poniedziałek, 31 grudnia 2012

Toast


Ustępujący 2012 rok przyniósł, jak zwykle, wiele wydarzeń.


Miał być ostatnim w dziejach ludzkości, ale chyba „pyszałkowaty człowiek” w swoich obliczeniach pomylił się i tym razem. Tak więc życie, dzięki Bogu, toczy się dalej i znów daje nam szansę na realizacje marzeń. Czyż to nie szczęście?



Dla mnie ten rok był niezapomniany i obfitujący w wiele niesamowitych, ale niekoniecznie szczęśliwych wydarzeń. Jednym ze wspanialszych przeżyć minionego roku było zdobycie nagrody Bloga Roku 2011 roku w kategorii Kultura i to poczytuję sobie za niewątpliwy, wspaniały sukces. Tego roku także miałam możliwość obcowania z nietuzinkowymi wspaniałymi ludźmi. Nie sposób jest wymienić wszystkich; rodzinę,przyjaciół, koleżanki z pracy, blogerów, czytelników, motocyklistów, ludzi kultury, wszystkich życzliwych, którzy pokrzepiali słowem.


Dzisiaj taki dzień, że prócz życzeń „Dosiego”, zacytuję kilka słów Juliana Tuwima na temat „Toastu”:



„Ogólnie przyjęte jest „daj Boże zdrowia!”- ot, poczciwe i zrozumiałe w związku z nieszkodliwością alkoholu życzenie. Natomiast często stosowane przy piciu „do widzenia!” nasuwa smutne i poważne refleksje. Pożegnanie? Ostatni kieliszek? Nie! Zaraz będzie następny i pijacy znów się przywitają. A więc „gloryja! Niech się ta wódeczka wypija!”, jak słyszałem pod Krakowem.„



Parafrazując, ostatni post... Pożegnanie? Nie! Zaraz będzie następny i blogerzy znów się przywitają. W nowym 2013 roku.


Wszystkiego dobrego, wszystkim!!!!

wtorek, 18 grudnia 2012

Boska uroda, czarcie serce- Igo Sym


 


Wspomnienia Baśki Borkowskiej:


Była chwila, kiedy przed wojną poczułam się jak Kopciuszek, który przyjechał z prowincji do Warszawy i został wybrany spośród tysiąca.




Dokładnie nie pamiętam, w którym to było roku. Chyba w 1937. Przyjechałam ze Skierniewic w poszukiwaniu pracy. Dobra ciotka obiecała stancję i oprowadzenie po stolicy. Kupiła bilety do znanego teatru rewiowego: „Hollywood”. Zawsze kupowała miejsca w pierwszych rzędach- że niby głucha.




W teatrze oczy wychodziły mi z orbit. Z emocji oczywiście. Tyle tu było koloru, gwaru, wesołości. Wszystko mi się niezmiernie podobało. Ulotką z programem zasłaniałam sobie buzię, żeby nikt nie widział jak ją rozdziawiam w zachwycie.




Występ Igo Syma zapamiętam do końca życia. Takiego cudownego mężczyzny z gładkim liczkiem i przeszywającym spojrzeniem. Od samego początku, kiedy tylko wyszedł na scenę, miałam wrażenie, że patrzy się na mnie. Nie umiałam znieść tego spojrzenia i wierciłam się na krześle, rozglądając na boki. Kobiety w pierwszych rzędach szalały. Teraz już wiem, czemu ciotka siadywała właśnie tu. On jednak wyraźnie patrzył na mnie.


Był cudny, we wzorowo skrojonym smokingu. Zszedł ze sceny nonszalanckim krokiem, i podszedł do mnie. Całkowicie zgłupiałam. Wziął za rękę, zaprowadził na scenę i śpiewał. „Na całe życie, moja ty jedyna, serce ci oddaje” Tylko dla mnie. Stałam tak i ściskałam swoje rękawiczki tak silnie, że pobielała mi skóra na kostkach palców. Bawił się moim kosztem, czy też chciał, żebym się czuła wyjątkowo? Nie wiem. Czułam się wyjątkowo. Brawa także były ogromne. Dostałam zdjęcie z podpisem, pocałunek w rękę i to spojrzenie spod brwi, które wwierciło mi się aż do szyszynki.



To było piękne, dziewczęce wspomnienie, które na długo zapadło mi w pamięć.


Słysząc wiadomości z okupowanej Warszawy o moim bożyszczu, że okazał się być hitlerowskim agentem, szybko podarłam pieczołowicie przechowywane zdjęcie. Chciałam wyrzucić na dobre wspomnienie o jego pięknych oczach. Nawet czułam się trochę winna, że się w nim podkochiwałam.


