poniedziałek, 15 marca 2010

Zielone ręce


Młoda Polska to okres wspaniałego rozkwitu. To czas wspaniałych, eleganckich mężczyzn w dobrze skrojonych garniturach, kapeluszach. To czas cudnych kobiecych galanterii.
W latach trzydziestych lubiano się podobać szykiem i wytwornością.

W tą atmosferę wpisywał się również mój szanowny dziadek. Szalenie przystojny i elegancki mężczyzna. Potomek ziemian, lecz żyjący skromnie z pracy swoich rąk. Maniery i dobre wychowani, jak i zamiłowanie do elegancji pozostały.

Nie zrezygnował z nich nawet wtedy, kiedy nastała wojna i trzeba było kryć się przed Niemcami. Nawet wtedy, kiedy przyszli go aresztować, nie zrezygnował z misterium wiązania krawata. Przez to, nie zdążył uciec i zapakowano go w garniturze, pod krawatem do bydlęcego wagonu.

Lecz, to nie był jego czas. Z transportu zwalniano wszystkich wykwalifikowanych pracowników zakładów zbrojeniowych. Był ślusarzem. Puszczono go dzięki zdolnym rękom. W tym trudnym wojennym czasie było to prawdziwe szczęście. Tym większe, że musiał się troszczyć o żonę i dwójkę maleńkich dzieci.

Wojna przeszła. Czasy stał się bardziej spokojne, lecz zupełnie inne. Zręczne ręce, zaradne, wciąż pracowały, wiązały krawat co dnia z tęsknotą i melancholią.
W jego rękach kryła się jeszcze jedna tajemnica, odwieczny i wrodzony „głód ziemi”.

Jego mały ogródeczek przy skromnym mieszkanku stał się dla niego całym światem. Czarował ten kawałek ziemi przez wiele lat, a ona rodziła mu wdzięcznie to co jej nakazał. Każda grządka miała swoje przeznaczenie i kolejność obsadzania i wysiewu. Był dumny ze swoich plonów, bo wszystko rosło jak zaczarowane. Chętnie siadywał na specjalnej ławeczce i przyglądał się swojemu kawałkowi ziemi. Miał go zawsze na oku. W nim odbywały się spotkania. Przyjmował rodzinę i zdyscyplinowanych, nauczonych chodzić ścieżkami gości.

Z okna wygrażał wnukom wyciągającym z ziemi zbyt chude marchewki, robiących zupy błotno-agrestowe, kopiącym dziury na grządkach, huśtającym się na furtce i obrywającym zawiasy. Oczywiście to były tylko dobroduszne „fuki” i mamrotania. Zaraz potem obierał dzieciakom najbardziej soczyste ogórki, prosto z gruntu, albo zakładał huśtawkę pod krzakiem białego bzu.
Po jego śmierci bajeczny ogródeczek umarł razem z nim.

„Choroba zielonych rąk” jest genetyczna. Ma ją mama –zamiłowany działkowiec. Mam i ja. A ponieważ świat tylko pozornie się rozszerza, bo dla zwykłego człowieka, z racji coraz większej liczby ludzkości, kurczy się, to moje rośliny bujnie i cudnie rosną, ale tylko w doniczkach. Pozostaje tylko niespełniony „głód ziemi”, który odbija się gdzieś we mnie genetycznym echem i nie daje spokoju.
Bo jak cudownie jest wsadzić ręce w wilgotną ziemię, poczuć jej zapach, energię i ciągłą chęć wzbudzania życia.

10 komentarzy:

  1. Mam dokładnie to samo! Nazywam to kompleksem braku ogródka. I tak mi się marzy usiąść przy stoliku pośród kwiatów... A balkon mam niestety jakiś "nieżyczliwy", ile już roślinek przez niego "przeszło"...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jakoś nostalgicznie mi się zrobiło... Lubię rodzinne historie, obrazki świata, który odszedł...

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas dzisiaj szaleje śnieżyca, a Twój post sprawił, że przez chwilę poczułam się, jakby była nie tylko wiosna, ale pełnia lata. Monika, dziękuję za komentarz pod moim nieporadnym "haiku". :-)Życzę udanego tygodnia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jolu, ja też życzę Ci słonecznego tygodnia. Tygodnia pełnego niespodzianek ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja z czułością wspominam poziomki, truskawki i papryki (tak, tak, to nie jest pomyłka) zrywane i jedzone prosto z krzaczka u babci na działce. Nie mam ani ogródka, ani balkonu, zostaje mi parapet no i partyzantka miejska zielona :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak. Tych wspomnień, wszyscy, mamy niezły kuferek. Najczęściej są to takie proste rzeczy...Więc czego człowiekowi do szczęścia potrzeba?

    OdpowiedzUsuń
  7. Znalazłam tu wiele postaci, które i mnie interesują. Szkoda, że tak mało mogłam o nich przeczytać. Wiem, wiem...ma być krótko ale ja tak lubię czytać:)Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam zamiar do niektórych z nich powracać. Ja też mam taki niedosyt.

    OdpowiedzUsuń
  9. aro 49Moniko!Chciałbym tak jak Ty umieć ubierać swojąwyobraźnię w słowa, swoje marzenia w słowa. To jest takie piękne przeżycie, gdy się czyta, to co się napisało i stwierdza: tak to czuję,tak to chciałem przekazać.Możność wyrażenia dokładnie słowami, to co się wie, to co się myśli, to co się czuje, to co się chciało przekazać,to umiejętność dająca wiele satysfakcji.Moniko!Ty to wspaniałe uczucie znasz od roku.Ja się dopiero od Ciebie uczę.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Warszawa w rozmowach- Justyna Krajewska

Takie pozycje książkowe lubię najbardziej. Biograficzne, historyczne, prawdziwe i klimatyczne. Takie lubię czytać. Dzięki swoim bohaterom au...