Los Angeles
Cmentarz Hillside Memorial Park
Dwadzieścia osób stoi przy skromnej trumnie. Młody rabin bez daru gładkiej mowy cedzi angielskie słowa. Mówi źle o zmarłym. Po twarzach przyjaciół widać wyraźne zniesmaczenie pomieszanie z dotkliwym smutkiem. Są świadomi, że te słowa nie należą się odchodzącemu. Rabin wcale go nie znał. Koniec kanciastego przemówienia sprawia wszystkim wyraźną ulgę.
Konrad Tom, wspaniały, wielki artysta Polski przedwojennej, spocznie dzisiaj na samotnej kwaterze, a nie w grobie biedoty miejskiej. Zawdzięcza to Krystynie Dubrowskiej, która zorganizowała u przyjaciół zbiórkę pieniędzy na pogrzeb bardzo ubogiego artysty. Grób ziemny przykryje płyta z napisem: „Beloved and revered as artist and Man (…)”
Konrad Tom, wspaniały, wielki artysta Polski przedwojennej, spocznie dzisiaj na samotnej kwaterze, a nie w grobie biedoty miejskiej. Zawdzięcza to Krystynie Dubrowskiej, która zorganizowała u przyjaciół zbiórkę pieniędzy na pogrzeb bardzo ubogiego artysty. Grób ziemny przykryje płyta z napisem: „Beloved and revered as artist and Man (…)”
*
Widownia przepełniona jak co piątek. Program wciąż cieszy się popularnością. To nic niezwykłego w „Qui Pro Quo”. Wesoła, zwinna, kochana przez publiczność Zula, śpiewa piosenkę, którą zna cała Warszawa. Tom ze spokojnym zadowoleniem i dumą, obserwuje występ swojego „odkrycia”, żony, kochanki, „dzidzi”, scenicznego łobuziaka, jego Zuli.
*
Wstrętny zacinający deszcz ze śniegiem. Tłum marznących ludzi, stłoczonych w smutnym pochodzie. Towarzyszą Zuli przyjaciele ze wszystkich ukochanych teatrów: Qui Pro Quo, Perskiego oka, Bandy. Przyjaciele nucą dotychczas szczęśliwy, ale i sentymentalny hymn QPQ, specjalnie dla niej. To już ostatni raz. Konrad Tom udaje, że jest mocny. Podniósł wysoko kołnierz. I tak nikt nie zobaczy, czy to łza, czy tylko roztopiony śnieg spływa po policzku. Zimna i tak nie czuć. Radość jego życia odchodzi wśród cichego płaczu matki, przyjaciół i wiernej publiczności. Trzydzieści osiem lat to tak strasznie mało.
„Qui Pro Quo! Kochana stara buda, Qui Pro Quo!
Ten teatr nam się udał, co jak co, niech tam kto?
Ma skarbów sezamy. Po co nam to? My mamy:
Qui Pro Quo! Co będę dużo gadał, o to tylko szło!
Chodzicie, gdzie chcecie, a w końcu przyjdziecie
Zawsze znów do Qui Pro Quo!
*
Jerzy Boczkowski, założyciel cenionego w całej Warszawie kabaretu „Qui pro Quo”, zaprosił w 1919 roku, znanego sobie osobiście i z szumnych przedsięwzięć artystycznych, Konrada Toma, jako autora tekstów skeczy, piosenek, a także aktora i konferansjera, do współpracy nad tworzeniem kabaretu nowej lepszej jakości. Konrad był już wziętym artystą, a jego nazwisko było oznaką prestiżu. Za sobą miał płodny udział w kabarecie Momus, wiele ciekawych tekstów np. : groteska-„To ja” dla Teatru Współczesnego, konferansjerkę w Mirażu, występy w Czarnym Kocie i wiele jeszcze.
Kiedy Zula Pogorzelska stawiała bardziej śmiałe kroki na scenach kabaretów, Tom był już uznanym, cenionym i dojrzałym artystą. Przez długi okres artystka nie umiała znaleźć swojego stylu. Męczyła się nie wykorzystując swoich walorów i talentu. Nie miała na siebie pomysłu, do czasu, aż przychylne oko Toma nie wyłowiło jej spośród wielu artystek.
„Już od dłuższego czasu interesował się nią Konrad Tom: fizycznie starszy o dziewięć lat, mentalnie dojrzalszy o całe pokolenie, wybitnie inteligentny, wszechstronnie utalentowany, co najważniejsze- o ogromnym poczuciu humoru słownego, sytuacyjnego. Wspaniały towarzysz coraz częstszych rozmów, eleganckich partner spotkań i kolacji przedłużających się do późnych nocy, przyjaciel kochanek, w końcu mąż (…)”
Konrad namówił Pogorzelska, żeby rzuciła kabaret „Nietoperz” i wstąpiła do „Qui Pro Quo”. To było bardzo dobre posunięcie.