Skąd mogłam wiedzieć, że był zdrajcą? Diabeł często przyjmuje anielską postać...



*




Igo Sym rzeczywiście zdobywał sobie publiczność przez bardzo nowatorski kontakt, zwłaszcza z częścią damską publiki. Śpiewanie dla jednej osoby z widowni, czy wyprowadzanie osoby z pierwszego rzędu na scenę, były częstymi trickami w jego występach. Publika to uwielbiała. Właśnie dlatego wykorzystywano jego popularność obsadzając go w rewiach lat trzydziestych. Jego nazwisko przyciągało płeć piękną, dlatego dyrektorzy teatrów dbali, aby na afiszach istniało, pisane dużą czcionką nazwisko: Igo Sym.



Rzeczywiście, nie można mu było odmówić urody ani wdzięku. Budził tym serdeczną niechęć co bardziej zazdrosnych kolegów z branży. „Drewniany amant” mawiali o nim złośliwi, mniej urodziwi aktorzy.



Inni uważali go za dobrego, uczynnego kolegę. Tadeusz Wittlin pisał o nim: „ (…) wybitnej urody, postawny brunet, jest inteligentny, wykształcony, oczytany i płynnie włada kilkoma obcymi językami. Jego świetna znajomość niemieckiego ułatwia mu udział w niemieckich filmach dźwiękowych i Sym często wyjeżdża do Berlina, gdzie nagrywa komedie muzyczne. W prywatnym życiu jest czarujący, gdyż umie bawić rozmową, ma wrodzony dowcip, gra na fortepianie, śpiewa, nawet jodłuje z tyrolska, uprawia sporty, jest mistrzem bilardu i zna mnóstwo sztuczek magicznych, czym chętnie się popisuje. Nie może tylko pochwalić się aktorskim talentem, lecz ten brak nadrabia urodą. Złośliwi nazywają go pięknym statystą”.



W Warszawie uchodził za aktora światowej sławy. Taką opinię zapewniły mu występy w nieniemieckojęzycznych produkcjach filmowych oraz bliska relacja z największą sławą Europy- Marleną Dietrich. Romans z gwiazdą światowego formatu zapewnił mu prestiż nowoczesnej „celebryckiej” gwiazdy. Dowodem na zażyłość pomiędzy kochankami stał się dziwaczny podarunek, który Igo ofiarował Marlenie; piła grająca, która obecnie znajduje się w muzeum Dietrich.



Pobyt w Niemczech skutkował nie tylko rozwojem kariery aktorskiej, ale również tajnej współpracy z przyszłym okupantem. Początkowo miała ona charakter konspiracyjny.



Wittlin znów wspominał:


„ Przyjechał z Berlina, gdzie ukończył nagrywanie filmu i proponuje większą popijawę w knajpie. (…) Pogadamy wreszcie po polsku. Szwabskiego szwargotu, jak mnie zapewnia Igo, ma już powyżej uszu. W Gastronomii na rogu Alei Jerozolimskich i Nowego Światu Sym po paru wódkach z oburzeniem opowiada o buńczucznym nastroju Niemców i klnie na Hitlera.„Kot” rzuca półżartem, że kto wie, czy za sto lat ludzie o Hitlerze nie będą mówili tak, jak dziś mówi się o Napoleonie...


-Wykluczone! -woła Sym zaperzony i ze złością uderza pięścią w stół aż dzwonią kieliszki. -Napoleon burzył, ale również wiele zbudował, podczas gdy Hitler potrafi tylko niszczyć!”



Po przyjeździe z Niemiec Igo zachwycał publiczność występami. W cyrkowej rewii partnerował swojej dawnej sympatii -Hance Ordonównej. Sempoliński zachwycony jego sprawnością pisał: „zdolny jest wykonać na trapezie pod sufitem karkołomne produkcje gimnastyczne ze swobodą zawodowego akrobaty, nie przestając być miłym piosenkarzem i zabójczym amantem.”



Jakież było zdziwienie wielu, kiedy po wybuchu wojny z „najmilszego chłopca Warszawy, czarującego Igo Syma” stał się folksdojczem paradującym po stolicy z „opaską hitlerowca na rękawie”.



„Trudno mi w to uwierzyć. Pisał Wittlin. Z Symem przyjaźniłem się blisko i zawsze miałem o nim najlepsze pojęcie jako o uczciwym Polaku.


-Może tylko pracuje jako tłumacz-próbuję go bronić-ponieważ świetnie zna niemiecki. Kondrat parska śmiechem i dobija mnie:


-Sypie kolegów, których nie lubił. (...)”



