W naszych czasach bardzo łatwo jest uzyskać miano szaleńca czy oszołoma. Wystarczy, że zrobi się coś innego niż wszyscy, lub coś co według powszechnej opinii jest głupie, czy wstydliwe.
*
Ten początek wakacji i zakończenie roku szkolnego był tak samo nudny jak i każdy inny. Podziękowania, rozdawanie świadectw i tak dalej. Wiadomo jednak, że na początek każdej uroczystości, jest część bardzo oficjalna. Śpiewany jest hymn. Modą jest, całkiem dla mnie niezrozumiałą, żeby hymn Polski nie śpiewać lecz burczeć pod nosem z niechęcią.
Rodzicie, którzy przyszli na zakończenie roku szkolnego zachowywali się podobnie. Komenda -do hymnu- nie zrobiła na nich większego wrażenia. Młode mamy w ferworze dyskusji i oglądania się na boki, w poszukiwaniu obiektu do dyskusji, nawet nie zauważyły wezwania dyrektora.
Panowie stali z rękami w kieszeni, inne kobiety siedziały, zainteresowane zdjęciami, które właśnie zrobiły.
Generalnie, nikt z dorosłych nie zauważył, że śpiewany jest nasz dumny Hymn Narodowy, który kiedyś śpiewano z zapartym tchem i pełną piersią. Tak się zmieniły czasy.
Ale co z tym oszołomem? Ano nic. Sympatyczne mamy nareszcie znalazły sobie wdzięczny obiekt na „tapetę” w mojej osobie. Powodem było moje dziwaczne zachowanie. W czasie hymnu stałam na baczność i śpiewałam. Nie jakoś wyzywająco- tak po prostu. Jednak spotkałam się z drwiącymi uśmieszkami osób dookoła.
W tym momencie nasunął mi się obraz: amerykański mecz piłki , przed którym wszyscy na trybunach wstają, mężczyźni zdejmują czapki ( niejednokrotnie ciężkie, bo z pojemnikami piwa), składają je na piersi i śpiewają głośno, wyraźnie i dumnie. Można mieć ich za wzór obywatelskich postaw.
A u nas? Naród tak ciężko doświadczany, walczący o przetrwanie nareszcie mógłby śpiewać, ale już nie chce. No więc ja jestem oszołomem, bo chcę.
*
Jest to paradoks na skalę światową. Co w nas takiego drzemie, że ten kraj pełen jest sprzeczności i przekory. Tyle lat zajęło nam wywalczenia sobie tożsamości, przywilejów i demokracji, a kiedy już to wszystko jest, to z tego nie korzystamy.
*
Przywilej głosowania w niezależnych wyborach jest najwyższym osiągnięciem demokracji. U nas, całkiem od niedawna. Z tego przywileju aż chciałoby się korzystać, również w poczuciu obowiązku wobec państwa, w którym przyszło żyć.
Za to głosowanie poza miejscem zamieszkania wymaga nie tylko chęci, ale i determinacji. Wszystko jak zwykle przez skrzeczącą rzeczywistość. Kolejki w urzędach do okienka, gdzie wydaje się zaświadczenia są podobne do tych w mięsnych lat osiemdziesiątych, kiedy spodziewano się, że rzucą polędwicę.
Wielu z potencjalnych wyborców to zniechęca, czemu się absolutnie nie dziwię. Podejrzewam, że z wyjazdu nie zrezygnują, a z głosowania i owszem. Czyżby państwu nie zależało na tym by obywatele głosowali?
*
Obowiązek obywatela wobec „opiekującego„ się nim państwa jest powszechny. Stanie w kolejkach i skrzywiona twarz niezadowolonej i wyniosłej urzędniczki jest bonusem i „nagrodą” za spełnienie obywatelskiej powinności, bo inne profity trudno dojrzeć. Bo gdzie? W szpitalu, szkole, a może w urzędzie?
Wiem!! Pewnie w galerii handlowej!!
*
Analizując wielką niechęć śpiewania hymnu, dochodzę do wniosku, że jest to syndrom, rodzaj podświadomego protestu ludzi wobec otaczającej nas rzeczywistości.