„Ten związek wywołał wiele plotek (zdaniem Wittlina byli małżeństwem tylko na papierze) oraz żartów. Jak choćby ten-kto wie, czy nie wymyślony przez złośliwego Jarosego: „Która z artystek jest najmniej oczytaną osoba w Warszawie? Pogorzelska, ponieważ ma w rękach ten sam… TOM”.
Złośliwości było zapewnie o wiele więcej. W środowisku artystycznym związki nie trwały zbyt długo, a wierność była raczej tematem kpin, niż pochwały. Cóż od tamtej pory wiele się nie zmieniło. Faktem jest bezspornym, że Zula i Tom byli ze sobą i wydawali się być szczęśliwi. Wszędzie razem, blisko, za rękę, szczęśliwi.
Zespół QPQ w Truskawcu 1931, Od lewej: J. Boczkowski, S. Górska, F. Jarosy, Józef Galewski, NN; siedzą L. Lawiński, Z. Pogorzelska, K. Tom, Z. Terne, G. Galewska, NN, NN |
Wypad części zespołu QPQ, Od lewej Z. Dymszyna, J. Boczkowski, A. Dymsza, K. Tom, Z. Pogorzelska, J. Porębski, NN |
Doskonale się uzupełniali. Ona była wulkanem energii. Pyskata, głośna i przebojowa, z ogromnym poczuciem humoru. Zapatrzona w swojego narzeczonego, a potem męża. Był dla niej mentorem i doradcą we wszystkich kwestiach.
On trochę cyniczny, ogromnie elegancki, spokojny, z krytycznym i refleksyjnym nastawieniem do życia. Jego kultura słowa, bogate wnętrze, wielka serdeczność, przyciągały jak magnes. Był „autorytetem dobrego smaku, lecz również wyrocznią artystyczną: w świecie Zuli, wszystko ułożył Konrad”
Działali razem, razem także wystąpili w dwóch filmach: „Romeo i Julcia”, oraz „Kocha lubi szanuje”. Nie byli wielkimi gwiazdami ekranu. Zadowalali się zwykle pomniejszymi rolami, bo to nie film stanowił ich pole realizacji artystycznych planów. Jednak dzięki tym filmom, możemy zobaczyć ich w pełni ich rozkwitu.
Film „Romeo i Julcia”, ukazał się 1933 roku. Już wtedy po raz pierwszy Zula, zaczęła narzekać na bóle kręgosłupa. Długo nie zdawała sobie sprawy, że w jej organizmie toczy się poważna choroba. Dopiero, gdy do bólu dołączyły się problemy z poruszaniem, nawet staniem, rozpoczęła diagnostykę i leczenie. Tom szalał, szukał pomocy u wielu specjalistów w Warszawie i Wilnie. Wysyłał ją na terapie i do sanatoriów. Mobilizował do leczenia. Pogorzelska nie mogła już występować, choć brak sceny był dla niej katorgą i karą. Jeszcze coś pisywała, udzielała się artystycznie, ograniczona paraliżem i coraz cięższym, nawet beznadziejnym stanem.
W końcu po trzech latach walki z, od początku nie dającym szans nowotworem, umarła w wieku 38 lub 40 lat, dnia 10 lutego 1936 roku (data jej urodzin do tej pory jest niejednoznacznie ustalona).
Tom „ cierpiał bardziej, niż się wszystkim zdawało. Znalazł w niej przecież partnerkę idealną, z którą rozumiał się w domu i w pracy, na scenie oraz na planie filmowym”.
Na mieście głośno mówiono :„kochali się wielką miłością, teraz on bez niej nie ma już życia”.
A życie poszło dalej bez względu na wszystko. Konrad Tom przecież musiał wypełniać czymś każdy swój dzień. Dlatego poświęcił się całkowicie swojej pracy, swojej drugiej miłości, jaką była scena. Gdy żyła Zula, ona i scena były nierozerwalne, dlatego tak mocno mógł je kochać obie, bez zazdrości jednej o drugą. Przyszłość potoczyła się zupełnie niespodziewanie. Wojna zmieniła na zawsze los wszystkich, także i Toma.
W ostateczności znalazł się na emigracji, samotny, opuszczony, pełen planów i nowych pomysłów. Jednak żadna wytwórnia, żaden amerykański teatr nie był zainteresowany jego projektami. Ameryka już dawno poszła trendami kultury do przodu, zostawiając Europę daleko w tyle, a płodny artysta z Polski nie pasował już do wizerunku bogatego, komercyjnego i nowoczesnego świata.
