Talent rodzi się jak diament. Zwykły
człowiek myśli, że znikąd, bo nie jest świadom tej ogromnej siły
natury, która diament ten rodzi. By zdobyć ten cenny kruszec trzeba
szczęścia i ogromnej pracy.
Podobnie z talentem- jest w każdym z
nas. Szczęście tylko powala go wydobyć, zauważyć i oprawić w
należyty sposób.
*
Mała, szczupła dziewczynka siedzi
na ziemi z główką wtuloną w kolana matki. Płowe, cienkie
warkoczyki spływają po białym fartuchu. Spracowana, szorstka dłoń
gładzi troskliwie córkę. Przez otwarte okno wpadają promienie
wrześniowego słońca. Firanka co chwilę delikatnie łopocze od
ciepłego przeciągu. Liście przyjemnie szumią udając szmer
potoku.
-Już niedługo będą grzyby- zamyśla
się matka.
Ilość grzybów kompletnie nie ma
znaczenia dla dziewczynki. Jej myśli roztopione we wrześniowym
słonku, swobodnie krążą po pokoju jak mucha.
- A mamusia to wie kim ja będę jak
dorosnę?-
-Będziesz dużą dobrą córką-
Maryniu- żartuje matka.
-Oj, mamusia żartuje, a ja się pytam
tak naprawdę. Kim ja będę?.
-Pójdziesz do pani Mareckiej do
przyuczenia. Będziesz wspaniale szyła i będziesz miała z czego
żyć. Ludzie zawsze będą potrzebowali ubrań. Krawiectwo to dobry
fach.
Marysia nie odpowiedziała, bo grzeczne
dzieci nie sprzeciwiają się dorosłym. Nie bardzo podobał jej się
pomysł mamy. W myślach już widział poranione palce szpilkami i
okulary z grubymi szkłami na jej nosie. Jak każda dziewczynka
marzyła o tym, żeby tańczyć w ogródku, śpiewać ładne piosenki
i zrywać kwiatki. Szycie jest takie nieciekawe i głupie. Jednak
skoro mama mówi, że tak będzie dobrze, to widać dorosła kobieta
będzie szczęśliwa będąc krawcową.
-Mamusiu, a dlaczego nie mogłabym
śpiewać jak ta pani na cenie w letnim teatrzyku?
-Dziecko, o czym ty mówisz? To nie
jest zawód dal uczciwej kobiety...
-Ale ja bym tak chciała...
-Głupiutka jesteś jeszcze to nie
rozumiesz, że z tańczenia wyżyć się nie da. Ta pani nie jest
szczęśliwa.
-Właśnie, że będę tańczyć i
śpiewać- szepnęła cicho Mania.
*
Maria Pietruszyńska niczym nie
wyróżnia się spośród innych młodych kobiet. Nie jest skończoną
pięknością. Jej życiorys jednak przypomina klasyczną historię
Kopciuszka.
Młoda dziewczyna, z głową nabitą
marzeniami pojawia się w teatrze. Grywa ogony, ledwo starcza jej na
życie i na wynajęcie taniego kącika do mieszkania. Sąsiedzi
rodziców wytykają ją palcami, a rodzice nie chcą, żeby pojawiała
się w domu rodzinnym. Wstydzą się córki artystki. Nie chce być
krawcową, zarabiać tak jak inne młode kobiety. Czuje, że jej
przeznaczeniem jest scena. Droga młodego artysty wiedzie poprzez
gąszcz upokorzeń, biedy, zazdrości i niespełnionych marzeń.
*
„Marysia zagaduje wielkiego aktora o
nowe przedstawienie, które ma rozpocząć dziś wieczorem i
nieśmiało rzuca pytanie, czy mogłaby liczyć, że kiedyś i ona
wystąpi nie tylko w tańcu, ale jako artystka.
-Wszystko na świecie jest możliwe,
moja maleńka- odpowiada Hanusz od niechcenia. -Tylko widzisz- dodaje
po chwili- z takim nazwiskiem jak twoje: Pietruszyńska , to daleko
nie zajdziesz. To nie jest nazwisko na scenę. (…) Kto będzie się
zachwycał Marią Pietruszyńską? (…) zaraz powiedzą
Pietruszkiewicz, a potem wręcz Pietruszka. I bądź tu gwiazdą z
takim nazwiskiem.
-Tak to prawda...- przyznaje Marysia
doszczętnie załamana. - Ale jak ja się mam nazywać?.
Jak?- Hanusz zastanawia się.- Coś
trzeba wymyślić...
Tak jak Kuczabińska przerobiła się
na Strońską, tak ty moja , mogłabyś zrobić z
siebie...-wspominając Strońską, która niedawno w Sfinksie
recytowała Redutę Ordona, Hanusz prawdopodobnie już wie, co powie,
lecz dla wywołania tym większego wrażenia robi dramatyczną pauzę,
zatrzymuje się i wznosząc wskazujący palec wygłasza:- Ordon.
Maria Ordon!...
Chociaż Maria- dorzuca z grymasem -to
dość pospolite imię.
-Na drugie mam Anna, z bierzmowania-
szepcze Pietruszyńska.
Świetnie -przyjmuje Hanusz.- Anna
Ordon. Voila!„
Marysia przyjmuje sceniczny pseudonim,
który ewoluuje do : Hanki Ordonówny.
Co prawda nic to nie zmienia w jej
statucie i kariera toczy się swoim, jeszcze smutnym torem.
Byłaby pewnie jedną z wielu girlsów
tańczących w tle znanych artystów, gdyby nie spotkała na swojej
drodze prawdziwego księcia sceny- Fryderyka Járosy'ego,
który w skromniej, szczupłej tancereczce widzi natychmiast divę
sceny, wielką gwiazdę polskiej rewii. Uczy ją jak chodzić, unosić
głowę, patrzeć. Pokazuje jak gestykulować na scenie, jak budować
napięcie; mówić i co mówić, żeby wzbudzić apolauz.
Jednocześnie kocha i podziwia. Bo tylko zakochany mężczyzna
potrafi odkryć prawdziwe piękno kobiety. Zobaczyć w niej istotę
niezwykłą i wyjątkową, a co najważniejsze przekonać świat o
jej niezwykłości i wyjątkowości.
W kolejną rocznicę śmierci Hanki
Ordonówny pragnę przypomnieć jej niezwykłą osobę. Choć jej
życiorys obfituje w wiele wydarzeń, często tragicznych, to jej
życie snuje się na kanwie wielkiej miłości do życia, która
jeszcze teraz, po 53 latach od jej śmierci ożywia o niej pamięć.
Cytat pochodzi z: "Pieśniarka Warszawy" Tadeusa Wittlina, Wydawnictwo Polonia 1990
Dziękuję za to wspomnienie, piękna kobieta, wspaniały i głos i życiorys
OdpowiedzUsuńj