Fischer mianował go dyrektorem teatrów jawnych. Stał się odpowiedzialny za repertuar i werbowanie aktorów. Werbowanie było o tyle trudne, że ZASP wydał aktorom zakaz występowania. Sym zdobywał aktorów rożnymi sposobami, nierzadko uciekał się do szantażu, zastraszania i denuncjacji.




Taka działalność budziła tylko złe emocje. Kontrwywiad Okręgu Warszawa rozpracowywał jego działalność. Wyrokiem sądu podziemnego został skazany na śmierć za wrogą działalność przeciw Narodowi Polskiemu. Wyrok ten wykonała grupa AK, tzw. „Zakład Oczyszczania Miasta”, dnia 8 marca 1941 roku.



Śmierć Igo Syma była szokiem nie tylko dla hitlerowców, ale dla całej społeczności stolicy. Był to jednocześnie sygnał dla wszystkich aktorów łamiących zakaz występów, czym może skończyć się ich samowola.



Żałoba wprowadzona przez Niemców była okazją do „pokazówki” agitacyjnej. Władze niemieckie w odwecie za śmierć aktora rozstrzelały dwadzieścia jeden osób, uwięziono ponad sto i wprowadzono godzinę policyjną. Zamknięto wszelkie przybytki okupacyjnej „kultury”. Rozesłano listy gończe za podejrzanymi aktorami. Hitlerowcy nie znaleźli już tak godnego następcy Syma.




Zdrajcy zwykle zapadają w niepamięć. O tym, konkretnie, mówi się do dziś. Sprawa z Igo Symem w roli głównej jest tak oczywista, że nikt nie próbuje go wybielić, wytłumaczyć, czy analizować jego argumentacji.


Pytanie: dlaczego?- pozostaje bez odpowiedzi.


Dla ulotnej sławy, władzy, pieniędzy, czy może dla wszystkich powodów naraz, a może tylko ze słabości?


Może ktoś podpowie...




Bibliografia:


Tadeusz Wittlin, "Pieśniarka Warszawy", wydawnictwo Polonia, Warszawa 1990,


Ludwik Sempoliński, "Wielcy artyści małych scen", Czytelnik Warszawa, 1977,


Roman Dziewoński, "Dodek", Łomianki 2010,


Sławomir Koper, Życie prywatne elit artystycznych, Bellona Warszawa 2010


Źródła zdjęć:


vistual-history.com,


marlenadietrich.blox.pl


PAP/CAF: obwieszczenie niemieckie



Boska uroda, czarcie serce- Igo Sym

artykuł ...

czwartek, 29 listopada 2012

Plaster


Zepsuł mi się ciśnieniowy ekspres do kawy. Taki starodawny zaparzacz, sprzedawany w „Pożegnaniu z Afryką”. Istotną część zaworu ciśnieniowego, który gdzieś przepadł, zastąpiłam, z powodzeniem, łyżeczką do herbaty.
Wspaniały patent, i nie musiałam wydawać pieniędzy na naprawę.
Zdziwiłam się, gdy po obejrzeniu mojego znakomitego wynalazku znajomy powiedział mi, że właśnie dlatego, w Polsce, nie powinno być elektrowni atomowych.
-Co ma piernik do wiatraka?



 


***

Wydawało mi się, że jestem zaradna i oszczędna, nawet byłam dumna ze swojej pomysłowości. Pominęłam tylko straty energii na wadliwym zaworze. Nie uzmysłowiłam ich sobie po prostu. Koszt naprawy okazał się wielokrotnie niższy, niż straty energii spowodowane wadliwym działaniem sprzętu. Ot i cała oszczędność.
Jako społeczeństwo, jesteśmy mistrzami prowizorek. Mało tego, uważamy je za trwalsze od rozwiązań radykalnych i prawdziwie naprawczych.

***



Znając i wstydząc się powyższego, jak w „olśnieniu schizofrenicznym”, nareszcie zrozumiałam, jak wielką i niezastąpioną rolę, w naszych placówkach służby zdrowia, spełnia PLASTER.Plaster, to nieocenione dobrodziejstwo szpitali i do tego bardzo tanie. Uniwersalność tego dobrodziejstwa jest wprost nie do uwierzenia i nie do ocenienia.Służy do zabiegów specjalistycznych. Przykleja się nim dreny, rurki intubacyjne, worki, kabelki od aparatury, zasłony na stole operacyjnym, oznacza się narzędzia ( te niejałowe) i leki.
Okleja rany pooperacyjne i nie tylko. Uszczelnia ssaki, maseczki tlenowe, nieszczelny sprzęt, cieknące płyny w butelkach. Używa się go do montażu sprzętów szpitalnych. Udoskonala nim niedoskonałe urządzenia.