Po trzech latach od śmierci Pogorzelskiej , wielu jej przyjaciół mawiało- Zula szczęściara, nie doczekała tego, co z nami wszystkimi się stało, z teatrem, sceną, z Polską. Szczęściara.
W notatce wykorzystano cytaty i zdjęcia:
"Była sobie piosenka..." Anna Mieszkowska, Muza SA, Wa-wa 2006,
"Dodek Dymsza" Roman Dziewoński, LTW, Łomianki 2010,
"Powróćmy jak za dawnych lat..." Historia muzyki rozrywkowej lata 1900-1939", Dariusz Michalski, Iskry, 2007
Wielki szacun dla naszej blogerki Moniki za niestrudzone układanie mozaiki z kamyków dawno pozapominanych historii. Podziwiam, Moniko, Twą inwencję i cierpliwość w przybliżaniu nam postaci, które tworzyły przedwojenne dzieje polskiej sceny i były w tamtych czasach ważnym obliczem polskiej Kultury. Skąd Ty, dziewczyno, masz taką nietuzinkową wiedzę?!
OdpowiedzUsuńAro 50Moniko,jak zawsze esencja treści i pełno emocji,bezcenne zdjęcia ifilmy.Dziękuję
OdpowiedzUsuńczasem myślę, że nie wiem już, co to jest tak naprawdę miłość - w świetle życiowych doświadczeń pouciekały mi definicje i stabilny grunt - trochę jak bym dryfowała na maleńkiej krze pośrodku wielkiego ciemnego, zimnego oceanu...
OdpowiedzUsuńJanuszu, dziękuję. Skąd mam wiedzę? Czytam, kopię, sklejam różne strzępki informacji w całość. Jednak prawdziwą wiedzę maja ci, na których opracowaniach się opieram.
OdpowiedzUsuńAro-wszak zdjęcia i filmy, to nie moja zasługa :)
OdpowiedzUsuńanonimowa-cóż powiedzieć. Czasem człowiek zgubi się gdzieś w świecie, myli drogi i ludzi. Pozostaje tylko wierzyć. Ocean jest tylko od brzegu do brzegu. Byle nie płynąć w kółko.
OdpowiedzUsuńKolejny piękny post!Toma znam z przedwojennych nut z "fotosami", których mam dwa zeszyty; u Sempolińskiego poczytałam o nim i o Zuli. Piosenki znam z radia - swojego czasu w radiowej Jedynce nadawana była audycja z przedwojennymi melodiami. O, i jeszcze w autobiografii Halamy - ten fragment o "małym oczytaniu":)Pozdrawiam i czekam na jeszcze.
OdpowiedzUsuńAgato Adelajdo-mówisz o pozycji Lody Halamy "Ja i moje nogi". Tam dużo ciekawych informacji z pierwszej ręki. Dziękuję za dobre słowo. Ciąg dalszy nastąpi, ale muszę się troszkę przygotować.
OdpowiedzUsuńPrzeczytalam wszystko bardzo dokladnie, milosc wielka ale historia bardzo smutna..., wzruszyla mnie ...Dziekuje Ci za ten wpis i pozdrawiam cieplutko ... M
OdpowiedzUsuńaro 50Moniko,ja bardzo lubię dokumentalneczy to filmyczy to książki bo z nich dużo dowiaduję się o sprawach których nie znałemo prawdziwym świecie i o prawdziwych losach ludzia Twój blog jest świetną pracą dokumentalną
OdpowiedzUsuńwpadlam tu pierwszy raz i bede juz zawsze:) swietny blog:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńO!Takie blogi to ja uwielbiam! Czasami żałuję, że nie urodziłam się w tamtej epoce. Wszystko byłoby świetnie gdyby nie było wojny. Jakże inny, lepszy byłby świat.Mam wielki sentyment do tych przedwojennych filmów , piosenek i ludzi. Teraz będę tu często zaglądać:)Pozdrawiam serdecznie.Zosia
OdpowiedzUsuńTak, dokładnie. Taka "cienka" książeczka, a taka obszerna w treść. Bardzo lubię wspomnienia przedwojennych artystów. Mam taki mały przełącznik w głowie, że jak jestem sama i mam kuchnię tylko dla siebie, to puszczam stare piosenki (Negri "Tango Notturno", moje ulubione, oraz po kolei co znajdę Astona) i piekę ciastka, albo "tworzę" pizzę. Z ciekawych wspomnień polecam jeszcze "Przed pół wiekiem w stolicy" Jana Kruszewskiego.
