W
hospicjum jest pełno zajętych łóżek. W hospicjum jest pustka
pustych łóżek. Pojawiają się i odchodzą terminalnie chorzy.
Rzadko który z nich odchodzi do życia.
Są
lekarze „białe kolumny”, „najbardziej samotni”. Są
pielęgniarki, które czasem zapominają o noszeniu w kitlu empatii.
Są także szafarze posługi duchowej, jak cienie; za monumentalne,
za smutne. Wreszcie wolontariusze. Reszta przychodzi bo nie chce, a
musi.
Hospicjum
wymaga ciszy i delikatności. Oczekuje lekkości kroków gdy panoszy
się ból. Spodziewa niewidzialności materii gdy zapalone są
świece. I żyje.
Pojawiają
się pacjenci. Każdy ma imię i inny życiorys. Każdy ma
niepowtarzalny charakter i reakcję wobec faktu. Wady? Okazują się
nieistotne.
Doświadczając
choroby i bólu, w gratisie otrzymując upokorzenia. Samotny spacer
chorego ku ostateczności rozrywa więzi ze światem. Krępuje
niemocą bliskich. Miażdży.
Eteryczny
człowiek odwiedza sale. Wolontariuszka. Nie wybiera, nie
selekcjonuje. Otacza jak powietrze, nienachalnie poznaje- „zna
swoje miejsce”. Potem trzyma za rękę gdy boli. Całuje w czoło,
pieczętując przyjaźń. Mostem łączy śmierć i życie. Rosną
jej skrzydła. Z potrzeby serca, zwykłej ludzkiej życzliwości
nagina bezduszne zasady. „Nie wolno” wobec śmierci- jakież to
staje się trywialne.
Zorkownia, Zorka, Zoreczka- siedziba pięknego ducha. Zarzewie
nadziei w sprawach beznadziejnych na kształt świętej Rity. W
końcu klucz do oswojenia strachów starych jak cała ludzkość.
Pstryk
Książka
ta jest jak utwór muzyczny. Ludzie pojawiają się jak nuty. Krótsze
żywoty i dłuższe, ósemki, półnuty. Dźwięczą i przemijają.
Zmiany rytmu jak w wariacji z ciągłym tykaniem metronomu w tle.
Każda nuta ma swój czas i brzmienie. Prawdziwa symfonia życia. Nie
ma tu głównego bohatera, jest ich wielu, tak samo ważnych. Motywem
łączącym wszystkie historie są wolontariusze. Atomek jest jednym
z nich. Zaznacza się akcentem w większości historii. Zapisany
gdzieś na marginesie jego los, napawa optymizmem i wiarą w dobre
zakończenia.
Autorka
stosuje oszczędną narrację. Sens nie ginie w potokach słów, ani
opisów. Nieformalny, blogowy styl jest zaletą z wielu powodów.
Skupia się na emocjach. Te próbuje łowić i opisać najprościej
jak się da. Tak po ludzku, na bieżąco. Krótkie, wręcz ascetyczne
zdania, obdarte do kości z ozdobników, jak pacjenci ze złudzeń.
Minimalizm w stylu Wisławy Szymborskiej podkreśla emocjonalną
inteligencję autorki i psychologiczną intuicję. Krótkie
rozdziały, przejrzystość i lekkość stylu zdają się być
celowymi zabiegami zachęcającymi do czytania. W zetknięciu z
ciężkością i ważnością tematu, to mądre działania świadomej
literacko osoby.
Agnieszka niewiele mówi o sobie, nie cechuje wyraźnie swoją
osobowością historii pacjentów. Jest przeźroczysta, pokorna i
skromna. Ujawnia tylko najbardziej traumatyczne wydarzenie ze
swojego życia, do którego wciąż powraca. Ono staje się
początkiem, motorem i mostem łączącym ją z cierpiącym
człowiekiem.
Umierającej
córeczce obiecuje, że będzie dzielna, że bez niej da sobie radę.
I daje. Odkrywa w sobie ogromne pokłady miłości, którą musi się
podzielić. Chce nią obdarować kogoś, kto najbardziej tego
potrzebuje. Tak trafia do hospicjum.
