej, hop siup”.

Histeuria

Cudny czas lata. Pogoda, choć mocno mokra, nie jest w stanie mnie powstrzymać od nawiedzana miejsc wyjątkowych pod różnym względem.
Słowo realia, jednoznaczne tutaj ze „skrzeczącą rzeczywistością”, to chleb codzienny. Remonty drogowe, czy inne rodzime absurdy, zwykłe codzienności przestały już dziwić. Odpowiednie nastawienie psychiki w podróży wystarczy, aby gładko i w miarę bezstresowo przebrnąć przez korki drogowe i umysłowe.
*
Kazimierz nad Wisłą. Miasteczko sławne z niepowtarzalnej atmosfery, zabytków i festiwali. Nazwę Kazimierz nadały, primo,  norbertanki na cześć swojego dobroczyńcy Kazimierza Sprawiedliwego, który przekazał im we władanie te tereny. Secundo, Kazimierz Wielki wzniósł tu obronny zamek którego ruiny, na malowniczym wzgórzu można podziwiać po dziś dzień.
W pełni wakacyjnego sezony przez uliczki przepływają tłumy zawiedzionych turystów. Najważniejsze zabytki miasta, zakryto rusztowaniami i płachtami, zagrodzono zabraniając wstępu.
.
Ruiny Zamku w Kazimierzu Dolnym, lipiec 2011

Ruiny Zamku w Kazimierzu Dolnym, lipiec 2011, widok od strony  wieży
Wieża widokowa w Kazimierzu Dolnym, lipiec 2011
Kościół farny, Kazimierz Dolny

Bez zbędnego komentarza także należy zostawić Świątynię Sybilli w Puławach, którą miałam ochotę obejrzeć po raz wtóry, oraz obiekt położony w ogrodzie Czartoryskich tuż obok.




Puławy, Świątynia Sybilli
W lipcu przejeżdżałam przez centrum Rybnika. Niestety, przy nie najgorszym zmyśle orientacji, jako takiej znajomości miasta, stanęłam jak wryta, bez pomysłu przejechania przez miasto.
Amok remontów drogowych najwyraźniej zaślepił kogoś, kto decyduje o kolejności napraw drogowych, bądź też nie ma przyjemności bywania w tym bądź co bądź uroczym mieście. Gdyby bywał z pewnością stanąłby na jednym z licznych rybnickich rond i rozpłakał się jak dziecko, jako i ja. Zamkniętym drogom towarzyszą nieczytelne pomarańczowe znaki. Jedne pokazują objazd, kolejne, wprost przeciwnie, bądź też wcale nic nie wskazują, bo są poprzekreślane. Według ich oznakowania, co najwyżej pies trafił wielokrotnie do swojego ogona.
Rybnik w lipcu. Czerwony-remontowane drogi, zielony-trasa przelotowa.

*
Wciąż się dziwię czemu remont nie można robić poza szczytem sezonu turystycznego? Jeśli już konieczne są renowacje natychmiastowe, to, czy nie można robić tego z głową i na tyle estetycznie, na ile miejsce i zabytek ten zasługuje? Kto to wszystko tak genialnie wymyśla?
Dziwię się, dlaczego remonty dróg robi się tak złośliwie i bezmyślnie, aby zatkać drogi alternatywne?

*
Dzięki funduszom europejskim, znajdują się pieniądze na tak palące potrzeby, jak drogi czy ratowanie naszych wspaniałych zabytków, dziedzictwa narodowego. Gdyby nie one, większość pomniejszych zabytków niszczałaby.
 Z pewnością byłby ogromny problem znalezienia środków w innym worku. 
Zastanawia mnie  sposób realizacji zamierzonych przedsięwzięć i klucz jakim posługują się osoby decydujące o terminach i sposobach realizacji. Czy jest to bezmyślność, czy celowe działanie, aby renowacje i remonty odbywała się w szczycie sezonu…

Ciągle sama przekonuję się, że powinnam się z tego powodu cieszyć i cieszę się od kilku lat. Cieszę się z permanentnego remontu i korków na autostradzie, bo jak wyremontują, to będzie cudowna jazda. Cieszę się z korków w każdym odcinku naszej pięknej Polski, bo już niedługo będzie można jeździć po wyremontowanym. Cieszę się z kolejek w urzędach, bo za to spotyka mnie, bardziej niż kiedyś, uśmiechnięta twarz urzędnika. Cieszę się z wszelkich utrudnień, zwężeń, remontów jakoby ta baba, która w domu miejsca nie miała więc kupiła sobie kozę.

Cieszę się z wysokiego kursu Franka, bo kiedyś musi spaść na łeb, co to będzie za radość... Cieszę się że jest źle, bo wciąż wciskają nam z uśmiechem na ustach, że przejściowo i że musi być gorzej, żeby było lepiej.

Żeby się pocieszyć włączam telewizję, w której mnie uspokoją, że Polakom żyje się lepiej, na co przedstawią znów odpowiednie wykresy.

Cóż wiec robić, „jutro będzie lepiej, hop siup”.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Warszawa w rozmowach- Justyna Krajewska

Takie pozycje książkowe lubię najbardziej. Biograficzne, historyczne, prawdziwe i klimatyczne. Takie lubię czytać. Dzięki swoim bohaterom au...