OdpowiedzUsuńAro-nie jestem na tyle bezczelną, żeby w tym temacie uznać się za naukowca. Kimże jestem wobec np. Stanisława Janickiego, czy Tomasza Mościckiego, który kabaret przedwojenny ma w małym paluszku i z którego opracowań czasem korzystam.
OdpowiedzUsuńsmacznydom-smaczny nick :).Dziękuję za dobre i smaczne słowo, mniam. :)
OdpowiedzUsuńZosiu-Tak się cieszę, że zyskuję nowego czytelnika. Postaram się, żebyś się nie znudziła. Tym czasem serdecznie witam i dziękuje za komentarz. Cieszę się, że znajduję w teraźniejszym świecie luidzi podobnie czujących .Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBrawo, Moniko! Myślałam, że tylko ja pamiętam o Zuli i Tomie... Życie Zuli badam od dawna, napisałam o niej pracę magisterską... Myślę o książce... Będę Twoją wierną czytelniczką. Pozdrawiam!!!!
OdpowiedzUsuńZuzo-jakże się cieszę, że tu zawitałaś. Jestem coraz bardziej uradowana tym, ile osób pamięta "moich" bohaterów sprzed wojny, Ty jak widzę, to fachowiec,a spotkanie z Tobą -bardzo cenne.Ogromnie się cieszę, że zyskam taką czytelniczkę.Gorąco pozdrawiam.PS. Dzisiaj wklejam następny post, potrzeba mi tylko pójść w pewne odwiedziny.
OdpowiedzUsuńW książce Tadeusza Wittlina "Pieśniarka Warszawy. Hanka Ordonówna i jej świat" można przeczytać sporo wspomnień o Pogorzelskiej i Tomie. To tak w ramach uzupełnień bibliograficznych ;-) Pozdrawiam i ostrzegam - książka wciąga./Olga
OdpowiedzUsuńPowinowactwo, to nie rodzina, a jednak mam do pewnego stopnia coś wspólnego z Zulą Pogorzelską :) Otóż jej siostra Rena jest prababką mojej córki, tak więc Zula jest jej cioteczną prababką. Miałam możliwość poznać Renę, znać ją kilka dobrych lat, aż do jej śmierci i wiele z nią rozmawiać, choć niewiele można było od Reny wyciągnąć na temat Zuli. Widać nawet po 40 latach od jej śmierci nie było to łatwe.http://lopovsvetla.blogspot.com/2009/02/zasyszane-w-stoowym.html
OdpowiedzUsuńTak, ostrzeżenie przyjęte i potwierdzone. Dziękuję
OdpowiedzUsuńTo wspaniałe dziedzictwo jasper c. Bardzo ciekawe i fascynujące. Z wielką uwagą i ciekawością przeczytałam wspomnienie i bardzo, bardzo za nie dziękuję.Dzięki temu blogowi poznaję tak ciekawe historie i jeszcze bardziej ciekawych ludzi. Pozdrawiam gorąco.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Kiedy ma się dwadzieścia parę lat, a tyle miałam wówczas wchodząc w tamtą rodzinę, nie docenia się przeszłości, dziedzictwa, nauk płynących z wiedzy o swojej rodzinie i rodzinie swoich dzieci. Szkoda, pewne historie na zawsze odchodzą w niepamięć. A historie rodzinne zwłaszcza, to jest jakaś osobliwa cecha dzisiejszych czasów. Ile wiemy o sowich dziadkach, pradziadkach? Może blogi, oby trwały wiecznie, coś tu zmienią ;)
OdpowiedzUsuńMój nieżyjący dziadek Zbigniew Tom zawsze wspominał o kuzynie Tomie Konradzie. Niestety byłam wtedy dzieckiem i niewiele pamietam. Próbuję dotrzec do korzeni, dokumentacji... Zobaczymy co z tego wyjdzie. Pozdrawiam i dziekuję za kawał wzruszającej historii...
OdpowiedzUsuńPani Moniko,
OdpowiedzUsuńCzy ma pani dostęp do innych tekstów autorstwa Konrada Tona niż "Sęk" i "Inkasent" - zwłaszcza chodzi mi o monologi sceniczne autorstwa Toma.
Panie Marku,
OdpowiedzUsuńCoś by się znalazło :) :)
Czy to ma znaczyć, że Twój dziadek przyjął pseudonim sceniczny swojego kuzyna jako nazwisko? Bo Konrad Tom naprawdę nazywał się Runowiecki. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNajwazniejszego sie nie mozna dowiedziec, a mianowicie kiedy wzieli slub ?
OdpowiedzUsuńPoza tym- dlaczego Wittlin uwazal ich malzenstwo za tylko "na papierze" ? Jakies uzupelnienia do tak powaznych wniskow ktore pani tu zamiszcza, jesli juz zamieszcza.
Pozdrawiam
T.L.