Dojmujące poczucie wyzysku, braku opieki i elementarnej troski o słabych, nie pozwala na czucie się dumnym obywatelem. Trudno jest bowiem unieść się ponad codzienne życie, ku wznioślejszym wartościom, jeżeli po opłaceniu podatków i ubezpieczeń społecznych, pozostaje jedynie mała garść grosza na powszednie potrzeby.
Płacenie podatków i ubezpieczeń jest poczytywane jako przymus i nieuzasadnione zdzierstwo, bo nie wynikają z tego właściwe rodzaje państwowego rewanżu.
Poczucie, że obowiązek ten jest jednostronny, a podatki są wrzucone w kasę państwową jak w studnię bez dna, daje poczucie krzywdy, a nawet złości.
Wobec takiej argumentacji, rodzi się we mnie zrozumienie do postaw moich sfrustrowanych rodaków. Bo codzienność nazbyt ich przygniata.
*
Historia jednak dowodzi i oby nie musiała nigdy więcej, że w Polakach kotwiczy miłość bezwarunkowa. Bo łatwo jest być patriotą w czasach dobrobytu i pokoju. Śpiewać pochwalne hymny na cześć obficie karmiącej ręki. Miłość warunkowa jest prosta i nieskomplikowana, choć bardzo nietrwała i kapryśna, ale też zdrowa dla obu stron. Ona to opiera się na wzajemnym świadczeniu i homeostazie pomiędzy prawem a obowiązkiem. Jej byt warunkuje zasada: przywilej wykorzystać, obowiązek wypełnić, prawa oczekiwać.
W podstawie naszego bytu leży genetyczna miłość bezwarunkowa. W niej jest siła, ale też trudny niesprawiedliwy los. Na niej bazują rządzący. Także na tym, że nie mamy innego wyjścia, a to już jest bardzo nie w porządku.
Fot. źródło:
ourpreciouslamb.wordpres.com
Pani Moniko nie potrafię odpowiedzieć dlaczego. Ja też stoję na baczność i śpiewam, niekiedy z łezką. Ja też zachowuję się normalnie i przyzwoicie w innych sytuacjach. Takie odebrałem wychowanie z domu i od tych, którzy mnie nauczali. Kiedyś w potrzebie jednoczyliśmy się. Czy dziś byłoby to możliwe? Socjologowie pewnie wiedzą. A co na to politycy?Jestem pełen obaw. To smutne i przykre. Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńA ja mam zgoła odmienne spostrzeżenia także ze szkoły. Akademia z okazji Święta Niepodległości, na którą zaproszono rodziców. Dzieciaki recytują i śpiewają patriotyczne pieśni, kończą hymnem. Wszyscy wstają i także śpiewają, wielu ze łzami w oczach, łamiącym się głosem.
OdpowiedzUsuńSyn po powrocie z wycieczki szkolnej do Pragi poprosił o koszulkę z orłem. Koledzy mieli a on nie, a to przecież "super być Polakiem". Jeśli dodać do tego fascynację kulturą staropolską (w pierwszej gimnazjum jest trochę Kochanowskiego, Morsztyna, Krasickiego) przejawiającą się czy to żartobliwym używaniem archaizmów, czy czy dumą z husarii, pierwszej w Europie konstytucji itd. to wydaje mi się, że nie jest źle.
Wracając do dorosłych. O ile kilka lat temu brak szacunku do narodowych symboli uchodził za przejaw światowości, o tyle teraz ktoś, kto ich nie szanuje musi się liczyć z uwagami i ostracyzmem ze strony zwykłych ludzi.
Niestety ryba psuje się od głowy... Martwię się o naszą przyszłą Polskę, a przecież apele alarmujące są lekceważone lub wrzucane do radykalnego worka. Ubolewam też nad faktem, że brak u nas wykształconego społeczeństwa obywatelskiego.
OdpowiedzUsuńNiech Pani dalej śpiewa hymn dumnie i głośno. Dla siebie i dla innych, choćby dla jednej młodej osoby, która to zapamięta i weźmie z Pani przykład.
Pozdrawiam