Poznaje
je od podszewki. Stąpa lekko, delikatnie jak kot. Amortyzuje
bezduszne hospicyjne procedury, które odzierają ludzi, za życia i
po śmierci, z godności. Doskonale wie, że jej działania nie są
wystarczające. Zorki jest za mało. To jej jednak nie zraża, bo
wie, że warto. Każdy człowiek jest jedyny, niepowtarzalny i
wartościowy. Na redukcję pacjenta do jednostki chorobowej nikt w
hospicjum nie daje zgody. Zorka idzie dalej. Taktownie i bez presji
poznaje swoich podopiecznych. Ma klucz do prawie każdego z nich.
Bez strachu wchodzi z nimi w bardziej zażyłe relacje, wyznaczając
granice swojego bezpieczeństwa. Chłonięcie emocji jak gąbka jest
niebezpieczne. Pacjent to nie tylko kłębek cierpienia. To
osobowość, która, choć z wyrokiem, żyje całym sobą. Ma
marzenia i plany. Posiada pragnienia. To osoba reaktywna, która umie
przystosować się rzeczywistości, która odkrywa w sobie pokłady
nieuświadomionej dotąd siły. Agnieszka to dobrze wie. Pozwala
pacjentowi być sobą. Posiada niezwykłą umiejętność słuchania.
Czasem tylko milczy. Budzi zaufanie. Nierzadko jest brakującym,
niezbędnym elementem w komunikacji między chorym, a jego bliskimi.
„Zorkownia”
to dowód na początek głębokich, pozytywnych zmian mentalności
ludzkiej. Wyraźnie zwraca uwagę czytelnika jak wiele złego
przynosi ze sobą myślenie stereotypowe. Jak dotkliwie są
doświadczani chorzy poprzez zaniedbania i obojętność zdrowych.
Nie wszyscy pamiętają, że los szyderczo umie śmiać się z
każdego z nas. Zorka odważnie wchodzi na tereny okryte wstydliwym
„tabu”. Miłość, sex i choroba.
Opowieść
Agnieszki to na nowo opowiedziany „Oddział chorych na raka”
Aleksandra Sołżenicyna. Nie można tego porównania pominąć.
Podobne miejsce, podobne problemy. To samo upokorzenie, ból i
strach. Ta sama śmierć. Dzieło napisane w latach sześćdziesiątych,
zakazane w ZSSR. Obnaża bezduszność szpitala w stosunku do ciężko
chorych, wyrzucanych na margines życia. Wobec wizji Sołżenicyna,
wizja Agnieszki Kalugi jest z goła inna. Bardziej jasna,
optymistyczna, pomimo ogromu nieszczęść. Więcej tu powietrza,
mniej zawiści i zazdrości. Jest zapach wiosny i kwiatów. Ona sama
jest kwiatem. Umie dostrzec otwierające się na chwilę niebo.
Hospicjum, takie miejsca naprawdę istnieją. Tam kipią ludzkie
emocje. W takich miejscach pojawia się spełnienie i szczęście.
Pojawia się żart i uśmiech. Ogrom wdzięczności, przyjaźń i
zrozumienie. Najmniej tam śmierci. To nie paradoks to właściwe
widzenie porządku rzeczy. Każdy tam zna swoje miejsce. Trzeba to
tylko zobaczyć oczami Zorki. Trzeba tylko chcieć spojrzeć i
przestać być samolubem. Boże daj nam tysiąc Zorek.
Agnieszko życzę Ci i wszystkim nam, żeby tą książkę przeczytało jak najwięcej osób i dziękuję z głębi medycznego serducha.
Moniko! coś pięknego to i ta książka i recenzja. Zakupię, przeczytam i puszczę w obieg - niech żyje swoim życiem.
OdpowiedzUsuńPowoli wracam do blogowego świata Brakowało mi wizyt tutaj.
Pozdrawiam serdecznie!
Wszystko zależy od perspektywy...
OdpowiedzUsuńTo o czym pisze Zorka było moją pracą przez wiele lat. Nie mogłam wtedy czytać jej bloga, bo to była codzienność. Wpadłam przez to w depresję, nie wiedziałam jak sobie poradzić ze strachem o najbliższych...kiedy czytałam peany na temat jej bloga myślałam sobie "Ludzie, wy życia nie znacie". Pewnie kupię książkę w czasie najbliższego pobytu w Polsce, ale odstawię na półkę. Mam to na codzień, w literaturze szukam odetchnienia...