W zapleczu szpitalnym okleja się wanny, naczynia do sterylizacji, pakiety i zestawy zabiegowe, oznacza się pobrane preparaty i materiał do badań. Plastrem zakleja się nieszczelne okna i wiejące dziury na salach chorych. Domyka się wypaczone  okna, zawiesza kroplówki ( chociaż tu, plaster ustępuje kolejnej zdobyczy techniki-bandażowi). Okleja wenflony, opatrunki, okłady, kompresy.

W toaletach, wdzięcznie służy jako gazetka ścienna z lakonicznymi informacjami dla pacjentów typu: „nieczynne”, „nie kąpać się w wannie”, „prysznic tylko przed wizytą”, „tylko dla personelu”.

Służy jako etykiety do leków i kroplówek, jako zamknięcie do szafek z lekami, jako zakładka do dokumentacji, jako uzupełnienie ubioru personelu ( zamiast guzika), jako identyfikator, jako znacznik w kalendarzu, jako niezastąpiony łącznik rzeczy rozdartych, rozpadniętych, rozerwanych, rozklekotanych, zużytych i generalnie pamiętających czasy, króla Ćwieczka.

Smutną rzeczą jest to, że w latach dziewięćdziesiątych, w szkołach medycznych uczono personel zaradności właśnie taką uniwersalną metodą: Nie wiesz co robić? Użyj plastra. Wtedy było to może uzasadnione, ale stan taki nie może trwać w XXI wieku.

Tę smutną prawdę naszych czasów trudno pozostawić bez komentarza. Można się śmiać, można dyskutować, ale co dalej?

Sytuacja się zmienia, kiedy ty sam leżysz na stole i masz świadomość, że właśnie przystępują do ciebie skądinąd bardzo zdolni, wykształceni i mądrzy, ale w wielkim stopniu, ograniczeni w swoim działaniu lekarze.
Ograniczenia są spowodowane nie tylko ubogością sprzętową, ale również plastrem mentalnym*, który to na ich umiejętności i fachowość nakleja wszechwładny urzędnik.
Tak w ten sposób młodzi, zdolni i sfrustrowani lekarze, ze związanym rękoma, wyjeżdżają za granicę. Nie tylko by godniej zarabiać, ale by godnie pracować, wykorzystując wszelkie możliwe środki i sprzęty, oraz swoją wiedzę do ratowania ludzi.

A sytuacja u nas w kraju pozostaje bez zmian. Chorzy, cierpiący, starsi, ale też i młodzi, biedni ludzie, powiązani plastrem czekają dobrej nowiny. Czekają na rzetelne leczenie, na wyrok i szczęście w nieszczęściu, że ich choroba jest w spisie chorób, których leczenie jest refundowane. Czekają na decyzję urzędnika, czy pacjent będzie mógł być leczony czy nie. Czy jego stan rokuje powrót do produktywności sprzed choroby, by mógł ponownie być przydatny jako podatnik.

Tu, niemający nic wspólnego z medycyną urzędnicy, stają w roli boskiej, decydując na papierze o życiu ciężko chorych ludzi. Zasłaniając się przepisami i prawem, łatwo  uwalniają od wyrzutów sumienia i odpowiedzialności za podejmowane krzywdzących człowieka decyzji.

Mam dla nich jedną cenną radę:

Jeśli bezsenną nocą, wyrzuty sumienia nagle nadejdą, a oczy nie będą chciały im się zamknąć do snu, polecam PLASTER.

*Plaster mentalny- myślenie w kategoriach podpisanych kontraktów, które określają konkretnie ilość, rodzaj wykonanych i refundowanych zabiegów. Myśli o dopasowaniu się do wymogów kontraktu, zaważają na decyzji o sposobie i jakości opieki i leczenia.

środa, 21 listopada 2012

Promienny chłopak, Zbigniew Rakowiecki


Nic o tobie nie wiem,


Skąd przywiał ciebie wiatr,


Nie znam twoich zalet,


ani nie znam twoich wad”


*


Służąca panny Janki Treterówny - Marianna miała miły pokoik tuż przy kuchni, jak to zwykle miewają służące. Schludny był i widny, co nieczęsto bywało w zwyczajach prostych dziewczyn.  Haftowany, „maminy” i zawsze krochmalony obrus leżał centralnie na małym stoliku tuż przy oknie. Na nim ramka obciągnięta pokrowcem z szydełkowej, pieczołowicie wykonanej  koronki. Ze zdjęcia, czy w dzień, czy wieczorem, zawsze uśmiechał się Zbigniew Rakowiecki. Młody początkujący aktor.


Marianka namiętnie chadzała do kina. Dialogi i piosenki  z filmów znała na pamięć. Filmy ze Zbyszkiem były najważniejsze i poznane z każdym szczegółem- O! Zobaczcie! Jak teraz się pięknie uśmiechnie! –uprzedzała scenariusz.


Doskonale zapamiętywała wszelkie teksty, a przeczytane książki deklamowała swojej chlebodawczyni z pamięci, zawsze ku jej uciesze. Panna Janka, zadowolona z pracy służącej, widząc jej samorodny talent , posłała ją do szkoły.


Dziecięce marzenia Marianny o szkole i świetnej przyszłości, zawsze niedaleko odbiegały od jedynego, ukochanego chłopca. Często mawiała do panny Treterówny:

-Gdy skończę szkołę, ośmielę się i pójdę pod „Bandę” i spotkam się ze Zbyszkiem Rakowieckim i powiem mu…- Co mu powiesz, dziecino?-z troską pytała panna Janka. Marianka nigdy nie wiedziała, co dokładnie mu powie. Trudno było jej się zdecydować.


„Nic o tobie nie wiem,


A zrobię to co chcesz,


Pójdę aż do piekła


I na koniec świata też”


Życie rozwiązało jej trudny dylemat. Zginęła w Powstaniu Warszawskim. Nawet nie wiadomo gdzie. Pewnego dnia nie wróciła do domu. Poszła za swoimi szkolnymi koleżankami, które zawsze imponowały jej mądrością i urodą. Chciała być taka jak one.  Ponoć była łączniczką, ale gdzie zginęła i co się z nią działo- panna Janka nigdy się nie dowiedziała. Pocieszenia znikąd nie było.  Smutne myśl dręczyły pannę Jankę przez wiele lat. Gdzie zginęła, czy zginęła… Czy zdążyła spotkać się przed śmiercią ze Zbyszkiem Rakowieckim?


I w ogień i gdzie każesz,


Bo muszę tak, bo wiem”


Gdy zaczęła się wojna, Zbigniew Rakowiecki miał dwadzieścia sześć lat. Za sobą kilka bardzo znaczących, artystycznych dokonań.  Stał u progu filmowej kariery. Kilka ról w kasowych filmach sprawiło, że stał się rozpoznawalny i popularny. Prasa zaczęła go zauważać, a krytycy doceniać:


„Dobre oko znawcy miał ten, kto w p. Zbigniewie Rakowieckim, do niedawna jeszcze grotesque - , a później piosenkarzu i „wodewoliście” operetkowym dojrzał aktora dramatycznego. (…)Ma jeszcze chwilami zalękłą twarz (trema!!), ale ze wszystkimi odcieniami roli radzi sobie swobodnie. Za kilkanaście lat, gdy przejdzie w stan podtatusiały T.K.K.T. zaangażuje go do młodych ról, tymczasem mniejsze teatry będą miały z niego pociechę z jego talentu i z jego doskonałych warunków fizycznych na sport-moderne amanta”


Do angażu w T.K.K.T. nigdy nie doszło, ani też Rakowiecki nie miał szansy stać się podtatusiały. Wojna zniweczyła plany każdego, jego również.  Ogłoszona mobilizacja objęła go, a po niej, jako żołnierz AK, walczył w Powstaniu Warszawskim. Zginął przed końcem powstania, rozstrzelany przez Hitlerowców na ulicach Warszawy.


http://youtu.be/ChbLcVK_IB8

Pozostawił po sobie wizerunek promiennego amanta filmowego. „Szalenie utalentowany i pełen wdzięku”, tak wspomina go Loda Halama.  Inni podziwiali jego taniec. Podobno był jednym z najlepszych „steperów”, ale także wodewolistą,  piosenkarzem, no i aktorem.  Ruch, gest, zawadiacka fryzura i uroda Zbigniewa Rakowieckiego pozostały niezapomniane dzięki zachowanym od wojennej pożogi filmom: „Włóczęgi”, „Papa się żeni", „Fredek  uszczęśliwia świat”, „Ja tu rządzę”.


 


 


http://youtu.be/avdh0oulSV4

 

Zdjęcie: tumblr.com

Cytat:"Teatry Warszawy 1939" ,Tomasz Mościcki, Bellona, Warszawa 2009
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Warszawa w rozmowach- Justyna Krajewska

Takie pozycje książkowe lubię najbardziej. Biograficzne, historyczne, prawdziwe i klimatyczne. Takie lubię czytać. Dzięki swoim bohaterom au...